PROLOG VENOM

15.6K 292 20
                                    

Słowa dudniły mi w głowie niczym tsunami. Opadłam na czarny, skórzany fotel. Przęłknęłam głośno ślinę i spojrzałam nieobecnym wzrokiem na obroczkę. Poruszam nią w lewo i prawo. Skóra pod nią zaczyna mnie palić, a złoto ciążyć. Mam ochotę wyrzucić ją przez okno. Zagryzam nerwowo wargę. Poprawiam grzywkę. Biorę głęboki wdech. Rozgładzam zielony, aksamitny materiał sukienki na kolanach pozbywając się niepotrzebnych zgięć. Gabinet oświetla tylko lampka, która stoi na biurku. Próbuję wziąć się w garść, ale nie umiem. Wszystko ucieka mi jak piach przez palce. Całe sześć lat naszego związku. Wszystkie wspomnienia teraz szlag jasny  trafił.

– Fajnie było? Samochody nie wystarczyły?! – wstaję gwałtownie z fotela. Orlando patrzy się na mnie ze skruchą w oczach. Sączy brandy, rozluźnia krawat. Odkąd pamiętam widziałam go z butelką przy sobie. Nazywał to napojem bogów. Robi mi się słabo, więc od razu opadam na krzesło. Przykładam rękę do skroni, do miejsca, w którym pulsuje ból. Liczę w myślach do dziesięciu.
Orlando myślał, że nie domyśle się, że mój samochód zniknął. Zastąpił je nowym pare dni później, lecz to już nie było to. Tamto przesiąkło mną, moim zapachem. A identyczny samochód jaki stoi w garażu pachnie nowością. Wyczułam to od razu jak wsiadłam za kierownicę.

– Przepraszam...nie miałem wyjścia – drapie się po brodzie. Zawsze tak robi, gdy myśli nad czymś intensywnie. Widzę przed sobą zupełnie obcego człowieka. Nie mężczynę, którego pokochałam za sposób bycia. Za to, że nikogo nie udawał. Nie bał zmierzyć się z prawdą. Był moim księciem na białym koniu.

– Jak ty sobie to wyobrażasz? Co oddasz mnie jak motor, którym zdążyłeś się nacieszyć?! – naciskam na niego dwa razy mocniej. Rodzina to świętość, zasada, którą zawsze się kierował poszła gdzieś w sinął  dal. Wpatruję się w okno za biurkiem i moim mężem. Światła lamp, żarówek w domach dają mi wewnętrzny spokój. Moje serce oblewa dobra strona mocy. Przez moment dopóki nie przypomnę sobie tego co miało miejsce parę minut temu.

– Żono wiesz, że cię kocham. Zrobię wszystko, by to odkręcić. Fabio Cavallaro nie dostanie cię w swoje łapska – nie wierzę, nie wierzę w to co mówi. Mam wrażenie, że tym marnym gadaniem sam próbuje siebie pocieszyć. Wypija duszkiem reszte alkoholu z kryształowej szklanki. W moim gardle zaczyna formować się gorzka gula. Przełykam ślinę. Mój brzuch zawiązuje się w supeł.

– Nie mów tak do mnie. Brzydze się tobą! – wstaję z krzesła. Przez moment patrzę na mojego męża, który przerażonym wzrokiem patrzy mi prosto w oczy. Nie zrobiłam nic, by zgotować sobie taki los, ale nie poddam się tak łatwo nie bez walki.

– Kochanie przepraszam – wyduszam z siebie łagodnym, zestresowanym głosem. Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale po chwili je zamykam niezdolna do jakiejkolwiek reakcji.

– Cztery lata temu, gdy stałam u twojego boku na ślubny kobiercu na Amalfitańskim wybrzeżu byłam w najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Odziana w białą suknię bez zdobień aż do tego momentu...

– Nie mów tak – prosi. Jego głos się łamie. Odwracam się na piętach w jego stronę i pustym wzrokiem kontynuuje

– Kochałam Cię Orlando. Zabiłabym dla Ciebie. A ty tak łatwo postawiłeś moją miłość na szali. Nasze małżeństwo istnieje już tylko na papierku.

---------------------------------------------------

Postanowiłam, że fajnie będzie wstawić wam prolog VENOM.
Czymś was zachęcić. Pierwszy taki prolog w moim wykonaniu. Mam nadzieję, że będziecie czytać.

A i w weekend dziś lub jutro będzie nowy rozdział. A tych co jeszcze nie czytają "KOSY" to tam was odsyłam. Tam też jest ostro!

Okiełznać Diabła [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz