Prezent

1.2K 74 7
                                    

Złapałam się ręką za głowę. Cholera, znowu ten ból...
Już myślałam, że bóle głowy mi przeszły, ale wychodzi na to, że przybierają na sile. W szkole nie mają żadnych tabletek, ponieważ wampiry i Wilkołaki nie przechodzą przez choroby, ich odporność jest bardzo dobra. Dla nich są zbędne, ale mi by się przydały.

- Co Ci jest? – Zapytał Killian dotykając mojej głowy, wierzchem dłoni.

- To nic takiego. – Skrzywiłam się. – Przejdzie jak zawsze.

- A już długo, cię boli głowa?

- No czasami. – Pod trzymałam się ręką drzewa, spuszczając głowę.

Czułam ból, jakby niewidzialne igiełki kuły mnie w skroń. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Chłopak stał przede mną ze zmartwioną miną, i współczująco. Killian ma szczęście, że nigdy nie doświadczył żadnej choroby.
Jako dziecko byłam bardzo chorowita. Mama mi opowiadała, że kiedy się urodziłam ona i lekarze martwili się o moje życie. Było ze mną źle. Spędziłam w szpitalu więcej czasu niż jakikolwiek noworodek, podłączona kabelkami pod maszynę. To były dla matki, bardzo ciężkie dni, mało wtedy co spała, większość czasu spędzała przy mnie. Ale żyję. Kiedy poszłam do przedszkola, pierwszego dnia miałam gorączkę, chociaż wszystkie dzieci w pomieszczeniu z zabawkami były zdrowe. Byłam oczkiem w głowie mamy, więc codziennie się martwiła o moje samopoczucie. Na szczęście ten okropny czas minął, kiedy skończyłam siedem lat, i nabrałam odporności.

- Lysa! – Usłyszałam znajomy głos.
Odepchnęłam się od drzewa, a zdyszany Arthuro podbiegłego do mnie.

Dałam mu chwilę, żeby nabrał powietrza. Pochylił się i zaczął dyszeć, zmęczony biegiem. Otwierał usta, żeby wydusić z siebie słowo, ale zaraz potem znowu łapczywie nabierał powietrza do płuc.

- D-Dyrektor cię wzywa. – Zająknął się. – Natychmiast. – wyprostował się, a na jego zaczerwienionej twarzy było widać pot po treningu. Miał na sobie dresowe spodnie i koszulkę na krótki rękaw z czerwonymi paskami po bokach. Był to strój sportowy, w który przebierali się wszyscy chłopacy na zajęcia z samoobrony.

- Stało się coś?

- Nie wiem. – Spojrzał za siebie.

Pokiwałam głową.
Gdy minęłam próg gabinetu, przy oknie zobaczyłam Adlera, odwróconego do mnie plecami. Nie zauważył, że weszłam, był skupiony na obserwowaniu lasu za oknem. Nie specjalnie trzasnęłam drzwiami, po czym Adler lekko się wzdrygnął i spojrzał przez ramię. Wyglądał jakbym przerwała jego rozmyślenia.

- Część. – Przywitałam się, podchodząc bliżej.

Adler ponownej zwrócił swoją uwagę za wielkie okno. Chciał mnie widzieć. No Ba, nawet Arturo do mnie przybiegł zadyszany, więc myślałam, że to było coś bardzo ważnego. Mój brat stoi spokojnie, za plecami lewą ręką obracając pierścień na palcu w prawej dłoni. To po co ja tu biegam! Skoro jest taką oazą spokoju, równie dobrze mogłam podejść nie spiesząc się. Widać, że nie jest zajęty niczym ważnym.

- Dziękuję, że przyszłaś. – Jego głos był suchy jak zawsze. Nie przypominał mojego brata, a bardziej zachowywał się dla mnie zupełnie obco. Jak dyrektor do ucznia, a nie do młodszego rodzeństwa. Na dodatek jedynego.

Stanęłam za nim, podpierając się biurka. Oboje milczeliśmy. Czekałam, aż Adler zechce mi wyjaśnić, dlaczego mnie tu ściągnął, ale wygląda na to, że muszę uzbroić się w cierpliwość.
Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, słuchając tykania zegara.

- Dlaczego mnie wezwałeś? – Przerwałam milczenie.

- Wiem, że to ty znalazłaś ciało Jennifer. To musiało być strasznie traumatyczne.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now