Kiedy Żyjemy W Kłamstwie Cz. 2

1K 70 5
                                    

Wstrzymałam oddech. Serce mi tak szybko biło, jakby zaraz miało się wyrwać z klatki piersiowej. Nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. Na początku sądziłam, że list pochodzi od mojego ojca, ale teraz wiem, że podał się za niego niejaki William L’sesero – pierwszym synem Elisary i  Nicolasa oraz starszym bratem Taurusa. Patrzyłam na jego słowa bez ruchu, nawet nie drgnęłam, a czas który biegł do przodu i który mnie popędzał jakby na moment zatrzymał się w miejscu. Nazwał mnie... Córką. A może to o innej Lysandrze była mowa? Jakaś inna dziewczyna, wampirzyca również miała na imię Lysandra i list był zaadresowany właśnie do niej? Jej nazwisko było stare i nieużywane już w tych czasach, ale co się dziwić skoro William był wampirem po swoich rodzicach. Odwróciłam zdjęcie i spojrzałam na jego twarzy. Ten sam mężczyzna, który mi się przyśnił, nawet w głowie nadal słyszałam jego twardy, a zarazem delikatny ton. Znałam te bladą twarz. Znałam te świetliste, ciemnoniebieskie oczy, jak i gęste blond włosy opadające do ramion. Najdziwniejsze było jednak to, że obok niego stała moja matka będąca w cięży. To powoli mi się składało w całość, choć z drugiej strony w głowie miałam bałagan. Matka była młodą i bardzo ładna kobietą, niektórzy mówili, że jestem jej podobizną z młodości. Najwyraźniej mieli rację, choć różnica polegała na jej zielonym kolorze oczu, jasnych brąz włosach i lekko zadartym nosie. Gdy wpatrywałam się w parę na fotografii, mogłabym dostrzec swoje podobieństwo do obydwu.

Do mężczyzny, którego za dziecka nazywała ojcem, nigdy nie traktował mnie jako swoją córkę, bo niewykluczone, że nią nie jestem. Może nawet ten potworny list napisany był właśnie do mnie. Ale kto by porwał Williama, a może mojego ojca? Nagle przypomniały mi się jego słowa, które skierował do mnie w śnie:
„Przyjaciele mówili mi Will, ale ty zwracaj się do mnie ta...”

Co chciał powiedzieć? Dokończyć. Czyżby tato? A może prawda jest zupełnie inna, jednak pewna jestem jednego – Mężczyzna, który pisał ten list oczekiwał córki, a na zdjęciu był z moją matką w ciąży, na dodatek został porwany i... Co dalej? Wydostał się, czy zginął?

Nagle rozległ się hałas spadających długopisów z biurka. Uniosłam wyżej głowę w stronę Killiana spostrzegłam jego zamyślaną minę nad dwoma dokumentami trzymanych w dłoniach na pożółkłym już nieco papierze.

Upuściłam trzymane listy, jakby zaczęły mnie parzyć w palce. W tej samej chwili usłyszałam głos Killian.

- Mówiłem, że go z kąt kojarzę. – Powiedział to tak złowieszczym tonem, że błyskawicznie podniosłam się z podłogi i ruszyłam w jego stronę. Spojrzałam mu przez ramię na kartkę, którą trzymał w dłoniach.

Była to umowa spółki partnerskiej Pana Petera z Adlerem. Strony zwane dalej partnerami, oświadczają iż zawierają spółkę partnerką w celu prowadzenia przedsiębiorstwa, którego zakresem działalności będzie tworzenie lekarstw na bazie DNA nadprzyrodzonych istot. W ramach spółki wykonywany będzie zawód pełnionego dyrektora oraz uzyskanie potrzebnych składników do badać. Spółka będzie prowadzić przedsiębiorstwo pod nazwą Agencja Do Spraw Nadprzyrodzonych, który również może używać skrótu ADSN. A więc to prawda, co mówił Tristan. Adler jest jednym z ludzi pracujących nad eksperymentami wykorzystać nadprzyrodzonych do swoich celów.

- Musimy iść. - Powiedział szeptem. - Za niedługo wrócą.

Pozbieraliśmy dokumenty i odłożyliśmy je na miejsce, to samo zrobiłam z listami. Zgasiłam lampę, po czym wyszliśmy zostawiając pokój w nienaruszonym stanie. Najciszej jak tylko mogliśmy, zbiegliśmy po schodach. Żadne z nas nie odezwało się słowem, ale po chwili Killian zablokowałem mi drogę, wyciągając rękę przede mną. Wokół nas panowała grobowa susza, lecz zaraz później za korytarza od strony salonu, dobiegał odgłos kroków, a dokładnie damskich butów na obcasie.

Akademia nadprzyrodzonych Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora