Kaplica

1K 66 2
                                    

Czego tu się bać? Próbowałam się przekonać, lecz marnie. Przecież wejdę do niego po raz trzeci z tą różnicą, że sama i po ciemku. Wahałam się jeszcze chwilę mając przed sobą ciemny, las który na myśl przypominał mi scenkę z horroru. O matko, nie mogę o tym myśleć, bo nigdy nie wejdę, a przecież muszę.

„Za siedem dni przyjdź do opuszczonej kaplicy.” Oby było warto.

Sprężysta trawa ugięła się pod nogami gdy tylko minęłam pierwsze drzewo idąc w głąb ciemności. Czy chłopaki nadal przesiadują w bibliotece, a może wrócili już do swoich pokoi? Tak czy inaczej, skoro chcą mieć dowodów, to je dostaną. Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie gwieździstego nieba w połowie przykrytego przez gałęzie i liście. Wysłałam zdjęcie do całej trójki, po czym ruszyłam przed siebie. Może to moja wyobraźnia, ale z każdym krokiem stawało się coraz ciemniej. Poczułam jak opuszcza mnie cała odwaga. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie konkretnie widziałam kaplicę z wierzy.
Za sobą miałam Szkołę, w takim razie stary, przypominający z daleka domek czarownicy powinien być przede mną.
Wzdrygnęłam się, na dźwięk powiadomienia. Wyjęłam telefon, jedna wiadomość, a zaraz potem kolejne.

Killian: Powariowałaś? Dlaczego tam weszłaś?

Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dlatego widok światła dobiegającego z ekranu był dla mnie niczym szok.

Colin: Ostrzegaliśmy cię Meyer, żebyś tam nie wchodziła. Jeśli myślałaś, że przyjdę po ciebie to się grubo mylisz.

Przekręciłam oczami.

Heyden: Nic Ci nie jest? Postąpiłaś bardzo nieodpowiedzialnie, ale zaczekaj tam. Nigdzie się nie ruszaj, przyjdę po ciebie.

Zapewne jak przyjdą będą mieli pietra, ale nie ominie mnie ochrzan z ich strony. Mam nadzieję, że Tristan mnie nie zawiedzie i będzie warto.
Oparłam się placami pnia i czekałam na przybycie towarzyszy. Objęłam się rękoma odczuwając zimno, po przeszywającym wietrze. Jakbym była w niebezpieczeństwie i czekała na pomoc, zapewne już byłabym martwa w takim tępię. Usta zrobiły mi się sine, włosy powiewały na wietrze, a palce zarówno u rąk jak i w nogach zaczęły szczypać z zimna. Miałam na sobie szkolny mundurek, nie chciało mi się przebrać po lekcjach, a teraz zamarzam. Potarłam ręce o siebie chuchając ciepłym powietrzem co jakiś czas.
Powinnam iść, skoro jeszcze ich nie ma. Napisałam krótką wiadomość, żeby kierowali się do kaplicy, tam mnie znajdą.

Postawiłam kilka kroków, po czym zerwałam się do biegu.
Przypomniałam sobie widok z wierzy na kaplicę, ale wątpiłam w chłopaków. Czy wiedzą, gdzie się kierować? Może dlatego tak długo ich nie ma, las jest duży. Miękkie liście paproci ocierały moje łydki. Nagle poczułam dziwne uczucie w klatce piersiowej i opuszkach palców. Przed chwilą zimne palce, a teraz zaczęły przechodzić przez nie lekkie mrowienie, skądś znam te uczucie...
W jednej chwili zobaczyłam całe otoczenie w trichromii. Poczułam się jak drapieżnik, jak kot widzący w ciemności. Można porównać do patrzenia przez okulary z filtrem niebiesko-fioletowym, zielonym i żółtym. Niesamowite. Odgłosy lasu, stały się lepiej słyszane – wiatr świszczący w koronach, ptasi świergot, trzask łamanych gałęzi pod moimi stopami, ale nie tylko. Dostrzegałam choćby pająka na pajęczynie pomiędzy drzewami. Czy to jest moja własna umiejętność? Nie jestem tylko pół wampirem, a pół człowiekiem z nazwy?
Zamknęłam oczy, słysząc szelest, zbliżających się kroków.

- Lyso! – Krzyknął z ulgą Killian łapiąc mnie za oba ramiona i potrząsając. – Dlaczego tu weszłaś?!

Niesamowite uczucie przeminęło, jednym dotknięciem wampira. Byłam zawiedziona, chcąc nadal lepiej słyszeć, czuć, widzieć... To jednak nie trwało długo.

- Chodź wracamy. – Pomiędzy drzwiami stanął Heyden, nakazując ruchem ręki powrót.

- Słuchajcie, coś – uśmiechnięta z radością chciałam im powiedzieć o odczuciach, ale wtrącił się Heyden.

- Super, powiesz nam jak wrócimy. – Wilkołak złapał mnie za prawe ramię, a Wampir za lewe i oboje prowadzili mnie w stronę z której przyszłam.

- O nie, jestem tak blisko. Nie mogę teraz wrócić. – wyrwałam się.

- To nie czas na bycie odważną i upartą. Wracamy. – Heyden wyciągnął rękę, odsunęłam się. – Lysandro. – Powiedział twardym, ostrzegawczym głosem.

Killian rozejrzał się, próbując zachować zimną krew, jakby zaraz miał wyskoczyć łowca i nas wszystkich pozabijać. No może nie
Wszystkich, mnie by nie skrzywdził.

- Chcieliście dowodów. To proszę jeden jest przed wami. – Wskazałam palcem przed siebie. Zanim się zjawili dostrzegłam kilka metrów dalej kaplicę.

Chłopaki popatrzyły we wskazaną przeze mnie stronę.

- Skąd to wiesz? Byłaś już tu, że masz taką pewność?

- Nie, ale wiem to. – Odetchnęłam głęboko. – Kogoś spotkałam, - pozostałam tajemnicza – kazał mi tu dzisiaj przyjść. Sądzę, że to będzie coś ważnego.

- Kto Ci kazał tu przyjść? – Zapytał Killian.

- Nie ważne. – Odpowiedziałam patrząc na ziemię.

- A jakby Ci powiedział, żebyś skoczyła w ogień, też byś to zrobiła? – Heyden ustał przede mną.

- Nie, ale to co innego. Pokaże wam. – Byłam zbyt pewna sobie.

Po kilku minutach znaleźliśmy się w okolonym kilkoma drzewami dziedzińcu przed kaplicą. Na twarzy Killiana malowało się zwątpienie kiedy pokręcił głową. Podeszłam do drzwi i zaczęłam mocować się z zasuwą, wkładając w to wszystkie siły. Nie mogąc otworzyć, poprosiłam Killian o pomoc, a przy jego sile drzwi dały za wygraną i mogliśmy wejść do środka. Wnętrze budynku wypełnione było niebieskim światłem wpajającym przez witrażowe okna. Mimo kamiennej posadzki i potężnych ścianach, od których biło chłodem, w środku panowało przyjemne ciepło.

- O kurde. – jęknął Killian.

- Nieźle, prawda? – ze zrozumieniem pokiwałam głową.

Podreptałam na środek i powoli zatoczyłam koło. Wszystkie ściany pokryte były malowidłami. Część z nich stanowiły słowa układające się w poemat, resztę – obrazy, z biegiem lat farba zdąrzyła przybrać rdzawoczerwony odcień, wyblaknąć do bladej żółci zmieszanej z czernią, wpadającą w odcień szarości, łatwo jednak było sobie wyobrazić jakim blaskiem musiała pierwotnie błyszczeć.

- Ten jest całkiem ciekawy. – Killian wskazał na piękną kobietę, siedzącą na czerwonym trotnie ze złotą koroną na głowie. Miała na sobie białą prostą suknię, bez znaków szczególnych sięgająca do kostek. Siedziała, a jej bose stopy dotykały palcami ziemi. Jej uroda choć nie miała sobie równych, tak jej ponury wyraz twarzy mógł sugerować, że spotkało ją wiele przykrych zdarzeń w przeszłości. U jej stóp namalowana była czwórka dziewczynek w podobnym wieku, nie mogłabym dać im więcej niż 7 lat, jednak moją uwagę zwróciła najmłodsza. Serce mnie zakuło jak patrzyłam na małą dziewczynę, która leżała martwa w kałuży krwi, zapewne. Teraz widzę, dlaczego królowa ma taki smutny wyraz twarzy.

- Rozumiesz coś z tego? – zapytałam.

- Pewnie ma jakiś przekaz, ale jaki?– odpowiedział przyglądając się uważnie.

- To pewnie was zaciekawi. – Killiana głos poniósł się echem po pomieszczeniu.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now