Uprowadzenie

1K 62 15
                                    

Ubrana w strój sportowy, jaki dostałam od szkoły na treningi, wbiegłam do lasu, odwracając się co chwilę, z nadzieją, że nikt mnie nie zauważył. Chciałam przestać myśląc o problemach, z jakimi muszę się mierzyć.
Przeskoczyłam przez pień i biegłam dalej mijając drzewa i uważając pod nogi. Moje płuca płonęły, a nogi były ciężkie jak z ołowiu. Muszę popracować nad kondycją, więc poszłam jako pierwsza na śniadanie i wymknęłam się do lasu uważnie sprawdzając, czy nikt mnie nie zauważył jak wchodzę do lasu. Byłam tylko ja. Nikt więcej. Minęłam altanę i ruszyłam dalej przed siebie, zaciskając dłonie w pięść i głośno dysząc ze zmęczenia. Czułam jak żołądek z każdym jedyni krokiem ściska się. Dasz radę, dasz radę... Powtarzałam sobie motywującymi słowami. Las nigdy nie był niebezpieczny, a nawet to chyba był jedynym miejscem, w którym nie dopadnie mnie żadne zagrożenie. W ciepłym, jesiennym powietrzu słychać było szelest rozdeptywanych liści. Niespodziewanie zgubiłam rytm oddychania, a kolana zadrżały, ale udało mi się utrzymać równowagę. Zatrzymałam się, zdjęłam plecak i wyjęłam z niego butelkę wody. Zachłannie wypiłam połowę zawartości, po czym spakowałam z powrotem do plecaka. Oparłam się o drzewo, wpatrując się w wirujące czerwono-żółte liście. Postukałam kilkakrotnie palcami o pień, odliczając sekundy. Odepchnęła się i pobiegłam dalej.
Dookoła mnie niespodziewanie eksplodowały zieleń traw i błękit nieba. Zwolniłam powoli, bardzo powoli, aż bieg przeszedł w marsz. Najchętniej pstryknęłabym palcami sprawiając, by moja kondycja i siła poprawiła się o kilkanaście procent.

Spojrzałam za siebie przez ramię. Mogłabym przysiąść, że słyszałam szmer. Obejrzałam przestrzeń, ale nikogo nie widziałam. Uznałam to za nic wielkiego. Po prostu mi się zdawało. W ułamek sekundy, zaraz później, jak postawiłam krok do przodu, czyjaś ręka mocno przylgnęła do moich ust, nie dając mi szansy na krzyknięcie, bądź wołanie o pomoc. Pewnie i tak by mnie nikt nie usłyszał w lesie. Zawładnęło mną przerażenia, gdy napastnik moją głowę uniósł wyżej, wciąż mocno trzymając, a do szyi zbliżył coś kującego.

- Ciii, spokojnie. – Powiedział szeptem, pewnym głosem. Rozpoznałam ten głos, to był Adler.

Z oczu popłynęły mi łzy, gdy igła wbiła mi się w żyłę,  pomimo szamotania, kopania i drapania paznokciami dłoni napastnika, nie mogłam się uwolnić. Substancja, która została mi wstrzyknięta pod skórę, szybko zaczęła działać, powodując moje osłabienie i częściowe znieruchomienie ciała. Jedynie co udało mi się uchwycić to jego granatowy rękaw oraz zegarek. Następnie kolory zaczęły się zlewać, próbowałam walczyć z nie zamykaniem oczu, ale na próżno. Czułam się ociężała, a powieki były tak ciężkie, że nie mogłam ich nie zamknąć.

...

Ruszyłam palcem, a następnie otworzyłam oczy, nadal czułam senność. O kurde. Na widok głowy jelenia wiszącej nade mną podniosłam się jak najszybciej i odsuwałam się, nie spuszczając wzroku z lśniących, żółtych oczu, które jakby wpatrywał się we mnie. Gdzie ja jestem? Rozejrzałam się. Siedziałam na metalowym łóżku z listwami i metalowymi dekoracyjnymi zdobieniami. Podkuliłam nogi, zrzucając z siebie wełniany koc. Pomieszczenie, w którym porywacz mnie umieścił było mroczne, bez okien z ceglanymi ścianami, starymi panelami bez dywanu, a jedynym oświetleniem była przerażająca, lampką, która świeciła się na zielono i skrzypiała z każdym obrotem ze starości, jakby była zardzewiała. Stała w rogu na białej komodzie, obracając się w jedną stronę, ze stalową oprawą. Widać na niej każdy ślad uderzenia i wypukłość każdego nitu. Trzy odsłonięte żarówki rzucały krąg ostrego światła, oświetlając małe uwidocznione ilustracje: każda inna na szkle, które się mechanicznie obracało. Na pierwszym była postać przypominająca człowieka, na drugim podobna, lecz wyższa, a na dwóch kolejnych był wilk i postać ze skrzydłami. Anioł.

Chciałam zeskoczyć z łóżka, ale kajdanki, które miałam na nadgarstkach, nie pozwalały mi się ruszyć na więcej niż metr. Łańcuch łączący kajdanki przechodził nad metalowymi prętami łóżka, nad głową zwierzęcia i zamocowany został w ścianie. Pociągnęłam kilka razy, ale nic. Spróbowałam również wyciągnąć dłonie, ale kajdanki były zbyt ciasno założone, że prędzej bym odcięła sobie ręce, niż je samemu zdjęła. Rozejrzałam się jeszcze chwilę. Pokój wyglądał jak z horroru. Na komodzie w pół oświetlonej były ułożone noże od najmniejszego do największego. Przełknęłam nerwowo ślinę. Co Adler planuje mi zrobić? Torturować? Obok stała również lalka – piękna porcelanową, z bladą twarzą, blond włosami ułożonymi w loki i odziana w fioletową suknie. Cały ten pokój i przedmioty wydawały mi się dziwne i na swój sposób przerażające.
Złapałam się za głowę, odczuwając zawroty. Wokół mnie panowała grobowa cisza, którą przerwały kroki dobiegające za metalowych drzwi. Szybki położyłam się i zamknęłam oczy, słysząc szybkie bicie serca. Drzwi zaskrzypiały przy otwarciu, a postać która weszła do środka, po cichu usiadła obok mnie na materacu, zaczynając głaskać moje ramię, a następnie przekładając dłoń na włosy. Poczułam zapach perfum, bardzo znajomych, które czułam bardzo często w towarzystwie Adlera. To był on. Delikatnie pogładził mnie po włosach i przykrył kocem po samą szyję.

- Długo będziesz udawać śpiącą? – Spytał troskliwym głosem, za którym słychać było zniecierpliwienie i poczucie wyższości.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now