Ucieczka

1.2K 70 6
                                    

Dotarłam na dół schodów i zamarłam. Zrujnowany korytarz owijała ciemność, a powietrzu czuć było wilgoć. Spojrzałam za siebie. Ciemność wydawała się rozszerzać i pełzać za mną.
Ściskając w dłoni latarkę, szłam powoli przed siebie. Usiłowałam panować nad oddechem. Nic. Żadnych odgłosów, żadnych sygnałów czyjejś obecności. Ale w połowie drogi zatrzymałam się. Idąc tu, zaznaczyłam markerem wszystkie zakręty i przeliczyłam stopnie. Jakimś cudem ciemność nie sprawiała mi trudności. Zgasiłam latarkę jednym przyciskiem, nasłuchując. Zapadła całkowita ciemność. Miejsce, w którym się znajdowałam, było stare z obdrapanymi ścianami i pająkami. Mój wzrok przyzwyczaił się do panującej wokół czerni, ale otaczający mnie mrok nie był kompletny. Amulet na szyi emanował lekkim, czerwonym blaskiem, dzięki któremu widziałam zarys przedmiotu. Po szyi spłynął mi dreszcz. Nigdy nie widziałam, żeby mój naszyjnik kiedykolwiek wydało z siebie światło. Nie ośmielając się odwrócić, brnęłam przed siebie długim wąskim korytarzem.
Naraz na kamieniu zgrzytnął czyiś pazur, a potem usłyszałam oddech. Nie mój własny. Nogi ugięły się pode mną, a przerażenie zajrzało mi w oczy. Zatrzymałam się, gdy oddech ucichł w pośpiechu, wyjmując latarkę. Nastała cisza. Usilnie wciskałam guzik, żeby przedmiot w dłoni oświetlił mi drogę, ale na marne. Zaklęłam pod nosem. Niemożliwe, żeby baterie się wyczerpały!

Jak na zawołanie jasnoczerwone światło dookoła mnie stawało się coraz intensywniejsze. Położyłam dłoń na piersi i dwie czaszki naszyjnika zapłonęły. Płonęło niczym ogień. Usłyszałam syk. Odwróciłam się, a naszyjnik oświetlił wszystko, co znajdowało się w odległości metra ode mnie. Mignęła mi przed oczami zeschnięta skóra i połamane, stępione zęby. To wręcz było niemożliwe, żeby to COŚ Żyło. Kiedy istota otworzyła złowrogo paszcze, z całej siły kopnęłam ją w klatkę piersiową. Moim oczom ukazała się koścista, zniekształcona klatka piersiowa w bliznach. Padając, stworzenie uderzyło mnie w twarz pazurzastą dłonią. Jego ślepia błyszczały w świetle naszyjnika. Było to zwierzę, zdolne widzieć w mroku. Poczułam, jak przez moje palce przechodzi mrowienie, a przez ciało dziwna energia.

Zatoczyłam się, ale udało mi się zerwać do biegu. Przeskakiwałam belki i sterty gruzu. Pozwalałam, aby naszyjnik od matki oświetlał mi drogę. W pewnym momencie cudem uniknęłam upadku, gdy poślizgnęłam się na kościach. Istota pędziła za mną, przebijając się przez wszystkie przeszkody. Z postury przypominała człowieka, ale nim nie była. Wilkołakiem lub Wampirem również nie. Jej oblicze było zbliżone do postaci z horroru. I była silna - odrzucała przewrócone słupy na bok niczym snopki siana.
Pognałam w górę po schodach i pokonałam pierwsze drzwi. Uskoczyłam w lewo, a ścigający mnie potwór zdołał pochwycić mnie za ramoneskę. Materiał pękł, i uderzyłam o ścianę. W ostatniej chwili wykonałam unik. Naszyjnik błysnął jeszcze większym światłem, że poza nim ciężko było mi cokolwiek zobaczyć. Stworzenie zaryczało, i odskoczyło, jakby niewielki przedmiot zaczął go palić. Światło przygasło. Nie, nie...
Z rany ciągnącej się po jego dłoniach trysnęła krew. Musiał dotknął naszyjnika, który go oparzył i zranił.
Zerwałam się na równe nogi. Po moich plecach przebitych przez szpony istoty, płynęła krew. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak blisko mnie jest i wtedy dostrzegłam jej całe oblicze. Z lśniącej czaszki zwisały strąki rzadkich włosów, a usta otaczała ogromną ilość blizn, jakby ktoś je rozerwał, zszył, a potem znów rozerwał. Sapała przez brunatne, popękane zęby i wpatrywała się we mnie z nienawiścią. Biegłam z całych sił.

- Alucard! - krzyknęłam, a po korytarzu poniosło się echo.

- Lysa? - usłyszałam swoje imię na końcu korytarz.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now