Druga Twarz 1

1.2K 63 16
                                    

Leżałam na łóżku, gapiąc się tempem wzrokiem w dłonie przed twarzą. Należały do mnie jednak dużo mniejsze, a na palcu wskazującym emanował na czerwono drogi kamień należący do szlachetnych umieszczony w pierścionku. Jedyny przedmiot, jaki mogłam zobaczyć w otaczającej mnie gęstej ciemności. Słyszałam zaledwie szmer głosów. Usiadłam z trudem, rozkopując pościel. Poczułam, że koc jest gruby i ciężki, a nie cienki, rzadko tkany w Akademii.
Leżałam na łóżku w wielkim kamiennym pokoju, w którym prawie nie było światła. Słyszałam własny chrapliwy oddech i krzyk, który wyrwał się z mojego gardła, kiedy odwróciłam głowę. W ciemności przede mną wisiały twarz z koszmaru: wielka i biała jak księżyc. Wygolona czaszka lśniła niczym marmur. Zamiast oczy były w niej same wgłębienia... nie tak, jakby oczy zostały wyłupane, tylko jakby w ogóle nie wyrosły. Wargi były zespolone czarnymi szwami, twarz pokryta czarnymi znakami jakby wycięto je nożem.
Krzyknęłam ponownie i tak mocno szarpnęłam się do tyłu, że spadłam z łóżka. Uderzyłam o zimną kamienną posadzkę. Koszula nocna, którą miałam na sobie, biała i obca, podarła się na rąbku, kiedy gramoliłam się na kolana.

- Nie bój się skarbie. – Po ścianach odbił się echem miły, męski głos.

Mówiący nie był potwór, który stał przy łóżku i wpatrywał się we mnie z beznamiętną twarzą poznaczoną bliznami. Nie poruszył się, kiedy wstałam z podłogi, i choć najwyraźniej nie zamierzał mnie dopaść, zaczęłam się cofać ostrożnie, macając za sobą rękami w poszukiwaniu drzwi. W pomieszczeniu panował mrok. Widziałam tylko, że pokój jest owalny, a ściany i podłoga są z kamienia. Sufit ginął wysoko w czarnych cieniach, wysokie okna były łukowate jak w kościele. Przesączało się przez nie bardzo niewiele światła. Wygląda na to, że na zewnątrz jest noc.

- Lysandra...

W końcu trafiłam na drzwi, wyczułam metalową klamkę. Odwróciłam się z ulgą, chwyciłam ją i pociągnęłam. I nic. W gardle wezbrał szloch.

- Moja droga Lysandro. – Pokój zalało światło, ostre, srebrnobiałe, znajome. – Nie bój się, nikt nie chce cię skrzywdzić. – Głos należał do mężczyzny, młodego i zatroskanego.

Odwróciłam się powoli i przywarła plecami do drzwi. Teraz wszystko ujrzałam wyraźnie. Znajdowałam się w kamiennym pokoju, którego centralny punkt stanowiło duże łóżko z baldachimem. Aksamitna narzuta była skotłowana i na pół ściągnięta z materaca, kotary rozsunięte, na podłodze leżał elegancki dywan. W rogu stał wysoki stolik, a na nim dom dla lalek. Piękna miniatura prawdziwie londyńskiej rezydencji, a obok leżał wielki, pluszowy miś. Poza tym pomieszczenie było niemal puste. Żadnych obrazów ani zdjęć na ścianach, żadnych ozdób na meblach z ciemnego drewna. Przy łóżku stały naprzeciwko siebie dwa krzesła, a między nimi mały stolik do kawy. Chiński parawan rozstawiony w kącie prawdopodobnie zasłaniał wannę i umywalkę.

Obok łóżka stał wysoki mężczyzna w szacie podobnej do mnisiej – długie, z szorstkiej tkaniny o barwie pergaminu. Jej mankiety i rąbek zdobiły czerwono-brązowe runy. Nieznajomy trzymał w ręce starą laskę z bursztynu. Zasunięty kaptur odsłaniał białą twarz ślepca pokrytą bliznami.
Przy nim wysoki młody mężczyzna o gęstych blond włosach opadających do ramion, twarzy o mocnym podbródku i bystrych świetlistych ciemnych oczach jak u ptaka... Jak moje.
Patrzył na mnie kojąco, choć nie umiałam powiedzieć dlaczego.

- Kim jesteś? – spytałam, mierząc go spojrzeniem.

Mężczyzna o miłych oczach ukucnął przede mną, uśmiechnął się i wziął moją małą, drobną dłoń w swoje wielgachne. Mężczyzna był bardzo wysoki, ale po chwili zadałam sobie sprawę, że nagle wszystko, co mnie otaczało stało się większe, a może to ja się skurczyłam?
Ślepiec wyjął lusterko ozdobione złotymi motylami z szuflady i zwrócił je w moją stronę. Mało nie zamarłam, gdy zobaczyłam swoje odbicie. Byłam... Dzieckiem, małym o bardzo jasnych włoskach sięgających do łopatek i drobnej twarzyczce.

Akademia nadprzyrodzonych Where stories live. Discover now