🅧🅘🅧

1.8K 86 14
                                    

~Adelajda~

Z uwagą obserwowałam wilkołaki przygotowujące się do wojny. Jak się okazało wilkołaki z watahy, postanowiły nas wesprzeć. Niektóre watahy z innych krajów Europy również miały przyjechać. Ponoć nawet Alfa Rosji zdecydował się nam pomóc. Sama nie wiem, dlaczego to robi, jednak jestem mu niesamowicie wdzięczna. Król wampirów jest potężny. I nigdy nie ustępuje. Dlatego martwił mnie wynik tego starcia. No i jeszcze z wielu innych powodów. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. A bardzo wiele zależało od tej wojny. Dlatego strach opanował moje ciało do tego stopnia, że ręce niesamowicie mi drżały. Ostatnimi czasy w moim życiu było bardzo wiele stresu. Mam jednak nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do względnej normalności.

Wzięłam głęboki wdech w nadziei, że to pomoże mi się uspokoić. Czułam jak moje serce, wali jak szalone. Dokładnie tak jakby zamierzało wyrwać się z mojej piersi. I szczerze miałam ochotę uciec razem z nim. Złapałam za gumkę do włosów z zamiarem ich spięcia. Zaczęłam zgarniać moje wiecznie nie ułożone włosy, co okazało się znacznym wyzwaniem. W końcu jakimś cudem udało mi się wygrać ten bój i spięłam włosy w niskiego kucyka.

- Stresujesz się? - Głos, którego się nie spodziewałam, wystraszył mnie do tego stopnia, że podskoczyłam. Obróciłam się przodem do mojego mate, i zmierzyłam go morderczym spojrzeniem.

- A jak myślisz? Za kilka godzin rozpęta się tutaj piekło i to z naszego powody. - Stwierdziłam, siadając na najbliższym krześle. - Tak bardzo tego nie chciałam Rich.

- Nikt tego nie chciał Adel. - Zauważył wilkołak, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Jednak czekałem na ciebie sześć lat. A teraz jakiś dupek z koroną na głowie twierdzi, że może decydować o tym, czy możemy być razem, czy nie. Więc skoro on tak bardzo chce wojny, jestem na nią gotowy. - Zapewnił, opierając się o ramę drzwi. - Mój ojciec kiedyś powiedział mi, że dobry przywódca nigdy nie dąży do wojny, jednak zawsze jest na nią gotowy.

- Nie chce nic mówić, ale to ty zacząłeś z tą wojną. Ty pierwszy obraziłeś Williama no i to ty zacząłeś mówić na naradzie. - Stwierdziłam, zakładając nogę na nogę. - Więc ta wojna to chyba bardziej twoja wina jak jego.

- Misia po czyjej ty powinnaś być stronie? - Spytał, chyba próbując wyglądać groźnie chociaż słabo mu to wyszło.

- Ej ja tutaj tylko stwierdzam fakty. - Zauważyłam, unosząc ręce w gęście obronnym.

- A ja tylko dodam, że w tym wypadku nie jestem w tej sprawie przywódcą a gościem, który walczy o swoją miłość. - Stwierdził, wzruszając ramionami. - No, ale to i tak już nieistotne. Od tej wojny już nie ma odwrotu.

- Mówisz jakbym, o tym nie wiedziała. - Rzuciłam, krzyżując ramiona na piersiach. - I zapewniam, że nie zamierzam się wycofać. Jeśli muszę walczyć, by móc cię kochać to będę walczyć. Jestem gotowa zapłacić te cenę, chociaż naprawdę wolałabym, aby nikt nie musiał ginąc.

- Przy odrobinie szczęścia walka szybko się zakończy. Może okaże się, że William ma na tyle oleju w głowie, by zorientować się, że ta wojna nie jest nikomu do szczęścia potrzebna. Chociaż ten facet wydaje mi się dziwnie przewrażliwiony, jeśli chodzi o temat mieszanych związków.

- Szczerze zaczynam wierzyć, że ma ku temu jakiś powód. Przecież nie można być czemuś przeciwny do tego stopnia, że jesteś w stanie doprowadzić do wojny bez rozsądnej przyczyny. To nie jest realne w żaden sposób. Zwłaszcza że William pod innymi względami wydaje się być dobrym królem. Chujową osobą, ale królem dobrym. - Stwierdziłam, wzdychając cicho. - To trzeba mieć szczęście żeby trafić akurat w to jedyne uprzedzenie króla. - Dodałam, śmiejąc się lekko.

- Ja myślę, że tak właśnie miało być. W końcu ktoś musiał zawalczyć w imię tych wszystkich par, które nie mają głosu. - Rzucił Rich, wchodząc do pokoju. - W końcu większość z nich nie ma na tyle siły, by walczyć o swoje. A my ją mamy. I myślę, że właśnie dlatego to musieliśmy być my.

- Ponoć nic nie dzieje się bez przyczyny. - Uśmiechnęłam się szeroko w kierunku mojego mate. - Żałuję tylko, że nie zawalczyliśmy te sześć lat temu.

- Byliśmy bardzo młodzi i głupi. Potrzebowaliśmy czasu, by dojrzeć do pewnych decyzji. Musieliśmy stać się silniejsi, by móc zawalczyć o to co nam się należy. Myślę, że to sześć lat temu byśmy przegrali. Byliśmy wtedy znacznie zbyt młodzi.

- Może masz rację. - Stwierdziłam, opierając głowę na rękach. - Jednak ucieczka i zapomnienie o sobie też nie była najlepszym pomysłem.

- Mogliśmy to rozegrać, mądrzej tutaj masz rację. - Przyznał, siadając na łóżku które stało nieopodal mnie. - Jednak czasu już nie cofniemy. Pozostaje nam tylko walczyć o to, by nasza przyszłość była lepsza.

- Kiedy ty się zrobiłeś taki mądry co? - Spytałam, szeroko się uśmiechając.

- Zawsze taki byłem. - Stwierdził mój jak zawsze skromy przeznaczony. - Po prostu musiałem wydorośleć, by to wyszło na jaw.

- Żeby nasze dziecko nie było takie jak ty. - Rzuciłam rozbawiona, na co Richard spojrzał na mnie zdziwiony. - No co? Mamy jeszcze rok na spłodzenie dziecka. Jeśli załatwimy te wojnę w miarę sprawnie, to zdążymy postarać się o malucha. No, chyba że Ty nie chcesz dzieci.

- Oczywiście, że chce. Jak każdy wilkołak mam silną potrzebę posiadania potomstwa. Po prostu chyba nie sądziłem, że o tym wspomnisz. Byłem pewien, że dla ciebie to zamknięty temat.

- W żadnym wypadku nie jest to dla mnie zamknięty temat. Ja też chciałabym mieć dziecko. - Stwierdziłam, przenosząc się na łóżko. - Po prostu nie chce nadmiernie się napalać na wypadek, gdyby nic z tego nie wyszło.

- Rozumiem. - Oznajmił Richard, łapiąc mnie za rękę. - Jednak obiecuje Ci, że kiedy tylko ten cyrk w końcu się skończy, to postaramy się o dziecko.

- Będę bardzo szczęśliwa, mogąc mieć z tobą malucha. - Zapewniłam, uśmiechając się szeroko.

I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Przeniosłam na nie spojrzenie i dostrzegłam betę mojego przeznaczonego. Stał w drzwiach, przyglądając się nam uważnie.

- Jesteśmy gotowi alfo. - Poinformował nas, na co Richard jedynie skinął głową. Beta na ten gest opuścił pokój.

- Jesteś gotowa? - Spytał, przenosząc na mnie spojrzenie swoich czekoladowych tęczowek.

- Szczerze to nie. - Oświadczyłam, wstając z łóżka i kierując się do wyjścia.

Wraz z Richardem opuściliśmy dom watahy i wraz ze sforą udaliśmy się na ziemię, gdzie ponoć oczekiwał nas król wampirów. W międzyczasie dołączyły do nas wampiry, które zamarzały walczyć za naszą sprawę. Kiedy w końcu dostaliśmy na miejsce armia króla wampirów już na nas czekała.

I tak stanęliśmy naprzeciw siebie. Ci stojący za miłością i przeciw niej. Gotowi oddać życie za własne poglądy.

Wojna zaczyna się właśnie teraz.

Zakazane spojrzenie Where stories live. Discover now