30.

316 37 10
                                    

— Zuza proszę, obudź się! Nie możesz odejść!

Znowu w mojej głowie rozbrzmiał ten przeraźliwy krzyk Janka. Nie mam, zielonego pojęcia gdzie jestem, ani ile czasu już minęło.
Jednak jedno wiem na pewno. Czuję się strasznie. Nie wiem tylko, czy to przez ból, który odczuwam, czy przez to cholerne poczucie winy.

Pierwsze o czym, każdy normalny człowiek, znajdujący się w podobnej sytuacji by pomyślał, byłoby to, że żyje, że mu się udało oraz że dostał od losu drugą szansę.

U mnie niestety było inaczej. Pierwsze, o czym pomyślałam, gdy już otworzyłam oczy, było to, że Igora już nie ma. Nie dostał tej drugiej szansy, chociaż tak naprawdę, to on sam o tym zadecydował, strzelając sobie w łeb. Także zapewne doskonale wiedział, co robi. W końcu jak sam mówił, miał to wszystko dokładnie przemyślane.
Szkoda tylko, że powodem tak okrutnej decyzji, byłam ja.
A niby nie można umrzeć z miłości. Chociaż w sumie, tak do końca nie wiem, czy Igor zrobił to z miłości, dla miłości, czy raczej dla siebie samego. Teraz, to i tak już w przecież nie miało znaczenia.

Nawet nie musiałam, się zbyt długo zastanawiać gdzie jestem. Dźwięk otaczających mnie w kółko pikających maszyn, kroplówka, wenflon, którego tak bardzo nienawidziłam, jak i charakterystyczny zapach tego miejsca, który znałam, prawie że na wylot, od razu podpowiedział mi, gdzie się znajduję. Był to niegdyś mój drugi dom, dom, którego na początku za żadne skarby nie chciałam opuszczać, a potem nie chciałam do niego wrócić. No ale jak widać, los miał to głęboko gdzieś, bo jak widać, wróciłam.

Można powiedzieć, że wróciłam do miejsca, w którym jedno życie się skończyło, a drugie dopiero zaczęło.
Jednak jeśli chodzi o teraz, to nie mam pojęcia, co mam o tym myśleć.
Ja wcale nie powinnam tutaj być. Nie powinnam mieć tego pieprzonego opatrunku na brzuchu, nie powinno mnie tak boleć, nie powinnam czuć tego, co czuje, a Igor nie powinien teraz leżeć w jakiejś cholernej lodówce, zapewne kilka pięter niżej.

Nie wiem, czy to, co teraz czuję, można nazwać poczuciem winy. W końcu nie zmusiłam go do tego, aby się zabił. Jednak zrobił to z mojego powodu, zrobił to przeze mnie. A wystarczyłoby, abym powiedziała mu, że go kocham oraz że chce z nim być, a byłby teraz wśród żywych. I to wszystko, by się po prostu nie wydarzyło.

— Dzień dobry Pani Zuzanno. Jak miło, że zechciała Pani do nas wrócić. Reanimacja trwała ponad piętnaście minut, kiedy w końcu zdecydowaliśmy się odpuścić, serce zaczęło ponownie bić. To naprawdę istny cud, no, chyba że chciała nas Pani nastraszyć, jeśli tak, to przyznaje, udało się. - oznajmia z uśmiechem, jakiś facet w białym fartuchu, który właśnie wszedł do sali. — Jestem doktor Artur Nowakowski, będę Pani lekarzem prowadzącym.
Musieliśmy przeprowadzić, godzinną operację, aby w ogóle Panienkę uratować. Ktoś całkiem nieźle podziurawił Pani ten brzuch.
Niby tylko trzy kule, a skutki były poważne. Jednak spokojnie, wszystko się udało, kule zostały wyjęte, brzuch zaszyty, także mówiąc prościej, do wesela się zagoi.
Zresztą operacja, operacją, gdyby nie Pański narzeczony, to nawet operacja by tu nic nie dała, bo byłoby na to zwyczajnie za późno.

— Słucham? Jaki narzeczony? Przecież ja jestem sama od prawie trzech lat. Więc o czym Pan do mnie mówi? - pytam z wyraźnym zdziwieniem, patrząc na niego jak na debila.

— Taki młody mężczyzna, blondyn. To on tak naprawdę Panią uratował. Reanimował Panienkę do przyjazdu karetki, no i w dodatku sam ją wezwał. A później prawie rozniósł nam pół personelu, takie wszczynał awantury, a to, dlatego że chciał, abyśmy Panią uratowali. Już wiele w życiu widziałem, ale takiej furii w jednym człowieku, to chyba nigdy. Musieliśmy zrobić mu testy na obecność narkotyków, bo to było przecież niewiarygodne. Na szczęście okazały się niepotrzebne, bo nic nie wykazały. Daliśmy mu jedynie, końską dawkę leków uspokajających i od razu się ogarnął, a nawet lepiej, bo po prostu zasnął.

— Dziękuję..

Byłam w takim szoku, że aż nie wiedziałam co powiedzieć.
Jednak miło słyszeć, że chociaż tym razem mi pomógł, a nie uciekł tak jak ostatnio. Jak widać, chociaż czegoś się nauczył.

— Nasz wojownik zapewne już się obudził, także, jeśli sobie Panienka życzy, mogę go zawołać.

— Jeśli to nie problem, to poproszę.

— W takim razie, do zobaczenia później. - rzuca na odchodne mężczyzna, ponownie się uśmiechając, po czym wychodzi z sali.

— No witam, Panie narzeczony. - rzucam z sarkazmem w stronę chłopaka.

— No co? Musiałem przecież coś powiedzieć, bo nie chcieli mnie do Ciebie wpuścić. Zresztą nie to jest teraz najważniejsze.
Jezu Zuzka nawet nie wiesz, co ja tutaj przeżywałem. Prawie rozniosłem ten szpital.

— Słyszałam od lekarza. Nieźle się popisałeś, ale miło było usłyszeć, że chociaż tym razem raczyłeś mnie uratować. Dziękuję.

— To raczej oczywiste. Patrząc na to, co zobaczyłem. Sam prawie zszedłem z tego świata, o Patryku nie wspominając.

— Właśnie, lekarz coś wspomniał, że to ty zadzwoniłeś po karetkę. Jak do tego doszło?

— Eh. Nie za bardzo, chce znowu do tego wracać, no ale okej. Opowiem Ci.
Gdy skończyłem robotę, Patrykowi się przypomniało, że zostawił coś u Igora, więc się wróciliśmy. Niestety drzwi były zamknięte i nawet fakt, że Patryk miał klucze, nic nie pomógł. Jak się później okazało, jego brat zamknął drzwi na zamek, od którego ten nie miał klucza. Musieliśmy rozjebać drzwi. Gdy już się z tym uporaliśmy, jakby nigdy nic, weszliśmy do środka, a to, co zastaliśmy w środku, wyglądało niczym wyjęte z jakiegoś pieprzonego horroru.
W pierwszej chwili myślałem, że mam zwidy, a przecież niczego nie brałem. Patryk od razu podleciał do Igora, za to ja, stałem w wejściu jak sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć, w takim byłem szoku. Nie wiem, ile czasu to trwało.

Jednak gdy Patryk, nagle zaczął krzyczeć, w końcu się ocknąłem i od razu do Ciebie podbiegłem. Było tyle krwi, że na początku, kompletnie nie mogłem zlokalizować jej źródła.
Jednak przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie z momentem, gdy ogarnąłem, że nie oddychasz.
Spanikowałem, nie wiedziałem co zrobić, czy tamować krwotok, czy może Cię reanimować, a może było już na to wszystko za późno. Po prostu zgłupiałem.
Po chwili podszedł do mnie Patryk i po kilku mocnych strzałach od niego, wziąłem się w garść. Był cały brudny od krwi Igora. Gdy na niego spojrzałem, jak tak leżał na tej jebanej podłodze, zrozumiałem, że dla niego było już za późno i szef chyba również to zrozumiał, bo zaczął Ci pomagać. Po chwili do niego dołączyłem, a potem zadzwoniłem po karetkę, z kolei on chyba do matki czy cholera wie gdzie. I tyle. Potem przyjechała karetka i Ci od pogrzebowego i was zabrali. Koniec historii.

Przez cały ten czas, kiedy Janek mówił, nie przerwałam mu ani razu, tylko słuchałam. Słuchałam i płakałam. Czułam, jak z każdą kolejną łzą, ten cały smutek, a raczej jej marna część, ze mnie ulatuje. A to zapewne był dopiero początek, tego, co jeszcze mnie czeka.

— Zuza kurwa, co tam się wydarzyło?

— Błagam. Nie każ mi tego opowiadać, nie chce, naprawdę. Nie chcę, nie chcę, nie chcę.

— Dobrze, spokojnie. Nie denerwuj się. Nie będę Cię przecież zmuszał. Powiesz mi o tym, kiedy sama będziesz tego chciała. Okej?

— Okej.

Po chwili dwóch nieznajomych facetów weszło do sali. Czyżby się zgubili? W sumie wcale nie zdziwiłabym się, gdyby tak właśnie było. Ten szpital to pieprzony labirynt.

— Dzień dobry. Pani Zuzanna Zakrzewska?

— To zależy, kto pyta.

— Policja.

Demony Przeszłości Where stories live. Discover now