kiedyś usłyszę zmurszałe treny,
co świeżo zmatowią rytm poranka,
przez myśl popłyną niby syreny,
zalśnią niby mefityczna tkanka.kiedyś mdłą ciszę moją i zgniłą
korzeń bezwstydem głodny przebije —
zbierze słabość materii swą siłą,
nim sam w pustce siostrzanej się skryje.kiedyś efuzją w prochach zakwitnie
horoskop świtu i milion kwiatów,
i milion wiatrów westchnie błękitnie,
i wpisze mój pył w powiekę światów.gdyż umrę ja i me dychotomie,
i aż grób wyrośnie z mej radości,
a z grobu mech i po nim, i po mnie
nic nie będzie, i będzie najprościej.
CZYTASZ
seans chimer
Poetryzwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł