słodkokształtna mglistość dziejów,
goniąc szumne świateł stosy,
piętrzy bezdech szorstki z kniejów
przemierzonych przez mrok bosy.w chmurach moszczą się gałęzie,
w tchach eskapad księżycowych —
zmierzchu szelest kruchy w pędzie
rozbił srebro ptasiej mowy!horyzonty wypluwają
maleńkości bezwstyd zwinny;
wierzą w lasy swoją zgrają
i nie wierzą, że świt pilny!***
i cóż z tego, że omglenie
w zimne usta sklepień stuka,
snów teurgią promienieje,
czegoś w muszli powiek szuka?i cóż z tego, że powieki
lepkie są od słów widmowych,
co przestworów wszechwycieki
w sen odzieją płynny, nowyi cóż z tego, że bezkresy
w głąb w mrugnięcie wpłyną jedno,
że ukoją dusz rwetesy —
cisze wrzące nadaremno?
CZYTASZ
seans chimer
Poetryzwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł