pragnę wcielić się w niebo
szumiące oddechami rozedrganych metafor
ogłuchłe od
podszeptów błękitu
miałabym włosy z nadchmurzeń
całujące tajemnice
gwiazd osnutych stoicyzmem
ukrytych w szczelnych płucach
gładkiej duszy świata
miałabym policzki
obszyte mozaiką sierpniów
oblepione sekretami księżyca
wydrążone na wzór
lustrzanej morfologii
jakiejś powietrznej niepamięci
miałabym rzęsy
wygięte i przyprawione
szafirem i motylami
uginające się od trosk które
horyzont trzyma w powiekach
miałabym ptaki
ptaki jako przecinki
zadomawiające we mnie
poranne szepty
i potem rozdzielające
pękate od zmierzchu policzki
arbuzowych przestrzeniprzepuszczałabym przez
omszałe bielą
rozwarstwienia
laguny słonecznych zapowietrzeń
i odczuwała przezroczystymi opuszkami
jak przetlenia się przekrój melancholii
łzawiłabym westchnieniami mżawki
i rumieniła się powidokami
od liźnięć słońca
a chmury łapałyby w dłonie
wiatry puszyste
i podawały mi je do stołu
z błyskawic splecionych
w roztargnieniuaż nagle
jakieś olśnienie niejasne
nie zapragnęłoby bym z powrotem
wniebiła się w ciało
CZYTASZ
seans chimer
Poetryzwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł