nie lubię biec razem z dniem
po mruczących chodnikach przeistoczeń
wolę raczej noce
koniecznie te samośpiące
zalegające chmurowo w alejkach
puszystej ciemności
fantazmatem rozdrapanych kosmosów
leniwie na wznaknie lubię wchodzić chwilom do domów
przez szczeliny przypadków
lubię raczej przylepnie stać w tych nocach
po ramiona w nieistnieniu
(tak jak one stoją same w sobie)
przytulać się do łąk wieczności
mgiełką samozapomnienia
będąc pełnią niedoborów rzeczywistości
chwytanej w
naskórki grudniowych słównie lubię rozpadać się na patrzenia
w światy naokolusieńkie
lubię raczej zamykać się w powiekach
i taplać ślepo w krzywych mignięciach pustki
między snem a zbudzeniemtak bliziutko śmierci
CZYTASZ
seans chimer
Poetryzwiastun cukrowego gestu wchłania mnie w bezduszny fiolet i pejzaże oczu porośniętych krzewami mgieł