Rozdział 15

583 35 27
                                    

— Widzisz córciu? Nawet one uważają, że masz straszną cerę — pwoeodziała Ellie, spoglądając na drugi fotel zabiegowy, na którym spoczywała Chelsey.

— Muszę wyjść do łazienki — odpowiedziała jedynie na jej kolejną zaczepkę.

Nie dawała już sobie rady. Gdyby została tam choć chwilę dłużej albo by uderzyła matkę prosto w twarz, albo by się popłakała.

Ile można znieść upokorzenia?
Ile można znieść niemiłych słów?
Ile można znieść kłamstw o sobie?

Mało. Człowiek był kruchy. Nawet ten, który dużo przeszedł.
Każda rysa sprawiała, że tworzyły się coraz głębsze rany, które po pewnym czasie zmieniały się w szramy, które niszczyły wizerunek tego kogoś już na zawsze.

Weszła do ciemnego pomieszczenia i usiadła na zamkniętej toalecie, która znajdowała się w rogu pomieszczenia. Po chwili jednak wstała i popatrzyła w lustro.

Przesunęła palcem po policzku, naciągając skórę.

Jej matka miała rację.

Była taka brzydka. Włosy zaniedbane. Usta małe, niepełne.

Co Reece w niej widział?
Była tak mało idealna, a on zachowywał się tak jakby ona taka właśnie była. Nawet jej to mówił, ale wtedy omamiona uczuciami, uwierzyła. Ale to przecież nie była prawda. Wszystko było tylko pięknym snem, który niedługo miał się skończyć w najboleśniejszy sposób.

Zamknęła oczy i odepchnęła od siebie te myśli. Ruszyła w stronę drzwi, lecz wtedy usłyszała huk wybuchu. Następnie padło kilka szybkich strzałów. Kobiety zaczęły piszczeć.

Chelsey niewiele myśląc odeszła jak najdalej od drzwi. Pokój był bez okien. Nie było szans by stąd uciekła. Wiedziała, że ją znajdą. Jedyną deska ratunkową było to, że ludzie ojca przyjadą najszybciej jak się da.

W pomieszczeniach obok zrobiło się cicho. Kobieta cały czas drżała. Bała się wziąć oddech, ponieważ cisza wokoło była przerażająca. Mogli ją usłyszeć, znaleźć, a dalej nawet nie chciała myśleć co by się z nią stało.

Nagle ktoś pociągnął za klamkę.

— Wiem, że tam jesteś. — Obrzydliwy głos mężczyzny dotarł do niej, sprawiając, że zaczęła drżeć jeszcze mocniej.

Metalowa kulka, służąca jako zamek, lekko zaczęła się przekręcać.

Kobieta odsunęła się jeszcze dalej. Wcisnęła się już niemal w ścianę, jakby ta miała ją pochłonąć i sprawić, że nikt jej nie skrzywdzi.

Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Czuła się taka bezbronna.

Drzwi otworzyły się z hukiem, który sprawił, że podskoczyła.

— Wychodzimy, koteczku — powiedział, lustrując obrzydliwym wzrokiem jej twarz.

— Nie — powiedziała już odważnym tonem.

Chwilę słabości zastąpiła odwaga, spowodowana krążącą w żyłach adrenaliną.

— O jakaś odważna nam się trafiła — rzucił do kogoś, kogo Chelsey jeszcze nie widziała. Nic nie odpowiedziała na zaczepkę.

— Chodź i tego nie utrudniaj — warknął, podnosząc broń.

— Dobrze, pójdę — odpowiedziała.

Dziadek zawsze powtarzał, by współpracować kłamstwem. Tak było najprościej.

Kłamstwa można było się nauczyć. Była to umiejętność, która odpowiednio dopracowana, mogła stać się twoją prawdziwą twarzą.

Lekko przyciągnęła nogi do siebie i opierając się o ścianę wstała.

Mężczyzna chyba jednak nie miał w sobie cierpliwości. Podszedł do niej i złapał mocno za delikatne, dziewczęce ramię.

Pociągnął ją w stronę wyjścia, a wtedy jej oczom ukazał się obraz jakiego się nie spodziewała.

Pomieszczenie w którym jeszcze chwilę wcześniej leżała z matką było całe zawalone. Gdzieś spod gruzów wystawały ludzkie kończyny. Wszędzie był popiół posklejany ludzką krwią. Powylewane żele oraz kremy. Wszystko to tworzyło obraz totalnego zniszczenia.

Wyszli przed budynek, gdzie już czekały podstawione samochody.

Jednak to nie one zwróciły jej uwagę.

Widok, który nie powinien jej złamać, to zrobił.

Matka, chociażby najgorsza, dla dziecka była ważną osobą. Nie lubiła jej tak nazywać, ale teraz, kiedy ona leżała w kałuży krwi i z dziurą w głowie, była przerażona.

Głównie tym, że nigdy się nie pogodziły.
Tym, że nigdy nie usłyszała od niej "kocham Cię".
A teraz nawet jej nie będzie.

Ciało zostanie zamknięte w trumnie, a dusza nigdy już nie wróci na ziemię. Już nigdy nie usłyszy jej wrednego głosu, nie spojrzy w jej niszczycielskie oczy.

Nawet nie wiedziała kiedy się zatrzymała.

Jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie było jej żal tej kobiety która leżała na chodniku. Było jej żal samej siebie.

— Idziemy — syknął. Znowu pociągnął ją za ramię na co odpowiedziała agresją. Wściekłość popłynęła jej żyłami.

Zgięła lekko kolana i cofnęła się lekko w tył. Mężczyzna stanął twarzą do niej, co zdecydowanie było jego błędem. Wszystko dlatego, że już po chwili poczuł mocne uderzenie na swoim kroczu.

Następnie jednym szybkim ruchem włożyła swojego palca w oko mężczyzny.

Trzeba przyznać, że to uczucie nie było miłe nawet dla niej, ale warte. Bo krzyk wydobywający się z jego gardła był satysfakcjonujący.

Niestety dosłownie po chwili za jej plecami pojawiło się czterech mężczyzn, uzbrojonych po zęby.

Nie miała z nimi żadnych szans.

Dlatego nie zdziwiła się kiedy jeden z mężczyzn szybko unieruchomił jej ręce na plecach.

— Ruszaj — powiedział do niej, nie zwracając uwagi na mężczyznę, który rzucał się z bólu po ziemi.

Chelsey zaczęła się wyrywać.

Nie chodziło jej o ucieczkę. Chodziło tylko o opóźnienie momentu wyjazdu. Im dalej odjadą tym trudniej będzie ją znaleźć.

— Suko, nie wyrywaj się. — Mężczyzna wysyczał wprost do jej ucha. Przeszedł ją dreszcz, wywołany strachem.

— Nie jestem suką — odparła, prostując się. No cóż, na takie obelgi nie mogła sobie pozwolić. Wolała dostać w twarz niż słuchać takich słów, skierowanych w swoją stronę.

***

Miłego dnia

Całuski

T.E.M.I.D.A. |18+ ZAKOŃCZONEKde žijí příběhy. Začni objevovat