Rozdział 37

423 29 18
                                    

Słuchając słów Skylera, Reece doszedł do kilku wniosków. Po pierwsze, ten buc nie domyślił się, że jego i Chelsey łączy miłość, co działa na ich korzyść.

Po drugie, jego kobieta była naprawdę bardzo mądra, skoro zmusiła się do takiego planu. Jak najbardziej, było to ryzykowne, ale dobrze to wymyśliła.

Teraz w jego rękach leżało podjąć decyzję o wygnaniu jej z terenów, należących do mafii, a nie o śmierci. Oczywiście będzie musiał liczyć się z głosami członków, ale jeśli dobrze pójdzie, zagłosują tak jak będzie chciał tego on.

Poprawił się w swoim wielkim krześle, automatycznie spoglądając na kanapę,na której jeszcze kilka tygodni wcześniej leżała ona. Jego Chelsey. Łzy bezsilności zebrały się w jego oczach. Płakał, a urwany oddech I ciche pociągnięcia nosem, niosły się po pomieszczeniu. Nie potrafił wybaczyć sobie togo, że jej nie uratował... Jak mógł pozwolić jej na takie cierpienie?

Głośny szloch wydobył się prosto z jego gardła. Odsunął się od biurka, by móc ukryć swoją twarz w dłoniach. Łokcie oparł o kolana, kuląc się, jakby chciał się ukryć przed wyrzutami sumienia, które co chwila atakowały jego umysł.

— Synu — powiedziała załamana kobieta, wchodząc do pomieszczenia. — Skoro chcesz jej pomóc, musisz wziąć się w garść — poleciła ciepłym głosem, który nieco ukoił jego poszarpane nerwy. — Jakieś wieści? — rzuciła z uśmiechem. Dobrze wiedział, że sprawa Chelsey poruszyła ją dogłębnie, ale mimo to starała się być silna, w głównej mierze, dla niego. Chciała być jego oparciem, tak jak zawsze.

— Tak. Jest świetna. Wykombinowała świetny plan, dość ryzykowny, ale myślę, że damy radę — odparł, opierając już ostatnie łzy z policzków. Ponownie obciągnął rękawy koszuli, które zsunęły się po jego gorącej skórze przedramion.

— No widzisz, to świetnie — powiedziała, przytulając mężczyznę do swojej piersi. Uwielbiała to robić, przypominał jej wtedy tego zbłąkanego chłopca, który po starcie matki nie potrafił nikomu zaufać. Po kilkunastu próbach, rozmowach, namowach, w końcu udało jej się go przytulić. Było to dla niej najpiękniejsze uczucie. Wiedziała, że nigdy nie zastąpi mu biologicznej matki, ale mimo wszystko, starała się.

Walczyła o niego, kiedy było to konieczne.

Ocierała łzy, kiedy wracał do domu zapłakany.

Naklejała mu plasterki, kiedy przychodził ze zdartym kolanem.

Czuła się w obowiązku, choć nikomu nic nie obiecywała. No może, samej sobie, że zajmie się tym chłopcem.

— Dziękuję, mamo — powiedział, a następnie podniósł się z fotela, równocześnie odsuwając się od jej gorącego ciała. — Idę zapalić, i tak wiem, nie popierasz tego — zapewnił. — Ale muszę. Obiecuję, że jak to wszystko się skończy, nigdy nie spojrzę w kierunku papierosów.

Nie spoglądając za siebie, swoje kroki skierował na taras. Lekko drżące z emocji dłonie, polożył na gałce, którą po chwili zawahania przekręcił.

Zimny wiatr owiał jego zmęczoną twarz, dając choć częściowe ukojenie w jego cierpieniu. Reece przymknął oczy, starając się zrozumieć, czemu jego życie musiało legnąć w gruzach. Czemu to wszystko musiało się aż tak zniszczyć.

Może to wszystko stało się po to, by zrozumiał jak wiele znaczy dla niego jasnowłosa kobieta?

Już przed wszystkimi złymi wydarzeniami wiedział, że ją kocha, ale teraz, kiedy życie dawało mu kolejne szansy, zrozumiał.

To już nie była tylko miłość. To był ten stan uwielbienia, kiedy sam nie wiedział czemu to robi. Po prostu potrzebował myśli o niej by żyć, by móc oddychać.

Wsunął dłoń do kieszeni, lecz się zawahał. Czy to było mu potrzebne? Czy wypalenie paczki trucizny, sprawiłoby, że Chelsey magicznie znalazłaby się tuż przy nim?

Odpowiedź brzmiała nie. Choć musiał przyznać, że wiele razy, kompletnie irracjonalnie, próbował tego sposobu.

Wyjął pustą rękę z kieszeni, a następnie zacisnął ją mocno w pięść. Spojrzał na nią pustym wzrokiem. Wszystkie mięśnie przedramienia były skurczone, a żyły lekko pulsowały.

Jego ciało zalała fala wściekłości, która przetoczyła się przez niego niczym niszczący huragan. Destrukcyjne myśli pojawiły się w głowie, pokazując co mógłby zrobić w formie zemsty za to wszystko co spotkało jego i Chelsey.

Agresja zabłysnęła w jego oczach, a druga dłoń również zacisnęła się w pięść.

Zdecydowanie potrzebował się napić. Chciał zagłuszyć wszystkie myśli. Zarówno te smutne, jak i te, których sam zaczął się bać. Bowiem, jego natura, spokojnego człowieka, nie pozwalała mu myśleć o krwawych rozwiązaniach. A jednak takowe pojawiły się w jego głowie i nawiedzały go wizjami, którymi to właśnie on, mógł być sprawcą.

Ponownie przymknął powieki. Policzył w myślach do dziesięciu, lecz to nie przyniosło zamierzonego skutku. Widmo zakrwawionego mężczyzny ciągle przelatywało mu przed oczami, a on czerpał z tego wielką przyjemność i, przede wszystkim, energię.

Jednak złudne uczucie siły fizycznej zmieszało się z poczuciem bezsilności psychicznej, przez co ten umięśniony mężczyzna poczuł się jak nic nie warty frajer, który jedyne co potrafił to kłamać. Bo przecież obiecywał. Tyle razy dawał jej nadzieję, a potem nie potrafił dotrzymać danego słowa.

Nie wiedział czemu był taki słaby.

Napięte mięśnie rozluźniły się jak za pomocą czarodziejskiej różdżki.

Chęć zemsty na kimś zmieniła się, w chęć zrobienia krzywdy samemu sobie. Jak mógł tak wszystko zniszczyć?

Jedna samotna łza wyciekła spod zaciśniętych powiek i stoczyła się po rozgrzanej skórze policzka.

Oparł się plecami o zimną powierzchnię ściany, jakby podświadomie wiedział, że zaraz może upaść na podłogę.

Starał się zapanować nad chaosem, który pojawił się nagle w jego głowie, jednak nie wiedział już jak to zrobić. Skończyły mu się plany i pomysły jak mógł w końcu stanąć na nogi. Próbował już wszystkiego, wszystkich możliwych sposobów, ale one nie pomagały.

Uczucie pustki, od której na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, otoczyło go niczym najwierniejszy kompan. Chciał wyrwać się z jego objęć lecz coraz bardziej brakowało mu sił. Przede wszystkim tej psychicznej.

— Walcz z tym — powiedział męski głos jakby z oddali. — Dla niej.

Te dwa słowa skruszyły ostatnie bariery. Głosy w głowie ucichły, jakby nagle rozpierzchły się w dal. Obraz przed jego oczami, który jeszcze przed chwilą odtwarzał jakby w zapętleniu, zmienił się na kobietę. Jego kobietę. Uśmiechniętą, z oczami pełnymi życia, a przede wszystkim, z miłością wymalowaną na twarzy.

***

Na dzisiaj koniec. Zobaczymy, kiedy uda mi się napisać kolejny.

Szczerze mówiąc, jestem ciekawa waszych teorii co będzie dalej... Piszcie w komentarzach ;)

Miłego dnia

Całuski

T.E.M.I.D.A. |18+ ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now