Rozdział 25

459 33 27
                                    

Maraton: 1/6

***

Chesley powoli wysunęła się ze swojej kryjówki. Jej czujny wzrok ocenił bezpieczeństwo.

Kiedy była pewna, że nikt na nią nie czeka, wyszła z pokoju. Kiedy była na korytarzu dopadły ją wątpliwości. Może nie powinna ryzykować? Może cena jaką przyjdzie jej za rok zapłacić, będzie za wysoka?

Mimo to nie potrafiła powstrzymać się przed spróbowaniem.

Zeszła po schodach na parter i rozejrzała się po jasnym holu, aby w następnej chwili podejść do mężczyzny z jasnymi włosami.

– Niech ktoś zawiezie mnie do miasta – poprosiła, spoglądając błagalnie w brązowe oczy. Zauważył te niemą prośbę w jej spojrzeniu, ale musiał ją zawieść.

– Nie mogę, szef mnie zabije. Proszę nie ryzykuj naszym życiem. – Jego głos przekazywał równie dużo emocji co jej wzrok. – Nie rób nic głupiego. Proszę.

Zrozumiała go. Nie chciała narażać jego czy kogokolwiek innego życia.

— W takim razie — odpowiedziała. — Wrócę do swojego pokoju i będę bardzo grzeczna.

Odwróciła się i ponownie biegiem ruszyła w górę. Jednak po kilku krokach się zatrzymała i powoli odwróciła.

— Winę wezmę na siebie. Nie martw się – odparła i znowu ruszyła do pokoju, który aktualnie był jej bezpieczną przystanią.

Wzięła prześcieradło, a następnie zdjęła obleczkę z pościeli. Lina utworzona z materiałów była dość któtka, ale wystarczająca by zsunać się po niej na następny balkon. Z niego droga musiała być już prostsza.

Jeden koniec sznura przywiązała do nogi ciężkiego, machoniowego łóżka, a drugi wyrzuciła za okno.

Ucieczka była ryzykowna, ale mężczyźni pracujący dla jej męża okazali wsparcie. Nie musieli tego robić, ale zrobili. Poczuła się wtedy taka doceniona.

Kiedy biegła przez ogród jeden z nich pokazał drogę i dziurę w płocie, a drugi podał kluczyki do swojego samochodu, który czekał tuż za siatką.

Biała mazda wyglądała bardzo… normalnie.

Wsiadając w pojazd czuła tylko radość. Sama myśl o spotkaniu z Reecem była dla niej niczym złapanie oddechu po najgorszym sztormie.

***

Kiedy weszła do parku, niemal od razu przy niej pojawił się jej mężczyzna. Próbował objąć ją ramionami jednak ona postawiła kilka kroków w tył.

Kochała go, ale nie potrafiła przezwyciężyć strachu. Przerażał ją jakikolwiek kontakt fizyczny z mężczyzną.

— Chelsey, skarbie – wypowiedział te słowa zdziwiony. — Co Ci jest?

Ponowił próbę objęcia jej swoimi ramionami, ale dla niej to było za dużo.

W oczach błysnęły jej łzy, a chwilę później klęczała na środku alejki w parku, płacząc i krzycząc ile miała sił w płucach.

Dopiero po chwili poczuła jego przyjemny zapach, a później lekki dotyk szorstkiej dłoni na swoich plecach.

— Krabiku.

Podniosła zamazany wzrok na człowieka, który stał się dla niej całym światem. Nawet nie wiedziała kiedy jej wartości tak się zmieniły. Miłość zmieniła ich codziennie i powoli, ale sukcesywnie. Jej osiągnięcia dało się zobaczyć dopiero w takich momentach jak ten.

Z jego oczu również kapały łzy.

— Co oni Ci zrobili?

Prawda była taka, że ją złamali. Pokruszyli ją na małe kawałeczki, których nie sposób było pozbierać. A to było dopiero kilka godzin.

Jedynym kto był w stanie ją uleczyć był Reece, który kochał ją miłością bezwarunkową. Mógł znaleźć wszystkie kawałki jej zranionej duszy. A jeśli nie mógł stracić tyle czasu by to robić, mógł ofiarować jej swoją duszę, która wypełniłaby wszystkie braki i połączyła je w całość.

Ponieważ miłość potrafiła wszystko.

T.E.M.I.D.A. |18+ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz