Rozdział 18

538 32 44
                                    

Maraton: 1/3

***

— Pierdol się — wykrzyczał Frank, wstając gwałtownie że swojego krzesła.

— To ja mam podstawy by tobie to mówić — odparł spokojnie jego rozmówca. — Mi nie zależy na tym układzie, no dobra. — Przerwał na chwilę, kpiąco się uśmiechając. — Chcę tą twoją córeczkę, żeby każdej nocy wpychać w jej ciasną cipkę, kutasa. Ale — zaczął, kiedy jego uśmiech pełen obrzydzenia zszedł z twarzy. — Ja mam burdele, a ty masz jednego, najważniejszego kontrahenta, którego nie chcesz stracić, prawda?

Skyler był bezdusznym człowiekiem, żadne tłumaczenia nie mogły go przekonać by ślub został przesunięty.

— Proszę Cię tylko o dwa miesiące — niemal wyszeptał, opierając się ramionami o biurko.

— Och, prosisz? Jeżeli twój syn jest tak słaby, nie wróżę mu dobrej przyszłości.

— Dwa miesiące — Frank puścił mimo uszu jego słowa. Hades nie był ani trochę gotowy na przejęcie władzy. Był głupi, a on jako ojciec, pomimo ciężkości zrozumienia tego faktu, właśnie to zrobił.

— Tydzień, na pogrzeb — Skyler wstał, dając Frankowi znak, że rozmowy dobiegły końca. — I ani dnia więcej.

Wyszedł.

Wyszedł zostawiając zabłąkanego ojca samego w swoim gabinecie.

Drżącym rękami chwycił butelkę z pomarańczowym płynem.

Truł się, każdego dnia kiedy to pił. Sprawiał, że życie uciekało z niego coraz bardziej.

Ale mimo, że to odczuwał, nie potrafił przestać.

Uzależnienie ściągało go na dno, ale ostateczny cios miała zadać osobą mu bardzo bliska, którą wbrew pozorom kochał, ale zbyt bardzo ranił, by mogła się powstrzymać przed chęcią zemsty.

***

— I jak? — zapytał Clayton, wchodząc do gabinetu młodszego mężczyzny.

— Nie mogę stracić tego sprzymierzeńca — powiedział łamiącym się głosem.

— Okazje biznesowe są jak autobusy, zawsze przyjedzie następny.*

— Co? — zapytał, nie rozumiejąc.

Jego zasnuty trucizną umysł, nie potrafił przyswoić najprostszych słów, a jego teść mówił do niego jakimiś mądrymi cytatami, jakby nie mógł się powstrzymać.

— Tych ludków masz wiele, córkę jedną — odparł, rozumiejąc co się działo z mężczyzną.

— Ale nie mogę stracić tego współpracownika —  oznajmił stanowczo. Jego ton głosu zmienił się na bardziej agresywny co od razu dało jasny sygnał Claytonowi, że to czas powiedzieć ostatnie słowo i wyjść.

— To znaczy, że już nie masz córki.

***

Wjeżdżając do miasta, nawet niezły humor Chelsey przygasł.

Na jej twarzy pojawiło się zwątpienie, że wszystko się kiedyś ułoży.

Słoneczna pogoda wcale nie sprawiała, że jej podły nastrój się poprawił, więc i ona zaczęła się psuć. Na niebie pojawiły się pierwsze chmury zwiastujące deszcz.

Kobieta przymknęła powieki. Poczuła niewyobrażalny ciężar bezsilności. Tak ciężko było go z siebie zrzucić choć na chwilę, a kiedy się udawało i było się szczęśliwym, powracał ze zdwojoną siłą.

Po nadal lekko zarumienionym policzku spłynęła łza, a razem z nią z nieba spadły pierwsze krople deszczu.

Płakały razem.

Chelsey i matka natura, która po raz pierwszy aż tak mocno żałowała, że stworzyła ludzi.

Ponieważ dzielili się oni na dwie grupy.

Potwory oraz ich ofiary.

A żadna z tych grup nigdy nie powinna była zaistnieć, bo sprawili, że stworzony przez nią świat stawał się zgliszczami i kupką zniszczonych żyć.

***

* słowa wypowoedziane zostały przez Richarda Bransona

Miłego dnia

Całuski

T.E.M.I.D.A. |18+ ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now