Rozdział 33

431 28 19
                                    

—  A mój dziadek? — zapytała, obracając głowę w stronę dziewczyny siedzącej za kółkiem.

— Stara się — brunetka odpowiedziała zdawkowo, nawet nie spoglądając w stronę młodszej dziewczyny.

— Co to znaczy? — dopytywała, niemal obracając się w jej stronę na siedzeniu.

— To znaczy, że przez niego zginęło już pięć osób, które chyba wytrzasnął z ulicy, ponieważ działali jak debile — warknęła. — Chelsey, to nie są tematy, na które chcę z tobą rozmawiać. Twój dziadek działa na opak, bo stara się jak najszybciej cię z tąd wyciągnąć.

— Ale skontaktowałam się z nim? — kolejne pytanie ze słyszalną nadzieją wyleciało z ust blondynki.

— Nie — syknęła. Spojrzała w niebieskie oczy z takim mrokiem i agresją, że młodszej zrobiło się słabo. — To by narażało zarówno mnie, jak i ciebie. To nie jest takie proste, Chel. — Przerwała na chwilę, a następnie kontynuowała — skończmy to. Później ustalimy u kogo się schowasz. Mimo, że powinnaś być już wolna, lepiej nie ryzykować.

Chelsey nadąsana odwróciła się w stronę okna. Jednak po chwili poczuła wyrzuty sumienia i mruknęła ciche przeprosiny. To ona zaczęła tę kłótnię i to ona powinna ją skończyć.

Laurel głęboko westchnęła.

— Spójrz na mnie — poprosiła, zjeżdżając na pobocze, gdzie zatrzymała pojazd.

Młodsza niechętnie wykonała jej polecenie. Była taka słaba w porównaniu do Laurel. Może to dlatego, że była już tym wszystkim zmęczona? A może dlatego, że po raz kolejny była wystawiana na próbę?

— Nie chodzi o to, żebyśmy się kłóciły. Musimy być zgodne. Rozumiem twoją chęć wiedzy, ale to wszystko jest bardzo trudne. Nie wiem jak sprawa potoczy się dalej. — Wszystko tłumaczyła wyrozumiałym i ciepłym głosem. Jakby wcale chwilę wcześniej się nie kłóciły. — Teraz musisz coś zjeść i wypić — poleciła, sięgając do schowka. — Trzymaj i jedz — powiedziała, podając jej wyciągnięte rzeczy.

Żołądek Chelsey skurczył się na ten widok, ale potulnie wzięła produkty. Otworzyła butelkę i napiła się łyka.

— To elektrolity z dodatkowymi minerałami — wytłumaczyła, kiedy blondynka na smak napoju skrzywiła się. — Musisz je uzupełnić, więc pij.

Brunetka odwróciła wzrok i włączyła silnik. Śliczne warknięcie wydobyło się spod maski i było niczym balsam dla jej uszu oraz zszarganych nerwów.

***

Młode kobiety wysiadły z pojazdu tuż przed klubem. O ile Laurel była dobrze poinformowana, owy lokal należał do Skylera

Ruszyły do wejścia, gdzie rozciągała się długa kolejka, ale kobiety nie miały zamiaru w niej stać.

Ich misja nie mogła czekać. Była zbyt ważna, by po drodze tracić czas na zbędne czekanie. Od razu ruszyły w stronę wejścia. Były pełne nadziei, że uda im się. Nie tylko teraz, wykonać ten pierwszy krok, ale doprowadzić sprawę do końca i wygrać życie.

Pomijając długą kolejkę rozciągającą się przed budynkiem, podeszły do ochroniarza.

— Dzisiaj dziwek nie wpuszczamy bez kolejki — zaśmiał się, patrząc oceniającym wzrokiem na ciała kobiet.

— Och, zamknij się idioto — warknęła Laurel, spoglądając butnie w oczy mężczyzny. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, kogo przezwałeś. To żona twojego szefa, debilu.

Teraz to ona śmiała mu się prosto w twarz. Pogarda biła od niej na kilometr. Podbródek zadarła wysoko a ręce splotła na klatce piersiowej.

Patrząc jej w oczy, wyciągnął telefon. Zignorował okrzyki niezadowolenia klientów czekających w kolejce, którzy by tylko dostać się do klubu, czekali już tutaj szmat czasu. Wystukał numer i uniósł telefon do ucha.

— Halo, szefie — powiedział. — Przed klubem transparency stoi pańska żona i jakaś brunetka. Wpuścić je?

Odwrócił się plecami do kobiet i ścisnął palcami nasadę nosa.

— Dobrze — odparł jedynie i ponownie się odwrócił, kończąc połączenie.

— Wejdźcie — rzucił, otwierając drzwi. Ludzie za plecami kobiet zaczęli buczeć i coś wykrzykiwać, jednak teraz liczyło się tylko to by sprawę doprowadzić do końca. Na twarzy Laurel pojawił się uśmiech samozadowolenia.

— Jeśli dobrze pójdzie, będą tu za dwadzieścia minut. Wszystko powinno pójść zgodnie z planem — zapewniła.

***

— Są w transparency — odrzekł Skyler.

— I co? — zapytał Chris. Skyler warknął na jego odpowiedź. Zawsze się zastanawiał jak tak nieporadny człowiek zaszedł tak wysoko. Nie potrafił dodać dwa do dwóch, a to najbardziej irytowało starszego mężczyznę.

— To znaczy, że tam jedziemy — odpowiedział Skyler, utrzymując sarkastyczny ton.

— Nie chce mi się — odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku ze swojego telefonu.

— Zaraz wyciągnę swój pistolet i już tak śmiesznie nie będzie — odpowiedział, czerwieniąc się na twarzy.

— Jeśli mnie zabijesz, sam zgineiesz w ciągu miesiąca — odpowiedział nieco rudawy chłopak.

— I tak umieram, więc co mi za różnica? — zapytał sam siebie, jednak jak się okazało, Chris usłyszał jego słowa i co więcej, bardzo go zaciekawiły.

— Tak? — zapytał głosem ociekającym ekscytacji. No cóż, właśnie taki był. Niemal dziecinny. Wolał nigdy nie stawać się poważny. — A czemuż to? — cmoknął w powietrzu, podkreślając fałszywą troskę.

— Nie interesuj się — warknął, podchodząc kilka kroków w stronę białego narożnika.

Skyler nie potrafił zrozumieć faktu, że ktoś się go nie bał. Tego samego dnia, dwójka ludzi pokazała mu, że stracił swój autorytet. Najpierw Yasmin zagrała mu na nosie, a teraz ten rudawy, w jego mniemaniu, debil stroił sobie z niego żarty.

Wypierał ze swojej świadomości ten fakt najdłużej jak się dało, jednak w końcu dotarł i dogłębnie go poruszył. Poczuł, jakby ktoś uderzył go w twarz, pokazując swój brak szacunku oraz chęć upodlenia go. Tak… dokładnie tak czuł się w tym momemcie. Upodlony i poniżony.

W głowie od razu powstały plany. Przecież znowu musiał dla wszystkich stać się tym potworem, przed którym lepiej było klęczeć a spojrzenie z obrzydzeniem na jego oblicze, mogło skończyć się śmiercią

***

Miłego dnia

Całuski

T.E.M.I.D.A. |18+ ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now