3. Buty do spierdalania

1.8K 70 20
                                    

Mam ochotę zamordować Słońce. 

Zrobiłabym to, gdyby uniesienie ku niemu rąk nie było ponad moje siły. Kiedy więc to potworne światło zaczęło wkradać się pod powieki, jedynie jęknęłam niechętnie i przewróciłam się na bok. Mam nadzieję, że obracając się tyłkiem do okien, uratuję jeszcze chociaż godzinę snu. Ale nie. Jest mi zbyt niedobrze, aby ponownie zasnąć.

Głowa łupie niemiłosiernie, w ustach mam tak sucho jakbym połknęła Saharę, a wszystkie mięśnie zmieniły mi się w sflaczałe dętki. Szampan to zło. Każdy wie, że nie można ufać tym zdradzieckim bąbelkom. Ja też to wiem. I co? Gówno. Umieram. 

I umierałabym dalej z twarzą wbitą w poduszkę, gdyby do moich uszu nie doszedł szum. Co to? Wodospad? Ale co ja robię nad wodospadem? Zmusiłam się do otwarcia powiek i zobaczyłam biel. Białą pościel, białe ściany, białą podłogę. Aha, czyli w końcu to się stało. Trafiłam do psychiatryka. 

Przekręciłam się na plecy, powstrzymując odruch wymiotny. Prawą ścianę zajmują w całości okna, a jedno z nich jest otwarte. Świeże powietrze przyjemnie owiewa mi twarz. Spojrzałam na lewo, ale nic tam nie ma oprócz dużego telewizora. 

Podniosłam się powoli. Najpierw na łokcie, dopiero potem usiadłam. Czuję, że jeden szybszy ruch wystarczy, abym wyzbyła się całej zawartości żołądka. Rozejrzałam się po pokoju. Żadnych obrazów, żadnych pudeł, żadnej graciarni. Jest tu zbyt czysto i przestronnie, aby to było mieszkanie Monroe. Gdzie ja jestem?

Pojedyncze migawki zaczęły przelatywać mi przed oczami. 

Kurwa. 

To zabawne, że od razu wiedziałam, co piłam poprzedniej nocy, ale potrzebowałam czasu, aby przypomnieć sobie onyksowe oczy w taksówce i wszystko, co robiłam po wyjściu z niej. A robiłam sporo. Z trzy razy, jeśli dobrze liczę. 

Czasami zdarzały mi się luki w pamięci, ale nie tym razem. Pamiętam wszystko bardzo wyraźnie. Aż za wyraźnie, jeśli mam być szczera. Przespałam się z kimś, kogo dopiero co poznałam, a teraz leżę w jego łóżku. Łóżku faceta, którego WIDZIAŁAM JEDEN RAZ!

Dobra, spokojnie. Tylko spokojnie. Kryzysy trzeba opanowywać po kolei. Najpierw to, co najważniejsze. Ubranie. Panikowanie w ubraniu brzmi lepiej niż panikowanie nago. 

Podniosłam się z trudem i znalazłam swoją bieliznę i sukienkę. Co ciekawe, cały czas mam na sobie złote szpilki. Spałam w nich. Uprawiałam w nich seks z przypadkowym kolesiem. Mama byłaby zawiedziona. A tata? Ojciec urządziłby mi kazanie o chorobach wenerycznych. Zaś brat wypominałby mi to przez następną dekadę. 

Chwilę kręciłam się po nieznanym mi pokoju w poszukiwaniu torebki. Nie ma. Skierowałam się ku drzwiom. Gdy wyszłam na korytarz, dźwięk wodospadu stał się głośniejszy. Dochodzi z innego pomieszczenia, więc Nico zapewne bierze prysznic.

Ostrożnie zeszłam na dół, trzymając się barierki, bo nie mam teraz zaufania do swoich chybotliwych nóg. Za dnia widać o wiele więcej niż w nocy. Po prawej jest salon z dużymi kanapami i chyba wyjściem do ogrodu, po lewej otwarta kuchnia. 

Przestrzeń jest ogromna nie tylko ze względu na swój metraż, ale przede wszystkim przez panującą w nim pustkę. Nie ma żadnych dekoracji, żadnych luzem walających się rzeczy. Wszystko pozamykane w szafkach. Dom wygląda jak wyjęty z katalogu dla dekoratorów wnętrz. 

Jak można żyć tak, że nie pozostawia się po sobie żadnych śladów? Na meblach pewnie nie ma nawet odcisków palców. A może wszystkie domy bogaczy tak wyglądają? Skąd mam wiedzieć? Z żadnego nigdy nie musiałam ulatniać się o poranku. 

Nagle coś błyszczącego zamigotało w oddali, a ja poczułam taką radość, jakby mi ktoś sprezentował kucyka. Podeptałam do holu, gdzie na podłodze leży moja torebka. Z przyzwyczajenia przewiesiłam ją sobie przez ramię i weszłam do kuchni. Blaty idealnie czyste, wszystkie przybory równo ułożone.

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz