1. Pięknym za nadobne

793 61 16
                                    


– Nicolas Bleir, od dziś jestem twoim menadżerem. Miło poznać.

Miło, kurwa, poznać?

NO NIE WIERZĘ! On nie tylko nie pamięta mojego imienia, on w ogóle mnie nie pamięta! Nie rozpoznał mnie chociaż nie jestem przebrana w żaden kostium. To po co ja unikałam go przez ponad pół roku? Czuję się jak idiotka. A nie, moment. Ja jestem idiotką, która stoi w progu i gapi się na swoje największe nemezis z szeroko otwartymi ustami. Jeszcze tylko brakuje, żeby wleciała mi do nich jakaś mucha.

W sumie... to ja nawet poproszę tę muchę. Zadławię się, będą musieli mnie reanimować i nie będę musiała uczestniczyć w tym spotkaniu z piekła rodem. Rozejrzałam się po niewielkiej salce konferencyjnej. Stół, cztery krzesła, duże okno i tablica magnetyczna, ale ani jednej muchy. A w lato przecież nie da się od nich odpędzić! 

Dobra, trudno. Trzeba lecieć freestyle. Udam, że połknęłam muchę i muszę szybko wyjść. Odwróciłam się, aby natychmiast się zatrzymać. Cholera, zapomniałam, że braci Blair sprzedają w zestawie. 

– Wszystko dobrze, Emily? – spytał Aleks, przekrzywiając nieznacznie głowę.

Ależ oczywiście, przecież tylko spałam z twoim bratem, który właśnie stoi za moimi plecami. Może chcesz posłuchać, bo to hit zeszłego roku? Słowo daję! Szczególnie, że rano wyrzucił mnie z mieszkania, więc dla zachowania równowagi ja rzuciłam w niego kubkiem. I nie zgadniesz, co? Rozbił się, serwując mu poparzenie pierwszego stopnia. A więc jest jak najbardziej dobrze. Wszystko miodzio-lodzio. 

Nie, nie lodzio. Starczy miodzio, bo lodzio to akurat nie było.

Patrzę w ciemnobrązowe oczy Aleksa, nienawidząc jego zdolności do prześwietlania się przez ludzi, ściany i kłamstwa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet nie musi się wysilać, bo na czole mam gigantyczny napis: Daj mi szyję strusia i pozwól schować głowę w piasek. Albo lepiej nie, bo mam tak wielki tyłek, że to będzie durnie wyglądać. Jednak wolałabym mieć nogi pasikonika. Mogłabym na nich skoczyć daleko i ukryć się w jakiejś trawie.

No kurwa mać, co ja mam dzisiaj z tymi owadami?

Fakt, jeden kąśliwy komar wyleciał z czeluści Hadesu, ale żadne skoczne nóżki mnie przednim nie uratują. Uratować mnie może tylko Aleks, który stoi w jedynym jedynym wyjściu z sali konferencyjnej. Uniosłam głowę, aby lepiej mógł dostrzec modlitwę wyrytą na moim czole, ale chyba jest napisana po łacinie, bo położył mi dłoń na ramieniu, obrócił mnie i wprowadził do sali. No to już nie miodzio. Ani odrobinę.

Od razu zwiesiłam nisko głowę, na wszelki wypadek zakrywając twarz włosami. No bo wiadomo, że komary latają głównie wysoko przy suficie, a nie ma co kusić losu. Malaria to ohydna choroba i nie mam ochoty jej złapać, narażając się na ukąszenie.

– Możemy zacząć spotkanie?

Nie, Aleks, czytaj napis! Na studiach prawniczych na pewno wykładali łacinę!

– Jasne, może najpierw usiądziemy?

Dziękuję, ale postoję. Siedząc, miałabym gorszy punkt startowy do ucieczki.

 – Emily?

Ojej, jakie Aleks ma ładne buty. Tak dobrze wypastowane, że nie mają ani jednej smugi. Muszę im się lepiej przyjrzeć. 

– Czemu dalej stoisz przy drzwiach?

No i ta podłoga! Nieprawdopodobne! Nie ma na niej żadnego pyłku, doskonała czystość. Ciekawe, jaką firmę sprzątającą wynajmuje Stelman? Koniecznie muszę poznać do niej namiary.

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz