11. Ninja incognito

1.1K 69 15
                                    


Tym razem się zapowiedziałam. Dwa razy, tak na wszelki wypadek.

Przed wejściem do kancelarii po raz kolejny sprawdziłam także, czy Aleks na pewno widział moją wiadomość. Napisał, o której kończy się jego spotkanie i że będzie na mnie czekał w gabinecie. Przyjechałam trochę za wrześnie, ale najwyżej posiedzę w poczekalni.

Spokojnie. To nie takie wielkie halo. Muszę tylko nie dotykać żadnych dźwigni, a najlepiej w ogóle niczego. Wejdę, załatwię, co mam załatwić i wyjdę. Drugi raz niczego nie spierdolę.

Wzięłam głęboki wdech i weszłam do szklanego, niebieskiego budynku. Po zalaniu nie ma śladu. Niesamowite... nawet plamki na ścianie. Faktycznie Aleks musi ubezpieczać kancelarię na sporą sumkę, bo wygląda jakby nigdy nie doszło do żadnego uruchomienia alarmu. Jedyna zmiana dotyczy dywanów, które nie są już ponuro granatowe, tylko ładnie błękitne. 

Jest o wiele wcześniej niż, gdy byłam tu ostatnio, więc wszędzie kręcą się ludzie. Kobiety w butach na niskich obcasach i poważni panowie w garniturach pędzą po korytarzach z plikami papierów i telefonami przy uszach. I chyba nawet nie udają, że pracują, tylko serio to robią. 

Będąc w zwykłej marynarce narzuconej na biały T-shirt, czuję na sobie ich spojrzenia, szczególnie, że tak jak w przypadku Kuźni Literackiej, tutaj jako jedyna nie noszę plakietki z imieniem. Wiąże się to z polityką Stelmana, wedle której moja tożsamość ma pozostać tajemnicą aż do premiery.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie boję się tego, co stanie się, gdy ludzie zaczną wiązać moje nazwisko z książką. Gdyby to było jakiekolwiek inne wydawnictwo ujawnienie tożsamości zupełnie nic by nie znaczyło, bo wiedzieliby o tym jedynie czytelnicy i osoby blisko związane z książkami. Ale to Kuźnia. A Kuźnia przy każdym projekcie robi szum medialny jakby autorzy byli dopiero co odnalezionymi, nieślubnymi dziećmi prezydenta. W skrócie, ich twarze są wszędzie, a mnie na samą myśl o tym ogarnia nowa fala paniki.

Lato dobiegło końca, więc mój debiut zbliża się wielkimi krokami. Jesienią książka zostanie wydrukowana i wysłana do księgarń, potem do końca roku będzie promowana, a przed Bożym Narodzeniem dowiem się, jak moje wypociny przyjęli czytelnicy. Jeśli dobrze to zacznie się dodruk, jeśli kiepsko... moja przygoda się skończy. Nagle ta myśl mnie zasmuciła. Dziwne, bo od początku zakładam właśnie taki scenariusz.

Tym razem skorzystałam z windy, więc wysiadłam na odpowiednim końcu korytarza. Od razu zobaczyłam mleczne drzwi do gabinetu. Naprzeciw nich jest spora poczekalnia z czarnymi, skórzanymi kanapami, biblioteczką pełną kodeksów prawnych, stojakiem na magazyny i przeszklonymi gablotami pełnymi segregatorów.

Jedną ze ścian zajmuje akwarium, którego wcześniej nie zauważyłam. Jest znacznie większe niż to w gabinecie Aleksa, ale coś mi w nim nie pasuje. O kurczę. Bo to nie ryby w nim pływają, tylko... meduzy.

Podeszłam bliżej. Nigdy nie widziałam meduz na żywo i nie sądziłam, że są aż takie ładne. Mają różowe lub białe kapelusze, a ich falowane macki ciągną się za nimi jak ślubne welony. Jest w nich coś mistycznego, przez co przypominają duchy. Równie ulotne, ale nie tak straszne.

Zaaferowana meduzami, zupełnie straciłam poczucie czasu i wyłączyłam się z tego, co dzieje się dookoła. Może gdyby nie to, szybciej wychwyciłabym głosy na korytarzu. Obróciłam głowę, ale niestety... dziś smok też wychylił łeb ze swojej pieczary. No oczywiście. Przecież nie da się przejść lochu bez pokonania kilku bestii. Byłoby zbyt łatwo. 

Nico idzie korytarzem z jakąś starszą kobietą po prawej i mężczyzną po lewej. Mówią do niego jednocześnie, wrzucając zdania na przemian, a on patrzy przed siebie i o tym, że ich słucha, świadczy tylko zmarszczka między brwiami. 

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz