24. Efekt motyla

994 74 18
                                    


W niebie napieprzają kosiarki.

Albo nie. Przecież w niebie powinno się spokojnie spać, więc to musi być piekło. Ten głośny, charczący dźwięk to krzyki grzeszników gotujących się w kadzi. Otworzyłam powieki. Jasno i biało. Hymmm... więc może jednak niebo? Coś z moim życiem było mocno nie tak, skoro po śmierci nie jestem pewna, czy trafiłam na górę czy na dół. Mogłam lepiej się pilnować.

Obraz przed oczami normuje się. To w niebie jest sufit? Do tego pokryty kwadratowymi kafelkami? Kosiarki są jeszcze głośniejsze, ale chwila... ja znam ten dźwięk. Rozpoznałabym go wszędzie, w końcu wkurzał mnie przez większość mojego życia.

Obróciłam głowę z ogromnym trudem. Na krześle siedzi Szajbus. Rozkraczony, z głową wiszącą do tyłu i rozdziawionymi ustami. To zapewne jedyny człowiek, który swoim chrapaniem obudzi nawet nieboszczyka. W każdym razie mnie obudził.

Skoro jednak on tu jest to znaczy, że żyję. Czy mnie to cieszy? Trudno powiedzieć, bo nie czuję absolutne nic. Nawet swojego ciężaru. Leżę w łóżku przykryta białą pościelą. W jednej ręce mam wpięty wenflon. Przyczepiona do niego rurka prowadzi do kroplówki, w której powoli kapią kolejne kropelki.

Dalej stoi jakaś kwadratowa maszyna. Coś na niej pika, ale nie widzę ekranu, bo jest ustawiony w drugą stronę. Widzę za to okno z tulipanami na parapecie, obok są drzwi i w sumie tyle. Moje łóżko jest tu jedynym większym meblem. Tu? Czyli gdzie? Hymm... pomieszczenie jest duże, jasne i sterylne. Sala szpitalna? 

Chcę usłyszeć Luke'a. Muszę zobaczyć jego twarz. Otworzyłam usta, ale wydobył się z nich tylko słaby jęk. Spróbowałam ponownie, a Szajbus zerwał się na nogi i natychmiast wbił we mnie rozszerzone oczy. Wziął wdech i wolno go wypuścił. Jednym krokiem pokonał dystans z krzesła do mojego łóżka. Zacisnął dłoń na mojej ręce i nagle... ukucnął. Czy raczej złożył się jakby wszelka siła go opuściła.

– Ja pierdole.... – podniósł moją dłoń aż zetknął ją ze swoim czołem.

– Luke.... – wychrypiałam słabo, a ból przeszył mi gardło.

Spojrzał na mnie, a kącik jego ust powoli powędrował do góry.

 – No co tam, Brzydal? 

 – Ja żyję.

– No ba że żyjesz. Nie jesteś jakąś cipą, żeby byle pierdoła posłała cię do grobu.

Wymsknął mi się słaby śmiech. Żałosny, pusty, przerażony, a oczy zaszły łzami. 

– Pierdoła, mówisz? 

– A no, zwykła pierdółka, więc nie ma powodów do płaczu, nie? 

– Mhym... – zacisnęłam powieki, napinając całą twarz. 

Gdy znów otworzyłam oczy, Luke już stał, jednak nie puścił mojej dłoni. Gdy zauważył się patrzę na nasze ręce, zaczął nimi bujać. Poczułam delikatne ciepło w sercu na wspomnienie, że gdy byliśmy dziećmi to ja zawsze inicjowałam coś takiego. 

– Dobrze ci się spało? 

– A tobie? Przyjemna drzemka? 

– Miałem zajebisty sen z pielęgniarkami w roli głównej.

– Zakładały ci nocnik?

– To i wiele innych rzeczy.

– Jesteś obleśny – poniosłam się nieznacznie, co wywołało tak potworny ból, że z jękiem opadłam na poduszkę.

Podparł mnie i pomógł usiąść, czy raczej podnieść głowę na tyle, abym się nie popłakała. Niespodzianka! Bo jednak coś czuję. Wszystko mnie boli jak cholera. Zamiast czaszki mam kulę bilardową, a moja nadwyrężona szyja nie jest w stanie jej utrzymać. Na gardle mam bandaż utrudniający przełykanie, ale i bez niego byłoby trudno, bo język przypomina papier ścierny.

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz