9. Za dużo wrażeń

740 61 15
                                    


Na pewno gdzieś tu jest. Muszę go tylko namierzyć.

Sto osób może wydawać się niewielkim tłumem, ale salka bankietowa Pałacu Platynowego jest cztery razy mniejsza niż sala balowa, w której odbywała się gala. Śledzenia celu nie ułatwiają także wiszące z sufitu pięciometrowe stalaktyty.

Tak naprawdę to tylko bajeranckie lampy, które choć wyglądają jak kryształy to są ze szkła, ale pasują do lodowych rzeźb, które to z kolei są prawdziwe. I przedstawiają konie. Majestatyczne ogiery z uniesionymi kopytami stoją pod ścianami, a głowy o falujących grzywach zdobią stoły.

Światło bijące ze stalaktytów nadaje wszystkiemu barwę białego wina. Razem z lazurową posadzką wnętrze wygląda jak jaskinia Sac Actun, ale nie jest mrocznie, raczej klimatycznie. Kryształowo, bym powiedziała. 

Na końcu pomieszczenia jest wyjątkowa konstrukcja, która wygląda jak półsłońce wyrastające z podłogi, a jego promieniami są spiczaste kawałki, białego kwarcu. Przed nim stoi mikrofon i zanim zacznę do niego mówić, muszę go znaleźć.

Na tłum składają się dżokeje, trenerzy i grube ryby z branży jeździeckiej, ale jest też mała grupa moich gości. No nie całkiem moich, bo Stelmana, ale to zwykli ludzie jak ja, którzy wygrali konkurs na fanarty. Chciałabym kiedyś zorganizować takie przyjęcie tylko dla swego ludu, bo pewnie nie czują się tutaj swobodnie. Łatwo ustalić, przy których stoikach siedzą (skuleni i nerwowi), a gdzie przyjęciowi starzy wyjadacze. 

O bogowie, jest! Znalazłam.

Porzuciłam bezpieczny kącik, w który wtapiałam się od pożegnania z Aleksem, którego wessały rozmowy z ważniakami i zakradłam się do swojego celu. Z przekrzywioną głową przygląda się rzeźbie dwóch koni, które zderzają się kopytami. Przystanęłam obok, niby to luźno, aby nikt nie zauważył czegoś podejrzanego.

– Słyszałam kiedyś od Melody... – szepnęłam tak, aby nikt oprócz niego mnie nie usłyszał – że masz towar.

– Wiedziałem, że wcześniej czy później się do mnie zgłosisz.

– Masz czy nie? – spytałam nerwowo.

– Ile potrzebujesz?

– Dwie.

Jonathan wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni marynarki, potem opuścił ramię. Przybliżyłam się, dyskretnie wyjęłam to, po co przyszłam i natychmiast schowałam w rękawie.

– Mocne to?

– Mocniejszego nie znajdziesz, więc nie przeginaj.

– Dzięki, odpłacę się.

– Nie musisz, ale jakby co to nie masz tego ode mnie.

Kiwnęłam głową i natychmiast zaczęłam się wycofywać. Bogowie, ale to stresujące. Jeśli ktoś dowiedziałby się, że pękłam już na początku czwartego etapu, wszystkich bym zawiodła. Ale nie poradzę sobie bez małej pomocy. Jestem zbyt rozemocjonowana po cholernej przejażdżce z cholernym reptiliannem i cholernej kłótni z cholernym menagerem, aby dać radę wręczyć nagrody.

Sądząc po kształcie, Jonathan dał mi całość, ale wezmę tylko dwie, resztę wyrzucę i nigdy więcej po to nie sięgnę. Wyszłam pospiesznie z sali i wysunęłam opakowanie z rękawa dopiero w kuluarach. Powinnam to zrobić w łazience, ale nie mam pojęcia, gdzie jakaś jest. Tutaj musi wystarczyć. Tylko ten jeden raz. To przecież nic wielkiego.

– Natychmiast to wyrzuć.

Wytatuowana dłoń złapała mnie za nadgarstek. Szlag. A tak się pilnowałam, aby nikt mnie nie przyłapał.

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz