23. Krwawa Carrie

922 70 20
                                    


Riffy gitary brzmią jakby szczur zaplątał się w struny. Głos wokalisty, nastolatka w niebieskich włosach i z kolczykami we wszystkich możliwych częściach twarzy, przypomina zdzieranie tapety ze ściany. Żałuję, że nie wzięłam zatyczek.

To nie tak, że nie lubię ostrej muzyki. Porządna dawka rocka jest idealna, gdy czyszczę fugi w łazience, ale nie rozumiem, czemu Luke wybrał akurat taki zespół na otwarcie Czarnej Dziury. No trudno. Będę musiała się porządnie upić.

Zostawiłam płaszcz w szatni, poprawiłam granatową sukienkę i weszłam na główną salę. Wokół baru wije się gigantyczna kolejka. Przy stolikach siedzą laski w skórzanych miniówkach, grupa umięśnionych alvaro wypatrująca na parkiecie zwierzyny oraz kilku hipisów w dredach. Obstawiam, że przynajmniej połowa to znajomi Szajbusa.

Muzyka zlewa się z dźwiękami zbijanych toastów. Zza perkusisty na scenie strzelają lasery, opadając na głowy tłumu tańczącego na parkiecie. Nie wypatrzyłam tam nikogo znajomego, więc ruszyłam ku stolikom.

Każdy w paczce znajomych ma przynajmniej jedną osobę, którą najpierw słychać, a dopiero potem widać. U nas jest to Merlin. Usłyszałam jej śmiech jeszcze zanim zauważyłam ją z jedną nogą na siedzeniu, a drugą na stole, którego blat zawalony jest kilkoma pustymi kieliszkami. Gdyby moje nogi nie potrzebowałaby dodatkowej godziny, aby przypomnieć sobie jak się chodzi na obcasie, część z nich byłaby moja, a tak przyszłam jako ostatnia i trzeźwa. Karygodne.

– Noga ze stołu – powiedziałam zamiast przywitania.

– Plamko! – rzuciła się na mnie, obwiązując ramionami – Przecież twój brat nie wywali nas za takie drobne przewinienie.

– Pewnie już szuka powodu, aby się mnie pozbyć, więc nie ułatwiamy mu zadania – zgarnęłam kieliszki na bok i na ich miejsce postawiłam lnianą torbę.

– Co to? – spytała Dalia, gdy wychylałam się, aby dać buziaka Matthiasowi.

– Czyżbyście już zapomnieli, po co w ogóle się tu spotkaliśmy?

– Żeby się najebać? – zgadł Luis. 

– Obczaić studenciaków? – strzeliła Mon. 

– Uczcić wydanie książki – westchnął Matthias, wyjmując z torby egzemplarze Szkarłatnego Dworu.

– No przecież właśnie to powiedzieliśmy. 

– Nie mogliście być większymi łamagami bez talentu? – spytała Mon, sięgając po swoją torebkę –Przez te wasze sukcesy niedługo zbankrutuję.

– Chowaj ten portfel! – krzyknęłam – Dostałam te książki do własnego użytku!

– W takim razie kupię sobie w księgarni.

– Popieram – uniósł kieliszek Luis. 

– Ej, tylko bez takich! Nie po to je dla was targałam, abyście ich teraz nie wzięli!

– Nie robimy tego dla ciebie, maladroit. Po prostu skoro idziemy na tę całą galę, musimy nabić ci sprzedaż, aby nie najeść się wstydu.

– Nie no, dzięki. Ty to wiesz, co powiedzieć, aby podbudować człowieka.

– Ja za to... – wielka łapa Szajbusa wysunęła się przez moje ramię i zabrała jeden z egzemplarzy – skorzystam z tego, że jesteśmy rodziną i oskubię cię do cna, siostrzyczko – cofając się, walnął mnie twardą okładką w głowę.

– Też cię miło widzieć! – wrzasnęłam za nim, ale już zniknął za ladą.

Ostatecznie tylko Dalia zabrała książkę, a reszta zarzekła się, że kupi je w księgami. No mogłam się domyślić, że tak to się skończy. I bądź tu człowieku dobry.

Buty do spierdalaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz