Przeżywam właśnie dysonans poznawczy.
Odkąd pamiętam lubiłam wszelkiego typu artystów. Pewnie dlatego przyjaźnię się z Mon i czuję wspólny vibe z Luisem. Nawet moi rodzice mają w sobie kreatywną cząstkę, która sprawia, że błyszczą, gdy robią to, co kochają. Zawsze im tego zazdrościłam, bo ja błyszczę się jedynie, gdy za bardzo się spocę.
Ale moje przekonanie o kreatywnych i wyluzowanych ludziach nie pokrywa się z grafikami stojącymi przede mną. I nie chodzi tu wcale o ich zakręcone wąsy i ciuchy wyłącznie z naturalnych materiałów.
Stoją w rzędzie i od dwóch godzin pokazują mi projekt okładki, prześcigając się między sobą w tym, kto ile zrobił. W pewnym stopniu rozumiem ich chęć przywłaszczenia sobie większości zasług, bo książka sygnowana platynową gwiazdką będzie doskonałą pozycją w portfolio, ale czy oni nie powinni być zespołem?
A jeśli chodzi o okładkę... jej góra jest różowa, dół czerwony. Pośrodku widać cień kobiety i mężczyzny przytulających się na tle budynku o spiczastych wieżach.
– Położyliśmy nacisk na relację romantyczną, która kształtuje się w cieniu mrocznego zamku – wyjaśnił jeden z grafików – Ich przyszłość jest nieznana, dlatego nie widzimy ich twarzy i nie wiemy, jakie emocje im towarzyszą. Czy idą na zamek czy z niego wracają? Czy cieszą się czy ich przeraża?
Zerknęłam na notatnik, w którym ujęłam to, co mi się w tym projekcie nie podoba i czekałam cierpliwie aż zadadzą mi pytania, abym mogła delikatnie zasugerować, że kompletnie nie rozumiem ich koncepcji.
– U góry tradycyjnie umieścimy zdjęcie autora i bibliografię, którą...
– Na dole będzie kod QR – przerwał mu drugi – równolegle do kodu kreskowego.
Co? Już przechodzimy do omawiania tyłu okładki? Otworzyłam usta, ale zamknęłam je, gdy trzeci z grafików wysunął się naprzód.
– Nie wskażemy ceny, bo przedsprzedaż może być tańsza niż dodruk, więc lepiej unikać późniejszych poprawek.
– Dobra, to wszystko – rzucił ten pierwszy, patrząc spode łba na kolegów – Na kolejne spotkanie nie musisz przychodzić. Gdy dasz akcept, zaczniemy działać z reklamą i drukiem.
Dopiero z tym stwierdzeniem (nawet nie pytaniem) ktoś w końcu zwrócił się do mnie. Wyłączyli prezentację i zaczęli wychodzić. No... tym razem nie poszło mi najlepiej. Po co ja tu w ogóle przyszłam?
Usłyszałam wymowne chrząknięcie, więc zgarnęłam wydruk okładki i wyszłam z salki konferencyjnej. Graficy rozmawiali ze sobą przy dyfuzorze wody, ale gdy ich mijałam, zamilkli, więc przyspieszyłam kroku. Coś jest nie tak. Bardzo nie tak!
Zaczęłam nerwowo wciskać przycisk windy, a gdy podjechała, wskoczyłam do niej jak rozbitek na ostatnią deskę wraku unoszącą się na morzu. Co tu się właściwie wydarzyło? Emal się wygadał? W Kuźni myślą, że wygrałam konkurs poprzez łóżko? Cała zawartość mojego żołądka momentalnie ruszyła w górę i poczułam gorzki posmak na języku. O nie.
Pora na szybką kalkulację potencjalnych możliwości. Co będzie bardziej upokarzające: zwymiotowanie w windzie czy...? Nie no. Nie ma nawet nad czym się zastanawiać. Zdradzenie wszystkim, co jadłam na śniadanie zawsze będzie najgorsze. Połknęłam z powrotem. Oby moje poświęcenie nie poszło na marne.
*
Usiadłam na paczce chipsów. Właściwie to na kanapie w salonie, ale głośne chrupnięcie pod pośladkami, uświadomiło mi, że pomiędzy moim tyłkiem a poduszką jest jednak coś jeszcze.
CZYTASZ
Buty do spierdalania
HumorNikt nie mówił, że dorosłość będzie prosta, ale rzeczywistość potrafi uderzyć w twarz bardziej niż ktokolwiek się spodziewał. Szczególnie, jeśli jesteś niezdarną panikarą z nosem w książkach. Emily miała ułożone życie: opiekuńczego chłopaka, wynaję...