22

643 50 3
                                    


Siedzę na wielkim łóżku i zastanawiam się co zrobić. W tej chwili Louis'owi może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo i wszystko dlatego, że nie wiem kiedy się odezwać. Mogłam siedzieć cicho to wtedy bym nie doprowadziła do szału tego ciemnowłosego mężczyzny.

Wstaje, bo jednak siedzenie jeszcze bardziej mnie denerwuje.

Nagle jednak uświadamiam sobie jedną ważną rzecz to jest mój pokój. Miejsce, w którym chowałam wszelkie swoje prywatne rzeczy, więc musi tu być coś co pomoże mi się stąd wydostać.

Podchodzę do komody i zaczynam przeszukiwać wszelkie szafki. Znajduje tu akcesoria elektroniczne, a nawet kajdanki pokryte czerwonym futerkiem. Na razie one mi się jednak nie przydadzą.

Wchodzę, więc do pierwszych drzwi na lewo i tu akurat znajduję garderobę.

Kurwa, mam naprawdę fajne ciuchy, ale teraz nie jest na to czas. Zaczynam się rozglądać i w jednej z szuflad obok mojej kolekcji torebek znajduje broń. To jest właśnie to czego potrzebowałam. Sprawdzam jeszcze czy jest naładowana, chociaż w tej kwestii mam szczęście.

Zabezpieczam jeszcze pistolet i chowam go za pasek spodnie i przykrywam go bluzką. Teraz jeszcze zostaje kogoś tu zwabić. Zbliżam się do drzwi, nagle jednak uświadamiam sobie, że te kajdanki jednak mogą mi się przydać, wracam więc po nie i zaczynam walić w drzwi.

— Niech ktoś tu przyjdzie! — wołam. — Nic dziś nie jadłam i naprawdę jestem już bardzo głodna! Pić też mi się chce! — nie jest to dobra wymówka, ale nic innego mi nie przychodzi teraz do głowy.

Opieram się o drzwi i nagle słyszę krok. Ktoś jednak postanowił się nade mną zlitować. Staje obok ściany tak by ten kto tu jako pierwszy wejdzie mnie nie zobaczył. W ostatniej chwili chwytam także stojący na stoliku pusty szklany wazon.

Drzwi się otwierają, a przez nie wchodzi jakiś facet. Nie zastanawiając się długo uderzam go w tył głowy. Upada on na podłogę. Nie wiem kim on jest i nie przewracam go na plecy. Skuwam mu jednak dłonie kajdankami i opuszczam pokój.

Skupiam się by odtworzyć drogę, którą zostałam tu przyprowadzona. Sama nie wiem jakim cudem, ale mi się to udaje. Opuszczam też dom i moim oczom ukazuje się auto. Cholera, nie mam pojęcia czy umiem jeździć samochodem, ale nie mam innego wyjścia.

Wsiadam do pojazdu i go odpalam. Obym się po drodze nie zabiła.

Ruszam płynnie co oznacza, że jednak posiadam prawo jazdy. A to jest dobra informacja.

Liczę na to, że ten mężczyzna nie kazał przenieść gdzieś Louisa i Maxa, bo wtedy to już ich nie odnajdę. Jadę szybko, bo nie ma czasu do stracenia.

Muszę przyjechać na czas.

Po dotarciu do domu Louisa wręcz wyskakuje z auta i biegnę do budynku. Mój pech jednak znów się objawia i zostaje zatrzymana przez jakiegoś mężczyznę.

— Ty chyba nie wiesz kim jestem! — warczę na niego. — Zabiją cię za to, że mnie dotknąłeś.

Puszcza mnie, ale za to zastępuje mi drogę. Skoro już udało mi się tyle osiągnąć to na pewno się teraz nie poddam.

Wyciągam pistolet i zaczynam mierzyć do tego faceta. Nie interesuje mnie on i nie mam nawet najmniejszych oporów przed wpakowaniem w niego kulki.

— Marcello — wypowiada moje imię. Czyli się znamy, jego problem polega jednak na tym, że tego nie pamiętam.

— Rosie — odpowiadam i odbezpieczam pistolet. — Wcale nie musiałeś mnie tu widzieć, nikt się o tym nie dowie, a ty zachowasz życie, ale jeśli nie zejdziesz mi teraz z drogi to przysięgam, że właduje ci kulę pomiędzy oczy.

Staram się brzmieć groźnie.

— Pan Feranto będzie zły — blond włosy mężczyzna tłumaczy.

— I tak będzie zły, a ty będziesz martwy, ale skoro już wybrałeś.

— Nie — mówi szybko nim naciskam na spust odsuwa się, a ja wchodzę w głąb domu. Nie mam pojęcia gdzie są, ale stawiam na gabinet, bo to najbardziej prawdopodobne miejsce.

Wpadam do pomieszczenia gdzie na całe szczęście oni wszyscy są.

— Marci — czarnowłosy mężczyzna jest wyraźnie zdziwiony moim widokiem. Tak naprawdę to całe reszta też. Jedynie na twarzy Maxa pojawia się ulga. On wie, że nie pozwolę ich skrzywdzić.

— Zapomniał pan, że ją trzeba związać dla pewności jeśli się chce by pozostała w jednym miejscu — oznajmia ten facet, który rozpoznał mnie jako pierwszy,

W lewej dłoni trzymam pistolet, ale póki co do nich nie mierzę.

— Kochanie nie jest to miejsce dla ciebie, muszę tylko załatwić tą sprawę i nasze życie powróci do normy — tłumaczy brunet. Robi krok w moją stronę, a ja się cofam. Nie chce by naruszał moją przestrzeń.

— Rosie wyjdź stąd, nie musisz na to patrzeć — wreszcie głos zabiera Louis. Spoglądam na niego i stwierdzam, że wygląda jeszcze gorzej. Jego twarz jest cała poobijana, ale spojrzenie jest takie same.

To nadal mój Louis, którego tak bardzo kocham.

Odwracam jednak głowę w stronę czarnowłosego.

— Pojadę z tobą do twojego domu, ale tylko pod warunkiem, że puścisz ich wolno i obiecasz, że nie będziesz ich prześladował.

Na jego twarzy nie pojawia się jednak żadna emocja.

— Oni namieszali ci w głowie, a za to trzeba zapłacić. A tym bardziej ten tu — wskazuje na Louis. Brunet także ma w dłoni pistolet. — Co sobie myślałeś pieprząc młodą dziewczynę, która nic nie pamięta! — krzyczy patrząc na szatyna.

— To była moja decyzja — wtrącam, ale on nie reaguje.

Kurwa, muszę coś szybko zrobić, bo zaraz dojdzie do tragedii.

— Wyprowadź stąd Marcelle — rozkazuje Feranto starszemu z mężczyzn. On rusza w moim kierunku, wyciągam pistolet w jego kierunku by się zatrzymał. Lecz on nie reaguje, zupełnie jakby wierzył, że nie odważę się do niego strzelić.

— Nie zrobisz tego kochana — mówi patrząc mi prosto w oczy. Cholera, nie wiem co w nim takiego jest, ale naprawdę coś mnie blokuje przed oddaniem strzału.

Muszę jednak działać.

Spoglądam jeszcze raz na bruneta.

— Tato — wypowiadam te słowo, bo mam nadzieję, że chociaż tak uda mi się na niego zadziałać.

I chyba mi się udaje, bo mężczyzna się odwraca w moją stronę.

— Jeśli chcesz bym jeszcze raz cię tak nazwała to musisz ich wypuścić.

Liczę na waszą opinię.

Tajemnicza kochanka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz