39

430 43 1
                                    

Ojciec jest pewien swego, nie ma jednak pojęcia, że ja już podjęłam decyzję. I nie zamierzam się z niej wycofywać.

— Nie traktuj tego osobiście, chce się wyprowadzić do Louisa, bo przeszkadza mi, że jesteśmy tak daleko od siebie.

Jak zwykle gdy wspominam o Louis'ie ojciec przewraca oczami z irytacji.

— Kilkanaście minut autem to wcale nie jest tak daleko. Zresztą ciągle do niego jeździsz, więc nawet nie masz okazji zatęsknić.

— Nie rozumiesz tego.

— Ależ oczywiście, że nie. Nie rozumiem też czemu jeszcze nie pozbyłem się problemu. A on w obecnej chwili jest dla mnie problemem — oznajmia, a następnie wychodzi.

Dziś już się z nim nie dogadam, ale jutro muszę raz na zawsze mu wytłumaczyć, że nie ma prawa mi grozić skrzywdzeniem Louisa. Nie dam się dłużej szantażować.

***

Ostry kaszel atakuje moje płuca jak moja twarz zostaje wynurzona z tej lodowatej wody. Biorę gwałtowny oddech i z całych sił pragnę by to się wreszcie skończyło. Nie interesuje mnie jak. Niech umrę, ważne by nadszedł koniec. Więcej nie zniosę.

— I co namyśliłaś się? — pyta ten stary chuj. Mam nadzieję, że wkrótce za to wszystko zapłaci, że będzie zdychał w męczarniach.

— Spierdalaj — warczę w jego stronę.

Jeden z jego pachołków znów zanurza moją głowę w tej lodowatej wodzie.

Głośny krzyk wydobywa się z moich ust. Nadal mam wrażenie, że ta woda spływa po mojej twarz. W ciemności szukam przełącznika od lampki, ale nigdzie go nie ma. Czemu do cholery tu jest tak ciemno?

— Marci — wreszcie widzę światło. Ojciec wchodząc do pokoju przez uszkodzone drzwi i włącza światło. — Krzyczałaś coś się stało?

Chce powiedzieć, że nie, ale nie umiem wypowiedzieć ani jednego słowa. Ciągle czuję jakby moje płuca były napełnione wodą. Moje policzki znów stają się mokre, ale tym razem od moich łez.

Tata szybko pokonuje dzielącą nas odległość i zamyka w swoich ramionach. Ochoczo korzystam z jego bliskości.

— Topił mnie w wannie lodowatej wody. Czegoś ode mnie chciał, ale nie potrafię powiedzieć czego. Tego mi nie powiedział — tata głaszcze mnie po plecach.

— To już się skończyło. I nigdy się nie powtórzy, nie pozwolę by ktoś cię skrzywdził — zapewnia, ale ja nie wiem czy mogę mu wierzyć. Przecież wtedy też mieszkałam z nim, więc skąd pewność, że to już nigdy się nie stanie.

— Skoro nie wiem czego on ode mnie chciał to jak możesz mi mówić, że wszystko będzie dobrze. Nie wiesz tego.

Delikatnym ruchem ujmuje moją szczękę i podnosi ją tak, że jestem zmuszona spojrzeć mu prosto w jego turkusowe oczy. Cholernie się cieszę, że je po nim odziedziczyłam.

— Marci teraz znam zagrożenie i wiem jak temu przeciwdziałać. Zresztą on niedługo wpadnie w moje ręce, a wtedy, a wtedy pożałuję, że się urodził. Jego śmierć będzie spektakularna i cholernie bolesna — jego głos znów nabiera tego upiornego tonu. Tym razem mnie to jednak nie przeraża, a nawet można powiedzieć, że cieszy.

Wreszcie gniew mojego ojca zostaje skierowany tam gdzie powinien.

Tata zostaje ze mną twierdząc, że chce dopilnować bym spokojnie zasnęła. Lecz to on szybciej ode mnie zasypia, a ja go nie budzę, bo wolę teraz nie zostawać sama. To irracjonalne, bo przecież nic złego nie może mi się stać w moim własnym łóżku, ale jestem na tyle roztrzęsiona, że obecność drugiej osoby jest dla mnie wsparciem.

Przykrywam, więc ojca wolnym kocem i przesuwam się na drugi koniec łóżka.

Najlepsza byłaby teraz obecność Louisa, wiele bym dała by móc się wtulić w jego tors. Przy nim na pewno od razu bym się lepiej poczuła.

Do świtu nie zmróżam już oczu tylko przeglądam różne strony internetowe. Korci mnie żeby napisać do Louisa, ale wiem, że moja wiadomość mogłaby go tylko niepotrzebnie zmartwić. A nie chce by się bez powodu denerwował.

— Zasłoń roletę — dociera do mnie cichy głos. Tata wreszcie się obudził, ale nie wygląda na chętnego by otworzyć oczy. Widocznie musi odpokutować wczorajsze nadużycie alkoholu.

Wstaje i zasłaniam okno. W pomieszczeniu jest ciemno, ale nie na tyle bym nic nie widziała.

— Mogłaś mnie przegonić — mówi, ale zamiast wstać to przekręca się na bok. — Ale nie żałuję, że tego nie zrobiłaś. Mam nadzieję, że dzięki mnie lepiej się poczułaś.

Spuszczam wzrok na podłogę. Nie mogę udawać, że tak było.

— Jeśli chcesz żeby poprawił mi się humor to zaproś do mnie Louisa, albo pozwól mi do niego jechać — wyjawia to czego pragnę. Zresztą, to że chce być przy Louis'ie to nie jest żadna nowość.

— Karzę przygotować śniadanie — tata jak zwykle zmienia temat. Wychodzi, a ja już wiem, że dziś nie mam zamiaru opuszczać pokoju.

***

— Leżenie na łóżku i rozpamiętywanie na pewno w niczym ci nie pomoże. Choć na spacer albo gdzie tam sobie tylko chcesz — proponuje mi Theo dalej siedząc na mojej sofie. Irytuje mnie swoją obecnością już od jakichś dwudziestu minut.

— Mam ochotę pospać — kłamię, a on posyła mi wymowne spojrzenie.

Widać, że dobrze mnie zna.

— Pojedźmy na konie, wiem, że wujek nie znosi jak się zbliżasz do tych zwierząt, ale ty po prostu uwielbiasz taką jazdę. Mówiłaś, że cię to odpręża.

— Nie pamiętam jak się to robi.

Wznosi oczy ku górze.

— Sama nie raz mi mówiłaś, że to jest instynktowne. Zresztą nie jestem samobójcą żeby proponować ci to myśląc, że sobie nie poradzisz. Wystarczy, że byś sobie zrobiła malutkiego siniaka, a wujek by mnie już za to zabił. A naprawdę nie wybieram się na tamten świat.

Wstaje, a następnie wyciąga rękę w moją stronę.

Nie powinnam spędzać z nim czasu. To dla mnie zbyt wielka pokusa, ale naprawdę potrzebuję teraz zająć czymś głowę. Nie mogę ciągle siedzieć w domu.

— To będzie tylko przejażdżka, nic sobie po tym nie wyobrażaj.

— Okej — odpowiada od niechcenia, a ja chwytam jego dłoń. Schodzimy razem na dół.

I właśnie tu w salonie widzę kogoś kogo naprawdę się tu nie spodziewałam.

Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dodam dziś jeszcze jeden.

Tajemnicza kochanka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz