27. Powrót do normalności

100 12 0
                                    

- Bezpiecznego lotu i zrobienia szczeniaka wam życzę! - krzyknął jeszcze Nialla zanim opuścili biuro.

Zakończyli pracę i teraz mogli cieszyć się dwutygodniowym urlopem. Louis naprawdę nie mógł się doczekać aż w końcu znajdą się w ich mieszkaniu w Miami. To równało się w prywatnością i spędzeniem czasu tylko w dwójkę, chociaż to samo mieli w Anglii, ale... Miami to nie była Anglia.

- Poinformujcie nas jak będziecie wsiadać do samolotu! - dodał Zayn.

- Macie to jak w banku!

Po tym opuścili biuro, Harry jeszcze przez chwilkę machał swoich przyjaciołom, jednak szybko zniknął za drzwiami. Po zamknięciu drzwi na ich twarzach uśmiechy pogłębiły się, a oczy idealnie zabłysnęły.

- Czyli teraz jedziemy do domu po walizki i jedziemy zawieźć klucze do Marka, a później od razu na lotnisko? - zapytał Harry, kiedy czekali na windę.

- Dokładanie tak. Mark mieszka dobre dwadzieścia minut przed lotniskiem. Będziemy mieć po drodze - uśmiechnął się, zaciągając młodszego do windy. - Stresujesz się czymś? Twoja mina jest nieciekawa.

- Chyba lekko stresuję się lotem, nie mam zielonego pojęcia, dlaczego.

- Mamy ładną pogodę, wszystko będzie dobrze. Jak leciałem do Los Angeles to niebyło za ciekawie - zaśmiał się. - Ale doleciałem cały i zdrowy, więc my tym bardziej... czekają nas wakacje życia. Słodkie owoce, piękne zachody na plaży, piękne widoki i miasta, do których pojedziemy! Nie ma żadnych obaw do stresu, słońce. Nasz ostatni lot przebiegł bezpiecznie, a teraz lecimy najlepszą klasą. Wszystko będzie dobrze.

- Chyba lekko mnie uspokoiłeś - marszczył nos.

Louis w tym czasie przyciągnął go do delikatnego pocałunku, który został zatrzymany przez otwierające się drzwi. Dojechali na parter. Zaśmiali się, bo obaj spanikowali. Myśleli, że spotka ich niezręczna sytuacja, już nie raz zostali nakryci na całowaniu się w windzie. To było bardzo niezręczne.

Chwycili się za ręce i udali się w stronę parkingu, nie mieli ani chwili do stracenia. Lot nie będzie za nimi czekać, choć i tak mieli go zaplanowanego dopiero na środek nocy. Musieli też liczyć się z korkami, które były bardzo prawdopodobne. Dopiero w samochodzie dokończyli ich przerwany pocałunek i raptem po tym wyjechali na Londyńskie zakorkowane drogi. Mieli rację, korków było pełno. Nic dziwnego, godzina szczytu. Wszyscy chcieli szybciej znaleźć się w domach i rozpocząć weekend, jednak to oni wybierali się na wakacje życia.

Te wakacje miały być ich powrotem do normalności.

Ku ich zaskoczeniu szybko opuścili uciążliwe korki i skręcili w kierunku ich domu. Lokalizacja jego wcale nie była w samym centrum, babcia Louisa mieszkała na jego obrzeżasz z pięknymi widokami, zielenią i kilkoma domami, a nawet kilkoma sklepami. Takim sposobem po ponad godzinie znaleźli się w domu, ale nie zostali w nim za długo. Lot i Mark czekał. Louis zabrał ich bagaże, a Harry wszystko dokładnie powyłączał i odłączył od prądu. Jeszcze przed wyjściem upewnił się z dobre sto jeden razy czy na pewno wszystko zostało starannie odłączone.

- Wszystko? - powiedział Louis, zamykając bagażnik i spoglądając na wychodzącego z domu Harrego.

- Wyłączyłem wszystko - odparł. - Zabrałeś klucze dla Marka?

- Tak, mam w kieszeni.

- To możemy do niego jechać, a później na lotnisko! - ucieszył się, cmokając alfę w policzek.

- Miami za nami czeka - oddał uśmiech. - A teraz zapraszam do samochodu, Hazz.

Podszedł do drzwi dla pasażera i otworzył je. Harry na ten gest grzecznie podziękował i poczekał aż starszy do niego dołączy. Po tym też odjechali w stronę mieszkania Marka, na dworze było już ciemno więc Louis jechał ostrożnie, głównie była to zasługa polnej drogi.

Same mistakes again → larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz