46. Na przekór losowi

91 8 0
                                    

Cisza, niewiedza i ciągłe czekanie. Tego uczucia nie chciał pamiętać, nie chciał go ponownie przeżywać. Nie chciał, a jednak musiał. Znowu spędzał długie godziny na szpitalnym korytarzu, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Na tym korytarzu panowała cisza, był tam sam, oprócz pielęgniarek i non stop wychodzących lekarzy z sali, do której trafił Harry. Wychodzili oni tak szybko, że nie miał nawet chwili, aby kogoś zatrzymać i zapytać się co z jego omegą. Udało mu się raz. Otrzymał bardzo pomocą wiadomość. Musi tylko czekać.

To go denerwowało i podwójnie stresowało. Nie wiedział nic, a bał się tak bardzo. Nawet nie miał okazji obiecać młodszemu, że na pewno wszystko będzie dobrze. Po tym jak omega zemdlała nie miał z nim kontaktu, po przyjeździe karetki, Harry od razu został zabrany. Od ratowników też nie dowiedział się niczego, oprócz tego, że musi natychmiast jechać do szpitala.

Na korytarzu siedział sam, co jakiś czas chodząc od jednego końca na drugiego końca..., mniej do toalety. Nie chciał opuszczać swojej ławeczki, która znajdowała się przed salą. Czuł się niedoinformowany, bo w końcu nie wiedział nic. Czuł się źle, bo nie spał północy, to wszystkie trwało zdecydowanie za długo. Zdecydowanie za długo, bo w pewnym momencie, kiedy na chwilę zamknął oczy, zbudził go pierwszy promień słońca, który postawił go na nogi i przywrócił stres. Ten stres był inny niż poprzedni, może mniejszy? Może większy? Tego nie potrafił stwierdził, wiedział jedno. Potrzebował ponownie tabletki na uspokojenie.

Udał się do pomieszczenia pielęgniarskiego, akurat z nimi mógł porozmawiać w miarę normalnie. Robił to za każdym razem, kiedy z maślanymi oczyma prosił o tabletki albo wodę. Tam czuł się lepiej, ale za każdym razem jego serce ciągnęło po salę. Tym razem też tak było, ale nie posłuchał się go od razu. Poszedł jeszcze do toalety, chciał przemyć twarz i jakoś w miarę sensownie się ogarnąć. Na szpitalnym korytarzu spędził noc, bez żadnych informacji i chodźmy chwili uwagi.

Wrócił pod salę, wychodząc z toalety usłyszał trzask drzwi, stąd pod salą znalazł się w mgnieniu oka. Podszedł bliżej, tym razem nie siadał. Nie miał ochoty nawet patrzeć na ławeczkę. Wlepił wzrok w drzwi i zastygł w myślach, ale szybko został z nich wyrwany.

Drzwi otworzyły się, a z pokoju wyszedł starszy lekarz.

Louis spojrzał na niego i chciał coś powiedzieć, nie wydusił z siebie nic. Coś odebrało mu mowę, ale za to oczy powiedziały za niego, tak przynajmniej sądził.

- Mieli dużo szczęścia - powiedział tyle, w jego głosie Louis nie usłyszał nic. Ten głos był pusty i totalnie bez emocji. - Proszę przyjść do mojego gabinetu. Drzwi numer sto dziesięć, muszę z Panem pilnie porozmawiać.

Alfa przytaknęła, a lekarz odszedł. Po tym jak został sam jego oczy się zaszkliły, musiał tą wiadomość napisać do każdego. Nie chciał, aby w Anglii się martwili, choć dobrze wiedział, że każdy z nich niecierpliwił się jeszcze bardziej. Spojrzał na drzwi i uśmiechnął się, a potem odszedł w stronę gabinetu lekarza. W tym gabinecie został ponad godzinę. Nawet w nim się popłakał. Lekarz powiedział mu wszystko ze szczegółami, a później przeprowadził wywiad o Harrym. Było mu tak źle, bo o samopoczuciu młodszego nie wiedział prawie nic. Był zły, że ten niczego mu nie mówił i ciągle zapewniał mu, że jest dobrze.

A gdy wyszedł mógł na chwilę udać się do Harrego. Chciał to wykorzystać i chociaż spędzić z nim dziesięć minut. Tyle czasu wyznaczył mu główny lekarz. Powiedział mu, że omega musi teraz bardzo dużo odpoczywać.

To sali wszedł po cichu, pierwsze co przykuło jego uwagę to dwie puste kołyski. Serce na chwilę zatrzymało mu się, ale one były puste. Spojrzał na okno. Słońce było już naprawdę wysoko, później zaś spojrzał na łóżko stojące właśnie pod oknem. Przeraził się, kiedy zobaczył ilość kabli, sprzętu i innych różnych dziwnych rzeczy dookoła łóżka. Znowu zachciało mu się płakać, ale to nie zatrzymało jego nóg. Podszedł do śpiącego Harrego i ukucnął.

Same mistakes again → larryWhere stories live. Discover now