7.

4.4K 365 374
                                    

Jay'a obudził szum odkurzacza i już samo to było zadziwiającą nowością, nie bliską nawet szokującemu widokowi Kai'a usiłującego ogarnąć, który koniec rury podłączyć do wyjącego sprzętu - a właśnie taki uroczy obrazek, okraszany ciągiem przekleństw, ukazał się oczom chłopaka, gdy tylko przekroczył próg pokoju.

- Coś mnie ominęło? – zapytał, niepewny, czy przypadkiem wciąż nie śni. Cole, który stojąc nieruchomo przy stole raz po raz uderzał w niego mokrą szmatką, ziewając i nie próbując nawet udawać, że zamierza przyłożyć się do ścierania z blatu kurzu, tylko wzruszył ramionami. Za to Lloyd, siedzący po turecku na krześle i kołyszący się w nagłych porywach ekscytacji, odwrócił się do niego z uśmiechem tak promiennym, że groził wypaleniem spojówek.

- Nya przyjeżdża na inspekcję – oznajmił śpiewnym tonem. – Wreszcie będzie czysto! Czysto, Jay – powtórzył, delektując się brzmieniem tego słowa.

- Te, małolat. – Cole łypnął na niego spode łba, zaspany i wyraźnie nie w humorze. Z drugiej strony, Jay nie sądził, by kiedykolwiek zdarzało mu się choćby na chwilę wyjść poza fazę nienawiści do całego świata ogółem i każdej istoty żywej z osobna. – Przestań tyle piszczeć i bierz się do roboty, bo inaczej zaraz stąd wylecisz.

- Oi! – Kai natychmiast poczuł się w obowiązku zająć stanowisko obrońcy, dźgając bruneta w plecy rurą od odkurzacza, którą jakimś cudem zdołał w końcu odpowiednio przymocować. – Nie waż się tak do niego zwracać! Skarbie – zwrócił się do chłopaka, wskazując na niego oskarżycielsko palcem – bierz się do roboty, albo zaraz stąd wylecisz.

Lloyd tylko wywrócił oczami, ześlizgnął się z krzesła przeciągając przy tym leniwie (Jay zauważył, że Kai obserwuje to łakomym wzrokiem i natychmiast zakwalifikował to jaką jedną z rzeczy, o których zdecydowanie woli nie myśleć za dużo, dla własnego dobra) i ruszył w stronę drzwi, z gracją lawirując między toną śmieci zalegających na podłodze.

- Zajmę się łazienką.

- Akurat łazienka to jest najczystsza z tego wszystkiego... – burknął Cole, a przynajmniej tyle Jay zrozumiał, bo Kai'owi udało się wreszcie uruchomić odkurzać i maszyna wyła wściekle niczym ranne zwierze. Sądząc po jej wyglądzie, mogły to być po prostu jęki agonalne poprzedzające śmierć ze starości.

- Ponieważ też muszę z niej korzystać. Jay, pomożesz mi?

Chłopak spojrzał na niego pytająco i Jay niemal odruchowo skinął głową, ruszając w ślad za nim w głąb korytarza, rzucając ostatnie spojrzenie na salon, gdzie Kai właśnie usiłował przekrzyczeć hałas, drąc się do telefonu: „Skylor, skarbie, bursztynku nasz nadmorski, powiedz mi, jak się zapatrujesz na nieodpłatną pracę fizyczną w ciężkich warunkach? Będziesz miała do CV!".

- Może.. Lepiej się najpierw przebiorę. – Jay spojrzał w dół na swoją piżamę, której każda część pochodziła z innego zestawu. Większość ludzi traciła w otchłani pralki pojedyncze skarpetki - on potrafił za jednym zamachem stracić całe spodnie lub t-shirt.

Lloyd tylko skinął głową, zajęty wyciąganiem z szafki pod zlewem zakurzonych płynów do mycia wszelkiego rodzaju powierzchni, szmatek, gąbek, oraz kilku opakowań gumowych rękawiczek. Szczególnie za te ostatnie Jay był mu bezgranicznie wdzięczy - łazienka faktycznie nie prezentowała sobą aż takiego poziomu dewastacji, jak salon, nie porównując nawet z kuchnią, niemniej nadal była miejscem wrogim, którego próg przekraczało się wyłącznie pod silnym przymusem. Do tego stopnia, że gdyby nie paniczny strach przed rozbieraniem się przy obcych ludziach, rozważałby nawet alternatywę w postaci codziennego chodzenia na basen.

Mimo wizji wyzwania graniczącego z cudem, Jay'owi dopisywał dobry humor. Co prawda poprzedniego wieczoru wypił nieco za dużo jak na swoje standardy i nie pogardziłby jeszcze kilkoma godzinami regenerującego snu, w ogólnym rozrachunku bawił się jednak więcej niż dobrze. Nie można powiedzieć, żeby polubił wychodzenie do klubów, przez cały czas czuł się nieco przytłoczony ogromem miejsca, setkami ludzi i głośną muzyką, nawet jeśli odcinała go od tego gruba szyba, zdecydowanie polubił jednak wychodzenie ze swoimi nowymi znajomymi. No, może z jednym wyjątkiem; Cole przez większość wieczoru siedział milczący i naburmuszony, od czasu do czasu łypiąc na niego wzrokiem sugerującym, że gdyby dać mu do ręki broń, dwa naboje i kazać wybierać między zabiciem Stalina, Hitlera lub Jay'a, ten ostatni oberwałby podwójnie. Chłopak nie potrafił znaleźć żadnego sensownego wyjaśnienia, skąd cała ta nienawiść i czym aż tak bardzo podpadł, niemniej zdecydowanie wolał nie przekonywać się, jak szerokie są granice wytrzymałości szatyna. Kiedy więc Skylor w końcu udało się dopiąć swego i zaciągnąć Kai'a na zaplecze, by łaskawie zajął się prowadzeniem własnego biznesu, a Lloyd oznajmił, że będzie się zbierać, Jay aż nazbyt ochoczo wskoczył do taksówki razem z nim. Cole wrócił do mieszkania kilka godzin później i właśnie on okazał się szczęściarzem, na którego zleciała w końcu wciąż niedokręcona półka w korytarzu. O którą to w okolicach szóstej rano potknął się Kai, jak można było wywnioskować z łomotu i wiązanki przekleństw. Nie licząc tego - noc minęła bez większych atrakcji.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz