31. cz.2

2.3K 254 79
                                    

Wpadł na furtkę z takim impetem, że chyba wyłącznie ręka boska uchroniła go przed upadkiem. W innych okolicznościach może poświęciłby chwilę, by zastanowić się nad tym, jak zadziwiający jest ludzki mózg, zdolny po przeszło dwóch latach perfekcyjnie odtworzyć właściwą drogę do domu bez poświęcania temu ani odrobiny uwagi. Obecnie obchodził go jednak wyłącznie drapiący w gardło, płytki oddech, chłód metalu pod palcami i ból w mięśniach, nadwyrężonych nagłym wysiłkiem po długiej stagnacji.

Podwórko pachniało późnym wrzosem, którym mama zawsze obsadzała grządki wzdłuż przecinającej podwórko ścieżki. Kiedy Nya była mała, upierała się, że mieszkają wśród nich małe wróżki. Wymyśliła nawet specjalną piosenkę i prezentowała ją sąsiedztwu skacząc po wybranych, oznaczonych kredą, „specjalnych" kamieniach, święcie przekonana, że jeśli znajdzie właściwą kombinację, otworzy portal do magicznej krainy. Wszyscy w okolicy uważali to za szalenie urocze, niektóre sąsiadki przystawały nawet przy ogrodzeniu, by zagadać do niej i pochwalić za ładny głos. Kai często droczył się z nią, że byłby bardzo szczęśliwy, gdyby wróżki faktycznie zabrały ją ze sobą.

To jednak było kiedyś, zanim młodsza siostra zaczęła go irytować, zanim stał się tak cholernie wściekły na wszystkich i zanim zaczął szczerze pragnąć, by zniknęli mu z oczu. Teraz zapach wrzosu wydawał mu się obcy i znajomy jednocześnie, budząc w nim uczucie, którego nie umiał do końca nazwać. Jakby sam właśnie poznał bolesną prawdę, że żadne wróżki nie istnieją i wraz z wiarą w nie znikła jakaś część jego niewinności.

Nigdy nie zamykali bramki na klucz, zdziwił się więc, że tym razem ani drgnęła po naciśnięciu klamki. Rozejrzał się wokół, nerwowo oblizując usta, po czym zaparł się mocno o górny szczebel i podciągnął w górę, niezgrabnie prześlizgując się nad ogrodzeniem. Dawniej potrafił przeskoczyć je jednym susem i gotów byłby założyć się, że dałby radę zrobić to bez jakiejkolwiek pomocy rąk, gdyby w taki właśnie sposób nie stracił kiedyś kilku mlecznych zębów. Jeszcze raz wyjrzał na ulicę, czy przypadkiem nikt nie wybiera już numeru na policję. Powoli mijała pierwsza faza szoku, a pobudzony adrenaliną mózg zaczynał dawać jako takie oznaki życia. Teraz dziwił się samemu sobie, że tak łatwo dał się wyprowadzić z równowagi. I to przez co, przez dwie baby roznoszące idiotyczne plotki? Stał się przewrażliwiony, ot co.

Mimo wszystko żadne racjonalizowanie nie było w stanie całkowicie usunąć niepokoju, ciężkiego, skręcającego żołądek lęku, że może jednak...

Nie, stop! Nie ma żadnego „jednak". Nie ma żadnego „może", nakręcasz się, Kai, nakręcasz się, bo chciałeś tu przyjść i szukałeś wymówki. Wszystko jest w porządku, wszystko jest normalne, wszystko jest dokładnie takie, jak to zostawiłeś.

A jednak kiedy kierując się w stronę drzwi przyjrzał się nieco uważniej, dostrzegł, że wcale nie takie. Wielkie drzewo, na które uwielbiał się wspinać, pozbawiono większości gałęzi, w tym tej największej, na której każdego lata wieszali z ojcem huśtawkę. Sterta ziemi, którą nazywał „piaskownicą", została w końcu przerobiona na skalniak, o który zawsze upominała się mama. Prawdopodobnie Nya była już za duża, by korzystać z tego typu „atrakcji". Zewnętrzne okiennice przemalowano na niebiesko, co oznaczało, że pod warstwą farby zniknęły wszystkie rysunki, które razem z siostrą tworzyli na nich w pocie czoła. Ktoś przesadził krzewy w ogrodzie. Ktoś postawił pod ścianą drewnianą ławeczkę.

A z kamieni na dróżce zniknęły jakiekolwiek ślady kolorowej kredy.

Coś ścisnęło go nieprzyjemnie w gardle. Kiedyś, jeszcze w przedszkolu, obraził się na jedną z przedszkolanek i postanowił nieco ją nastraszyć. Wymknął się więc z sali i ukrył w toalecie, czekając cierpliwie, aż zacznie się bieganie i szukanie go po całym budynku. Nic takiego jednak nie nastąpiło i kiedy w końcu znudzony sam wrócił na salę odkrył, że nie tylko nikt się o niego nie martwił, ale też w ogóle nie zauważono jego zniknięcia. Aż za dobrze pamiętał, jak odrzucony się wtedy poczuł. Jak bardzo nieznaczący i zapomniany. I patrząc na ogród, w którym zmieniło się tak wiele, którego właściciele ruszyli z miejsca i żyli dalej, poczuł się tak po raz kolejny. Wiedział, że nie miał prawa oczekiwać od nich czegokolwiek innego, ból w sercu był jednak tak nieznośny, że zgiął się w pół, łapiąc drżący oddech.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now