14.

3.4K 317 114
                                    

Nya siedziała na kanapie w salonie, z ręcznikiem narzuconym na ramiona, by świeżo umyte włosy nie pomoczyły piżamy. Skylor przystanęła na moment w progu, obserwując ją, po czym westchnęła z rozmarzeniem.

- Tu tienes muy buen aspecto como siempre* – oceniła, przechodząc przez pokój krokiem, w który starała się włożyć całą swoją grację. Dziewczyna niestety nie zwróciła na te zabiegi najmniejszej nawet uwagi i tylko uśmiechnęła się, robiąc jej miejsce obok siebie.

- Co właśnie powiedziałaś?

- Że miło mieć towarzystwo – skłamała gładko, siadając tak, by kusa koszula nocna odsłaniała możliwie najwięcej. To również nie wywarło żadnego wrażenia. – Powoli zaczynałam wariować, siedząc tu sama.

To już nie było mijanie się z prawdą, lecz bezczelne taranowanie jej z pełną prędkością. Skylor bywała samotna wyłącznie wtedy, gdy sama tego chciała, znalezienie towarzystwa przychodziło jej wręcz łatwiej, niż opędzenie się od niego, zdecydowanie nie było to jednak coś, co mówi się w ramach prób uwiedzenia.

- Jeszcze raz dziękuję, że mogłam tu zostać. – Nya uśmiechnęła się tak pięknie, że najpewniej nawet sam Bóg nie wiedział, jakim cudem Skylor powstrzymała się, by jej w ten uśmiech nie pocałować. – Masz śliczne mieszkanie.

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Nie po to tyle haruję, żeby nic z tego nie mieć – stwierdziła, sięgając między poduszki, gdzie poprzedniego wieczoru zostawiła książkę. Właśnie tak, na luzie, bez nacisków, trzeba dobrze to rozegrać.

- Mogę się rozejrzeć?

Możesz robić wszystko, co zechcesz, mi mi estrella, odpowiedziała jej w myślach. I z mieszkaniem i ze mną.

Na głos jednak rzuciła tylko zdawkowe:

- Pewnie.

Bardzo starała się udawać, że pochłonęła ją książka, były to jednak próby wyjątkowo marne i gdyby Nya nie była już całkowicie pochłonięta oglądaniem fotografii rodzinnych na przeciwległej ścianie, z pewnością zauważyłaby jej głodny wzrok.

- Jesteś podobna do mamy – oceniła po chwili, a Skylor uśmiechnęła się pod nosem. Jej matka była niziutką kobietą o figurze idealnie prostej deski, pyzatej twarzy bez choćby pojedynczego piega i wiecznie zmrużonych oczach (przy każdej próbie zaciągnięcia do okulisty z uporem maniaka powtarzała, że nie da „zarobić koncernom farmaceutycznym" i żadnych okularów nosić nie będzie). Ale była ruda, więc, oczywiście, wszyscy dostrzegali między nimi gigantyczne podobieństwo.

- Nah, mamy po prostu tego samego fryzjera – rzuciła pół-żartem pół-serio, a po chwili wahania dodała: – Za to bardzo przypominam ojca.

Nawet bez odrywania wzroku od książki wiedziała, że Nya dokładnie przygląda się teraz mężczyźnie na zdjęciu: szeroko uśmiechniętemu Hiszpanowi o zębach tak białych, że same w sobie starczały za lampę błyskową.

- To mój ojczym – wyjaśniła, zanim dziewczyna zdążyła ubrać w słowa swoje niedowierzanie. – Jest cholernie w porządku. Naprawdę spoko koleś. Czasem żałuję, że to nie on mnie spłodził. Mogłabym odziedziczyć po nim zęby, mój dentysta miałby jeden problem mniej.

Zamilkła na dłuższą chwilę, wiedząc, że właśnie tak powinna zakończyć ten temat; na luzie, ale sugerując, że lepiej nie drążyć głębiej. Że pod stabilnym gruntem kryje się bagno i lepiej nie zapuszczać się za daleko, by nagle w nie nie wpaść. Jednocześnie jednak, chyba po raz pierwszy w życiu, chciała mówić dalej. Nie żeby lubiła opowiadać o tej konkretnej części swojego życia - nie miała z tym większych problemów, przez lata nauczyła się podchodzić do pewnych spraw ze zdrowym dystansem, więcej rozumieć, mniej brać rzeczy do siebie. Nadal jednak było to niekomfortowe i nie należało do przyjemnych. Jak wtedy, gdy w gimnazjum uszkodziła sobie rękę na wuefie: przez większość czasu nawet o tym nie pamiętała, ale gdy w zapomnieniu wykonała jakiś gwałtowniejszy ruch, oh, wtedy bolało jak diabli.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now