31. cz.1

2.3K 211 54
                                    

Zawsze był pewny, że dzień osiemnastych urodzin świętować będzie jako początek wolności. Równo z wybiciem północy i zmianą daty pomacha całemu światu środkowym palcem, krzycząc, że oto nadeszła chwila chwały, jest dorosły, może robić co chce i każdy, kto ma z tym problem, może go w dupę pocałować. Tymczasem mało brakowało, a w ogóle przegapiłby tę datę. Być może dlatego, że „wolny" - własną, samozwańczą decyzją - był od niespełna dwóch lat i kolejny rok na karku zmieniał naprawdę niewiele. Może tylko to, że z „nastolatka na gigancie" stał się nagle „dorosłym". Dorosłym bez szkoły, dowodu osobistego, pracy, legalnego zameldowania i choćby cienie szans na zdobycie którejkolwiek z tych rzeczy. By to zmienić musiałby wrócić do domu, a tego od dawna nie brał już nawet pod uwagę.

Z początku chodziło jedynie o Wito i kłopoty, jakie mógłby na niego ściągnąć. Później, gdy sprawy nieco się skomplikowały, górę wziął strach; ani trochę nie był pewny, czy rodzice przyjęliby go z powrotem, po tym wszystkim, co się stało, po tym jak się zachowywał, jak ich traktował, jak zniknął bez słowa wyjaśnienia. Oczywiście, że się martwili, musieli odchodzić od zmysłów, ale to było dawno, pół roku temu, rok, półtorej... W którymś momencie, Kai był o tym święcie przekonany, z całą pewnością postawili na nim krzyżyk. Musieli dojść do wniosku, że wiedział, w co się pakuje i zrobił to na własną odpowiedzialność, teraz więc powinien ponieść wszelkie konsekwencje. I mieli świętą rację. Nawet gdyby jakimś cudem jeszcze o nim nie zapomnieli, gdyby jeszcze go chcieli, Kai nie miałby odwagi stanąć przed nimi i przyznać się do wszystkiego. Palący wstyd i zraniona duma nie pozwoliłyby tak po prostu pokazać, co pozwolił ze sobą zrobić i jak niewiele pozostało w nim z osoby, jaką był kilkanaście miesięcy temu. Jak łatwo dał się złamać, stłamsić i upodlić, on, właśnie on!, który zawsze buntował się przeciw wszystkiemu i nienawidził jakichkolwiek reguł.

Im więcej czasu mijało, tym większe rosło w nim przekonanie, że w rzeczywistości nie ma już dokąd wracać.

Brzydził się tego, kim się stał. Brzydził się każdego kawałka swojego ciała, każdej swojej myśli, strachu, jaki ogarniał go każdego ranka i bezgranicznej ulgi też przed snem, że jakoś udało mu się przetrwać kolejny dzień. Wito decydował o niemal każdym aspekcie jego życia. Decydował, czy pozwolić mu wyjść z mieszkania, jakie i kiedy podać mu leki, jak powinien się ubierać. Kai bardzo szybko odkrył, że jedyną rzeczą, na którą wciąż ma wpływ, jest ilość jedzenia, jakie przyjmował, i w jakiś sposób zaczęło dawać mu to dziwny rodzaj satysfakcji. Im mniej jadł, im słabszy się stawał, tym mniej miał sił na zamartwianie się, tym bardziej obojętniał, pozwalając zmęczeniu wprowadzić się w stan niemal całkowitej apatii. Udało mu się przekonać Wito, że wycieńczenie wynika z bezsenności; wyżebrane w ten sposób środki nasenne również robiły swoje i wkrótce nie pamiętał nawet, dlaczego tak bardzie się czymkolwiek przejmował. Prawdę mówiąc, w najgorszych momentach nie pamiętał nawet, jak ma na imię. A już z pewnością nie odpowiedziałby, gdyby ktoś go o to zapytał. Chciał po prostu spać. Leżeć i nie myśleć o niczym konkretnym, o niczym nie pamiętać, niczego nie czuć. Im ciszej się zachowywał, tym większa była szansa, że Wito nie znajdzie pretekstu do awantury. Im mniej o siebie dbał, im rzadziej się mył, zmieniał ciuchy, wstawał z łóżka, tym bardziej rosło prawdopodobieństwo, że nie obudzi się czując na sobie czyjeś dłonie, ciężar czyjegoś ciała, czyjś oddech na skórze...

Im bardziej obojętniał, tym bardziej przestawał istnieć.

Miał wielką nadzieję, że w końcu zniknie zupełnie.


Minęło dużo czasu nim zorientował się, że Wito zaczyna tracić do niego cierpliwość. O wiele za dużo nim zrozumiał, że poza oczywistymi korzyściami, wynikają z tego wszystkie możliwe zagrożenia. Nie obchodziło go już, że mężczyzna ewidentnie się nim brzydzi - sam czuł wobec siebie nie mniejszą pogardę. Przede wszystkim jednak - Wito był znudzony. A kto jak kto, ale Kai doskonale wiedział, że jeśli jego chłopak nie chciał kogoś dłużej widzieć na oczy, potrafił sprawić, by tak się właśnie stało.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now