Epilog

3.2K 277 235
                                    

Lloyd był już praktycznie pewny, że Skylor w końcu dostanie przepukliny. Nie żeby obserwacja ta na wiele się zdała, bo kobieta uparcie odmawiała przyjęcia pomocy i sama targała po schodach wszystkie bagaże Nyi, mimo jej ciągłych sprzeciwów. Jeśli miała to być próba podrywu, to zdecydowanie mało udana. Jeśli pokaz siły... to w zasadzie też średnio przemyślany, bo wtoczywszy się wreszcie na peron i rzuciwszy plecak i walizkę na ławkę kobieta wyglądała, jakby sama miała ochotę paść na ziemię i już z niej nie wstać. Lloyd uznał jednak, że zdecydowanie lepiej będzie nie wtrącać się w jej działania, nieważne jak autodestrukcyjne by nie były. Kobieta i bez tego wyglądała na skrajnie przybitą wyjazdem niedoszłej ukochanej i dobijanie jej byłoby zwykłym kopaniem małego, smutnego kociaka.

- Gadałeś ostatnio z Morro? – zapytał znienacka Kai, zrzucając z ramienia własną torbę i siadając na niej z rozmachem. Pozostała jedynie nadzieja, że nie było w niej niczego nieodpornego na zgniecenie.

Lloyd zerknął na niego podejrzliwie. Kai'owi zdarzało się zagadywać o jego przyjaciela, jednak po ostatniej sytuacji w klubie nie spodziewał się, że tak szybko sam zacznie jego temat.

- Powiedzmy – odpowiedział wymijająco. Jego kontakty z Morro w ostatnim czasie przypominały bardziej zabawę w chowanego, z tą różnicą, że zapomnieli ustalić, który z nich ma szukać. Niemniej zbliżało się kolejne posiedzenie szkolnej rady i Lloyd, zmęczony już obustronnym milczeniem, planował wparować na nie uzbrojony w kawę, ogromne zapasy cierpliwości i może nawet jakieś małe przeprosiny. – Napisał mi, że mam ci "podziękować, czy coś". – Zmarszczył brwi, nagle pełen podejrzeń, że ominęło go coś ważnego. – Co zrobiłeś, że tak nagle przestał ziać do ciebie nienawiścią?

Kai wyszczerzył zęby.

- Po prostu w końcu uległ mojemu urokowi – odpowiedział, nonszalancko przeczesując włosy. Zaraz jednak nieco spoważniej, zerkając na swojego chłopaka z mieszanką prośby i współczucia. – Nie złość się już na niego.

Teraz Lloyd był już pewny, że nie został wtajemniczony w coś ważnego, co na pewno go dotyczyło i o czym z pewnością wiedzieć powinien. Ponieważ jednak życie nauczyło go, że po pierwsze czasem lepiej nie wiedzieć, po drugie - sekrety są sekretami nie bez powodu, a po trzecie; Kai jest uparty jak osioł, postanowił tematu nie drążyć.

- Próbujesz pobić własny rekord w byciu rozsądnym? – zapytał zamiast tego, kątem oka obserwując, jak Skylor objaśnia coś chichoczącej Nyi, żywo przy tym gestykulując.

- A wychodzi mi to? – Rozpromienił się niczym przedszkolak, który po raz pierwszy zdołał sam zawiązać sznurówki.

- Coraz lepiej – przyznał, nie mógł się jednak powstrzymać, by za jednym zamachem nie wytknąć: – Ale szalika dalej nie nosisz.

Kai dumnie postawił kołnierz kurtki, dającej mu plus sto do szpanu, ale również plus dwieście do drgawek z zimna.

- Szaliki są dla frajerów.

- Zapalenie płuc jest dla frajerów. – Pouczył go, zdejmując własny szalik, i nie zwracając uwagi na protesty zawiązał go mężczyźnie wokół szyi. – Ugh, co ja z tobą mam... – westchnął ciężko, łapiąc końcówki szala i przyciskając je do zimnych policzków nowego właściciela. – Czym jesteś?

Kai zamrugał, zdezorientowany.

- Głupią kanapką? – spróbował niepewnie.

Lloyd uśmiechnął się, pochylając nad nim, by móc go pocałować.

- Moim gałganem – sprostował, kiedy oczy mężczyzny rozbłysły.

- Aaa to coś dobrego, tak?

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now