26.

2.9K 262 157
                                    

Można być beznadziejnym w pocieszaniu innych. Większość ludzi jest, prawdę mówiąc. Jay jednak odczuwał tak paniczny lęk wobec rozpaczających przedstawicieli własnego gatunku, że w najlepszym scenariuszu najchętniej narzuciłby na delikwenta koc, zatkał uszy i radośnie ignorował jego istnienie. Lloydowi co prawda trzeba było oddać, że nie obnosił się ze swoim nieszczęściem. Siedząc skulony pod ścianą, z nogami podciągniętymi wysoko i czołem opartym o kolana zajmował tak mało przestrzeni, że na dobrą sprawę dałoby się uznać go za niewidzialnego. Jay'owi w zupełności wystarczała jednak sama świadomość jego obecności, by czuć się nieswojo. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, jakieś niezobowiązujące kłamstwo dodające otuchy, jak „będzie dobrze", albo „jeszcze będziesz się z tego śmiać!". Powinien usiąść obok, poklepać go po ramieniu i pozwolić mu cierpieć w ciszy, okazując chociaż minimum wsparcia. Cały problem polegał na tym, że nie potrafił. Chłopak, którego szczerze polubił, praktycznie jeszcze dziecko, kulił się zrozpaczony tuż obok, a Jay miał ochotę grzecznie acz dosadnie poprosić, czy nie mógłby przenieść się ze swoim bólem gdzie indziej. Gdzieś daleko, gdzie nie będzie rozsiewał tej dołującej aury i sprawiał, że wszyscy wokół czuli się winni.

Być może dlatego, że sam właśnie tego oczekiwał, gdy zdarzały mu się emocjonalne kryzysy - braku widowni i świętego spokoju. A może po prostu był złym człowiekiem, taka opcja też wchodziła w grę.

Próbował skupić się na pracy, złapał się jednak na tym, że wzrok stale ucieka mu w stronę nastolatka i przeklął w duchu własny umysł, rozdarty między empatią a dyskomfortem. Kiedy po korytarzu rozniosły się echem szybkie kroki, a chwilę później Kai wsunął głowę do pomieszczenia, Jay nie tyle odetchnął z ulgą, co wręcz zanurzył się w niej po szyję, czując, jak momentalnie rozluźniają się jego mięśnie. Poczucie winy zawsze znikało magicznie w chwili, gdy pojawiał się ktoś, na kogo dało się przerzucić poczucie odpowiedzialności. A Kai ewidentnie poczuwał się do podjęcia właściwych kroków. Co więcej - nie tylko chciał, ale również umiał to zrobić, wnioskując po tym, że nawet nie zawahał się, podchodząc do chłopaka pewnym krokiem, przyklękając naprzeciw.

- Hej – zagadnął cicho, wyciągając rękę by zmierzwić blond czuprynę. – Odprawiłem go do domu. O ile rodzice go nie zabiją, nic mu nie będzie.

Lloyd powoli uniósł głowę i Jay odetchnął z ulgą widząc, że nie płakał. Co prawda wyglądał na kogoś na skraju załamania nerwowego, a szklistym wzrokiem mógłby zmiękczyć najtwardsze nawet serce, niemniej policzki miał suche. Zawsze coś.

- Bardzo jest na mnie zły? – zapytał, obejmując nogi ramionami, opierając brodę na kolanach.

Kai zawahał się, robiąc minę kogoś, kto doskonale wie, że jest beznadziejnym kłamcą, lecz mimo to gotów jest spróbować jeszcze raz.

- Nie określiłbym tego w ten sposób – stwierdził w końcu, co zabrzmiało jak kompromis między „tak" a „nie chcę cię dobijać". – Na pewno będziecie musieli pogadać. Ale „zły" to chyba nie to słowo.

Lloyd w milczeniu pokiwał głową. Nie wydawał się przekonany, ale ewidentnie nie miał nastroju na dyskusje o synonimach i językoznawstwie.

Dłoń Kai'a zwolniła ruchy, przesuwając się po jasnych włosach w powolnej, uspokajającej pieszczocie. Nie było w tym nic niestosownego czy erotycznego, Jay momentalnie odwrócił jednak wzroku, czując się skrajnie zmieszany, że był tego świadkiem. Jakby niechcący wszedł z butami w środek czegoś niewinnego, wciąż jednak bardzo intymnego.

- Chcesz o tym pogadać?

Lloyd pokręcił głową.

- Nie tutaj – odpowiedział niemal szeptem. Jay wiedział, że najpewniej nie chodzi wcale o jego obecność, mimo wszystko spiął się jednak jeszcze bardziej, wkładając dodatkowy wysiłek w to, by wyglądać na skrajnie pochłoniętego pracą. – I nie teraz – dodał po chwili wahania. – Muszę... Trochę wziąć się w garść.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now