13.

3.4K 327 465
                                    

Kiedy Jay otworzył oczy po raz pierwszy, na zewnątrz wciąż było w miarę jasno. Gdy uniósł powieki po raz drugi – jedynym źródłem światła były latarnie uliczne za oknem. Najwidoczniej wszechświat znowu postanowił zrobić mu na złość, nagiął czasoprzestrzeń i trwający sekundę obrót z jednego boku na drugi w rzeczywistym świecie zajął ponad godzinę. Z początku planował zignorować wszelkie znaki na niebie i ziemi, naciągnąć kołdrę na głowę i ponownie odpłynąć możliwie najdalej. Zaraz jednak uświadomił sobie, że jest to po wieloma względami niemożliwe, jako że wcale nie leży pod, lecz na pościeli, w dodatku wciąż w pełnym ubraniu, które swoje tego dnia przeszło i zdecydowanie potrzebowało prania na najdłuższym programie. Podobnie jak jego właściciel potrzebował porządnej kąpieli, najlepiej gorącej, żeby choć trochę rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie. Z jękiem dezaprobaty i miną cierpiętnika wymacał telefon i zaraz zmrużył oczy, oślepiony blaskiem ekranu. Dochodziła dwudziesta druga.

Dokonał w głowie szybkich kalkulacji, z których wynikało, że po pierwsze musi jakimś cudem dotrzeć do łazienki, po drugi: ani trochę nie chce mu się ruszać gdziekolwiek, po trzecie zaś - znając jego szczęście, w ciągu najbliższych kilku godzin nie uda mu się już zasnąć i czeka go przewracanie się z boku na bok w poszukiwaniu wygodniejszej pozycji i zimniejszego kawałka poduszki. Równie dobrze mógłby więc darować sobie próby i zająć się czymś pożytecznym. Zjedzenie czegoś ciepłego i nie odgrzewanego w mikrofali byłoby miłe. Znalezienie pracy, by mieć za co owo coś kupić byłoby jeszcze milsze. A gdyby tak przy okazji odnalazł jakikolwiek cel dla swojej egzystencji - oh, to byłoby najmilsze, co go kiedykolwiek spotkało.

Ponieważ jednak świat nie jest ani odrobiną miły i lubi dawać o tym znać, doczekał się wyłącznie pukania do drzwi.

Jay zmarszczył brwi. Lloyd wychodzi z założenia, że nie wypada niepokoić innych ludzi po godzinie dwudziestej pierwszej. Kai uważał, że pukanie jako takie jest dla frajerów. Skylor najpewniej zajęta była teraz skakaniem wokół Nyi dobrych kilka kilometrów stąd. Pozostawała zatem tylko jedna osoba, którą mógł zastać po drugiej stronie drzwi. I ona również zdecydowanie nie była miła.

Chcąc nie chcąc (zdecydowanie to drugie), Jay dźwignął się z trudem, przeciągnął i poczłapał na drugi koniec pokoju, uchylając drzwi i wystawiając głowę na korytarz z niecierpliwym „No co?".

Podpierający ścianę korytarza Cole wzruszył ramionami, jakby bardzo zależało mu, by nikt broń Boże nie pomyślał, że pojawił się tu z przyczyny innej, niż czysty przypadek. Potem jednak zmierzył Jay'a wzrokiem i zmarszczy brwi.

- Wszystko w porządku? – zapytał, a w jego głosie dało się wyczuć szczere zaniepokojenie. W innych okolicznościach Jay zapewne zwróciłby na to większą uwagę, teraz jednak chciał tylko odrobiny spokoju, której właśnie mu odmówiono.

- Nie – odpowiedział, nie próbując nawet się wykręcać. Kłamstwo nie miało sensu, nawet bez lustra wiedział, że zdradzają go zapuchnięte oczy, a zaczerwieniona od snu twarz tylko pogarszała sprawę. – Jestem zmęczony. Chciałeś czegoś konkretnego?

Cole przyjrzał mu się uważnie, nieco zbity z tropu taką bezpośredniością. Zaraz jednak płynnie wrócił do udawania, że w sumie gówno go to obchodzi. Tym sposobem było ich już dwóch z zainteresowaniem rozmową na poziomie zerowym i Jay zaczął zastanawiać się, po jaką cholerę w ogóle tu sterczą. Zmęczenie zazwyczaj robiło z niego marudę. Zmęczenie połączone z długim płaczem i atakiem paniki dodatkowo zabijało w nim wszelką empatię, serdeczność i nieśmiałość. Jeśli więc Cole nie miał zamiaru w końcu wydusić z siebie, czego chce, to...

- Chcesz obejrzeć jakiś film?

Oh.

Jay zamrugał. To było... niespodziewane.

(Ninjago) Jak zniszczyć sobie życie na tysiąc różnych sposobów [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz