Everyone love yourself to death. {19}

3.2K 236 48
                                    

-Nie, nie wracasz. - Poczułam na sobie spojrzenie dwóch par oczu. Z jednej strony tak podobnych, a jak różnych. W jednych była wściekłość, a w drugich obawa.

-Jug. - Odezwałam się ostrożnie, omijając wzrokiem jego siostrę.  - Miałeś rację. Powinnam... Hmm... Wrócić.

-Nie. Nie możesz. Nie po tym, co mi dzisiaj powiedziałaś. I co chciałaś zrobić, postrzelona idiotko.

-No nie. - Mimowolnie przeniosłam wzrok na Veronicę, która wpatrywała się z rozpaczą w brata. - Już jesteś stracony, Jug.

•••

Siedziałam z rozszerzonymi oczami na łóżku, wpatrując się w szafę. A raczej walizki, które przy niej stały. Czekałam, aż wszystko ucichnie, rodzeństwo pójdzie spać, a ja będę mogła się stąd wymknąć. Naprawdę nie zamierzałam niszczyć Jugheadowi relacji z siostrą. A jeśli jedynym sposobem na osiągnięcie tego będzie opuszczenie jego życia, to jestem w stanie to zrobić.

Spojrzałam na zegarek. Trzecia. Przy odrobinie szczęścia i Jug, i jego siostra dawno już usnęli. Wzięłam głęboki oddech i zsunęłam się z łóżka. Wytargałam walizki na korytarz, starając się robić to jak najciszej. Stanęłam przed drzwiami do pokoju Juga, wahając się, ale w końcu nacisnęłam delikatnie klamkę. Chciałam na niego jeszcze raz popatrzeć.

Leżał odwrócony do mnie plecami. Podeszłam bliżej, bo potrzeba spojrzenia w jego twarz była zbyt wielka. Wtulał ją w coś, w czym przy bliższym spojrzeniu odkryłam misia, którego dałam mu kiedyś na urodziny. To był tak uroczy widok, że łzy zakręciły mi się w oczach. Jak ja mogłam być kiedyś tak głupia?! Stałam tak jeszcze przez chwilę, spoglądając na szafkę obok jego łóżka i zauważając znajome tabletki. Antydepresanty. Sama je kiedyś brałam, po poronieniu, ale potem uznałam, że i tak mi nie pomogą, więc przestałam. Czyli Juggie miał depresję. To prawda, to, o czym mówiła Veronica. Ale czemu teraz cały czas je bierze? Przecież... Ma wszystko. Wspaniały dom, karierę, uznanie, popularność. Ale potem uświadomiłam sobie, że to są najmniej ważne rzeczy. Ocierając łzy, wyszłam z jego pokoju i zaczęłam ciągnąć walizki po schodach. Byłam już na dole i miałam zakładać buty, kiedy doszedł mnie zimny głos dochodzący z kuchni.

-Co ty wyrabiasz? - Spojrzałam spłoszona na Veronicę, która siedziała przy blacie kuchennym z kieliszkiem wina w dłoniach. Odetchnęłam głęboko i powiedziałam:

-Spełniam twoje marzenie.

-Boże, ale ty jesteś tępa, Cooper. - Pokręciła głową z frustracją, patrząc się w moje oczy.

-Ah tak? - Mruknęłam, zawiązując buty. Wstałam i miałam już iść, kiedy Veronica znów się odezwała.

-Masz świadomość, że to jest bez sensu, prawda?

-Niby czemu?

-Ja. Pierdole. Znasz Jugheada tyle lat i nie wiesz, jaki ten imbecyl jest uparty? Chyba ma to po mnie. - Ma jej twarzy pojawił się szczątkowy uśmiech. - Ale nieważne. Czy ty naprawdę sądzisz, że jak się odseparujesz od tego gamonia, to on cię nie znajdzie i nie przyciągnie tu z powrotem za włosy? Już za bardzo mu zależy. A mi się to wcale nie podoba. Wcale a wcale.

-Ale, Veronica. Tak będzie lepiej. Może przez jakiś czas będzie smutny, ale potem się z tym pogodzi... Każdy z czasem zapomina.

-Mówisz tak, jakbyś miała umrzeć, a nie się wyprowadzić. - Zacisnęłam usta. - Nie. Nie mów, że jesteś tak samo walnięta, jak on. Tym bardziej nie możesz iść. Ten tępak by się z tym nie pogodził. Jest... Beznadziejny w tym uczuciu do ciebie, to fakt, ale nie myśl sobie, że pozwolę ci zniszczyć mu tym doszczętnie życie. Bo on już teraz jest od ciebie uzależniony. Na odwyk nie zaprasza się w tak drastyczny sposób.

-Ale, Ronnie... - Podkręciłam bezradnie głową. - Ja nie wiem, czego on ode mnie oczekuje! Ja... My... Ja... - Odetchnęłam głęboko, czując palace łzy pod powiekami. - Po prostu wiem, że nie mogę przebywać w jego otoczeniu. Wariuję. Rozumiesz? A on do tego wcale mi nie pomaga!

-Oh, on tylko utrudnia sprawy. Jak zwykle zresztą. Ale mimo wszystko jego depresja dwa lata temu była dla mnie sporym zaskoczeniem.

-Właśnie...- Zawahałam się, przypominając sobie proszki na jego szafce. - Czy to cały czas trwa? - Veronica zmarszczyła brwi.

-Wiem, że ma jeszcze trochę tabletek, ale zawsze bardzo niechętnie je brał. Miał po nich koszmary. A co?

-Byłam u niego przed chwilą i... No, leżały przy jego łóżku.

-No to po prostu zajebiście. - Dziewczyna wzniosła oczy do nieba. - Teraz tym bardziej nie możesz odejść. Ten facet jest po nich trochę otumaniony i mógłby sobie coś zrobić, gdyby cię nie znalazł.

Zacisnęłam wargi, niedzecydowana. Wcześniej Ronnie wyganiała mnie stąd rękami i nogami, a teraz?... Potem jednak zrozumiałam, że po prostu liczy się dla niej dobro. Dobro Juga.

-Okej. - Wypuściłam powietrze. - Zostanę.

-Tylko nie myśl, że ci wybaczyłam. - Powiedziała Veronica do moich pleców. - Zraniłaś go kiedyś. Mojego braciszka. Musiałam patrzeć na jego łzy i widzieć, jak robi rzeczy, które nigdy nie miałyby miejsca, gdyby nie ty. Tego się nie zapomina.

-Wiem. - Odwróciłam się do niej, mocno zaciskając zęby i myśląc o tych wszystkich momentach, w których nienawidziłam samej siebie. - Wiem, Veronica.

-Powiedz rano temu popaprańcowi, że nie ma mnie w domu, bo Sweet Pea zabrał mnie na spotkanie z Cher. Właśnie wróciła z Los Angeles, a ja nie mogę przepuścić okazji spotkania z nią, bo za dwa dni znów wyjeżdża.

-Cheryl? A co ona teraz robi? - Veronice brwi podskoczyły do góry.

-W jakim świecie ty żyjesz, kobieto? Jest aktorką. Znaną w całych Stanach.

-Ja... No wiesz, w sumie nie wiem, co dzieje się na świecie. Taki jest jeden z minusów mieszkania z zadłużonym mężem, który łamie ci palec za każde przekroczenie budżetu domowego. - Powiedziałam obojętnie i zaczęłam targać walizki z powrotem na piętro.

-Mimo wszystko, nie mogę uwierzyć, że Andrews stał się takim potworem. - Powiedziała Veronica, wpatrując się bezmyślnie w wino w swoim kieliszku. - A dasz wiarę, że kiedyś byłam o niego taka zazdrosna...

•••

-Nieeeee! - Obudziłam się z mocno bijącym sercem i świadomością, że dzieje się coś niedobrego. Rozpaczliwy krzyk za chwilę się powtórzył.

Zerwałam się z łóżka i wbiegłam jak opętana do pokoju Jugheada, bo stamtąd słyszałam głos. Bałam się, że ktoś tam jest i coś robi chłopakowi, ale był tylko on, w tej chwili kręcący się i przeraźliwie wrzeszczący. Musiał mieć jakiś koszmar.

-Jug! Jughead! - Podbiegłam do niego i próbowałam złapać za ramię, ale on wymachiwał nim dziko. Nie zastanawiając się długo, po prostu na niego weszłam i usiadłam na brzuchu chłopaka, przytrzymując mocno jego dłonie. Cały czas mi się wyrywał i nie otwierał oczu. - Jug! Juggie! - Krzyknęłam z rozpaczą, patrząc na jego twarz, teraz wykrzywioną w przerażonym grymasie.

-Nieeeee! Zostaw mnie, zostaw, zostaw, nieee... - Nagle otworzył oczy, które w tej chwili wpatrywały się z przerażeniem w moje.

-Jug? - Zaryzykowałam małe pytanie, ale on wzdrygnął się na sam dźwięk mojego głosu.

-Nie, nie, to się tak nie skończy. Ty tylko mnie znów skrzywdzisz... - Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Jughead miał rację.

Broken//BugheadWhere stories live. Discover now