Without you is hard to survive. {25}

3K 227 19
                                    

Pisk opon. Krzyk. Odgłos uderzenia. A potem cisza... Było zbyt cicho. W uszach mi szumiało i piszczało, jakby ktoś wydzierał się w moim umyśle. Otworzyłam powoli ociężałe powieki. Moja głowa leżała na tapicerce, odwrócona w stronę okna. Po chwili poczułam jakąś ciecz spływającą po mojej brwi i zalewającą jedno oko. Podniosłam rękę, żeby je wytrzeć i syknęłam z bólu, zauważając piekącą ranę na przedramieniu. Mimo młota pneumatycznego, pulsującego cały czas w mojej głowie, lekko ją podniosłam i obróciłam w stronę wnętrza auta. Zamarłam. Wszędzie była krew. Otworzyłam usta i chciałam zacząć krzyczeć, kiedy obok mnie coś się gwałtownie poruszyło.

-Betty! Betty! Czy ty w ogóle mnie słyszysz?! Cooper, do cholery! - Powoli dotarły do mnie krzyki Veronici i wydobyłam z gardła ni to chrząknięcie, ni to kaszlnięcie, żeby dać znak, że słucham. - Betty, co z Jugheadem?!

-Al... Krew... - Znów spojrzałam naokoło, spanikowana.

-To sarny! Wpadła przez okno i rozbryzgała się po całym wnętrzu! Uważaj, wszędzie jest pełno szkła. - Pokiwałam nieprzytomnie głową, wpatrując się w chłopaka na siedzeniu obok. Byłam chyba cały czas otumaniona, bo jak w zwolnionym tempie przysunęłam się do niego i delikatnie dotknęłam jego ramienia.

-Jug? Jug? Jug, Juggie! - Poczułam, że w kącikach oczu zaczynają mi się zbierać piekące łzy, kiedy nie zareagował. Przyłożyłam mu palec do szyi, starając się wyczuć puls. Nie wiedziałam, czy to ze zdenerwowania, czy naprawdę go w tej chwili nie było, ale nie dałam rady wyczuć nic. - Veronica! - Pisnęłam wysokim głosem. - Dzwoń po karetkę, on się nie rusza, on się nie rusza, Veronica, tak bardzo cię proszę, błagam, Jug, obudź się... - Zaczęłam panikować, łapiąc się za pulsującą z bólu głowę i krzycząc w stronę Jugheada.

-Betty! Uspokój się, do jasnej cholery! Już zadzwoniłam wcześniej! Dasz radę wyjść z auta? - Kiwnęłam nieprzytomnie głową i wytoczyłam się z samochodu. To samo zrobiła Veronica. Podeszłyśmy niepewnym krokiem w stronę drzwi kierowcy, przy których znajdowała się spora część truchła sarny. V otworzyła je drżącymi rękami i pochyliła się nad bratem, sprawdzając czynności życiowe chłopaka.

-Chyba oddycha, ale nie jestem do końca pewna... Cholerna sarna! Cholerna karetka! Przecież mieli tutaj już być! Cholerna kolacja! Ja pierdole, jeśli jemu coś się stanie... - Nie słuchałam jej dalej. W mojej głowie rozpoczynał się koncert fortepianowy, tyle, że zamiast instrumentów muzycy mieli klapy od śmietników. Zatoczyłam się na maskę samochodu, opierając się na czymś śliskim, co spowodowało mój upadek. Otworzyłam powoli oczy i stwierdziłam, że tym czymś była krew sarny. Ewentualnie jej mózg. Poczułam, że jednocześnie robi mi się niedobrze i ciemno pod powiekami. Zanim zdążyłam pomyśleć, już wirowałam w krainie sennych marzeń.

•••

Cały obraz był niezwykle ostry. Nigdy nie interesowałam się za bardzo sztuką, ale ten mnie zachwycił ilością, zróżnicowaniem i mnogością barw. Przedstawiał jednak dość makabryczną scenę.

-Co tu jest namalowane? - Spytałam dziewczyny stojącej obok mnie. Odwróciła się do mnie i rzuciła mi krótki uśmiech, a ja uznałam, że coś jest stanowczo nie tak. Wyglądała zupełnie jak moje lustrzane odbicie. Otworzyła jednak usta i powiedziała grzecznie:

-To, moja droga, jest przedstawienie dnia, w którym straciłaś wszystko. - Jej słowa mnie nie przestraszyły, zmarszczyłam tylko lekko brwi.

-Jak to?

-W tym wypadku zginął On. - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, a ja poczułam, że zaczyna mnie opanowywać panika.

-Jaki on? - Pisnęłam.

-Jak to, jaki On? Przecież sama mówiłaś, że lubisz o Nim myśleć z dużej litery. Tak jak teraz. Wiem, że to widzisz. A teraz On, twój On jest martwy! - Blondynka zaczęła tańczyć wokół mnie, śmiejąc się i targając mi ubrania. - I wiesz?! Ty umarłaś razem z Nim! Bo byłaś za słaba, by żyć!

•••

Za słaba, by żyć... Te słowa łomotały w mojej czaszce na chwilę przed przebudzeniem. Od razu poczułam straszliwą suchość w gardle i ból głowy. Uchyliłam lekko powieki i zamknęłam je z powrotem, czując, że jasność tego pokoju mnie oślepia. Odetchnęłam głębiej, zastanawiając się, czemu jest tak jasno, bo przecież zawsze przed spaniem zaciągam rolety... Nie zapomniałabym o tym, to prawie tak samo ważne jak... Zamarłam.

Jug. Jug. Jug. Wypadek. I Jug.

Otworzyłam szeroko oczy, nie zważając na ból i przypomniałam sobie swój sen. I obraz. Obraz, przedstawiający moment wypadku... I śmierć... Śmierć... Jego.

Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu i poczułam, że kręci mi się w głowie od zbyt dużego wysiłku. Znajdowałam się w małym, białym pokoiku, a obok mnie, pogrążony we śnie siedział Sweet Pea. Serce ścisnęło mi się boleśnie na myśl o tym, że nie tego bruneta chciałam zobaczyć. Ze ściśniętym gardłem podniosłam powoli rękę, mimochodem zauważając, że jest owinięta bandażem i dotknęłam ramienia chłopaka. Ten poruszył się niespokojnie i otworzył oczy, uśmiechając się radośnie na mój widok.

-Betty! Obudziłaś się! To świetnie! Pewnie zastanawiasz się,...

-Gdzie Jug? - Wychrypiałam że ściśniętym gardłem, przerywając mu bezczelnie i obserwując, jak z jego twarzy schodzi uśmiech. - Gdzie Juggie?! Gdzie mój Juggie?! - Poczułam, że łzy zaczynają mi spływać po policzkach, a ręce zaciskują się się na białej pościeli. - Gdzie Ju...

-Betty, spokojnie, uspokój, się, już. - Sweet Pea złapał mnie za ramiona i obrócił w swoją stronę, patrząc w moje oczy. - Jug też jest w szpitalu. W trochę gorszym stanie od ciebie. Jeszcze się nie obudził, bo ma dość groźne obrażenia głowy, ale żyje. Już, już, spokojnie. - Przyciągnął mnie do siebie i przytulił, widząc, że łzy nie przestały płynąć po moich policzkach.

-Ale... Obudzi się? - Spytałam żałośnie.

-Na pewno, Betty, spokojnie. Jest silny. Bardzo silny. Nic mu nie będzie.

-Mo... Mogę pójść go zobaczyć? - Powiedziałam, pociągając nosem.

-Nie teraz, B, jesteś jeszcze za słaba. Proszę cię, prześpij się jeszcze trochę, a jak wstaniesz, to pójdziemy do Juga i będziesz mu mogła osobiście skopać tyłek za to, że wszystkich wystraszył.

Pokiwałam głową i wytarłam oczy pięściami niczym małe dziecko. Poczułam, że jestem potwornie zmęczona i zanim dobrze zamknęłam oczy, już spałam.

•••

-Jestem na ciebie obrażony, wiesz o tym? - Chłopak wysunął wojowniczo wargi do przodu, a ja poczułam nieprzepartą ochotę, żeby je pocałować. Dlatego odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość i roześmiałam z jego miny.

-Juggie, przecież bardzo dobrze wiesz, że nic by mi się nie stało!

-Nic by ci się nie stało?! Nic by się nie stało?! Betts, ty bez mojej wiedzy i pozwolenia wzięłaś mój motocykl, bo ci się zachciało przejażdżek!

-No ale nic mi się nie stało. Jestem zdrowa. - Podniosłam wysoko ręce, żeby sam się przekonał.

-Ale coś mogło się stać! Mogłaś nie być zdrowa! Czy ty, do cholery wiesz, jak się o ciebie bałem?!

-Ty jeździsz na tym ustrojstwie cały czas i myślisz, że się o ciebie nie boję?! - Straciłam już cierpliwość. Chciałam mu pokazać, że motocykle spędzają sen z oczu znajomym ich użytkownika.

-Oh, błagam! Ciebie by nie obeszło, gdyby coś mi się stało! - Wycedził chłopak i odwrócił się ode mnie, a ja stanęłam jak sparaliżowana. Jak. On. Mógł?!

Broken//BugheadWhere stories live. Discover now