Your arms are my castle. {29}

3.3K 223 52
                                    

-Hej! Cytrusie! - Odkąd porozmawiałam z nim na temat tego zapachu, nie dawał mi spokoju. Teraz nawet częściej zwracał się do mnie per "Cytrus" niż Betts. A sprawy wcale nie ułatwiało to, że codziennie pachniał tak samo zjawiskowo jak zawsze.

Wywróciłam oczami. Właśnie wróciłam z mojego pierwszego dnia w pracy. Było zaskakująco przyjemnie i nie zaliczyłam żadnej wtopy, co poczytywałam sobie za osobisty sukces.

-Tak, kocimiętko? - Westchnęłam, kiedy tylko wyszczerzył zęby i przytulił mnie do siebie.

-Odkryłem twoją tajemnicę. - Uśmiechnął się triumfalnie.

-Taak?

-Ty naprawdę jesteś kotem. - Parsknęłam śmiechem.

-Z czego to wywnioskowałeś, Sherlocku? Z tych szpiczastych uszu, wąsów, a może ogona?

-Nie no, po prostu na mnie lecisz. A skoro jestem kocimiętką... - Przewróciłam oczami i odkleiłam się od chłopaka.

-Przeceniasz się, skarbie. - Dotknęłam kpiąco nosa i poszłam przebrać się w coś wygodniejszego niż czarna spódniczka i bluzka, w którą byłam ubrana w pracy. Dostałam też biały fartuszek, ale zostawiłam go w kawiarni.

-Beeeety! - Dobiegło mnie skomlenie Veronici zza drzwi. Naciągnęłam szybko dresy i podkoszulek Jugheada i wypadłam z pokoju.

-Co tam, V? - Spojrzałam wyczekująco na dziewczynę, ale ta tylko obrzuciła mój strój pełnym politowania wzrokiem i pokiwała do swoich własnych myśli.

-Boże, jak dobrze, że zaplanowałam wielkie zakupy w niedalekiej przyszłości, bo niedługo utopisz się w ciuchach Juga, a jemu zabraknie bluzek. - Zarumieniłam się lekko.

-V, wróciłam do domu po pracy. Chyba mogę założyć coś innego niż szpilki Louboutin'a i małą czarną.

-A do sądu też zamierzasz wybrać się w dresach, żeby wzbudzić litość w ławie przysięgłych? "Wysoki sądzie, niech pan spojrzy, jaka ja jestem biedna, mój mąż każe mi chodzić w takich ciuchach. To karygodne, prawda? Dla mnie, przynajmniej krzesło!" - Próbowałam się powstrzymać, ale siłą wyobraźni widziałam tą scenę ze wszystkimi szczegółami i wybuchnęłam gromkim śmiechem. Byłam strasznie zadowolona, że relacje moje i Veronici znacząco się poprawiły. Żartowałyśmy, śmiałyśmy się razem, a nawet plotkowałyśmy o Jugheadzie i Sweet Pea. Wiedziałam jednak, że jeszcze nie do końca mi wybaczyła. Był między nami ten dystans, który nie istniał dwa lata temu. Ale mozolnie i z zapałem starałam się go wyburzyć.

-No cóż, V - Powiedziałam, wycierając oczy po napadzie śmiechu - gdybym tak zrobiła, a sędzia byłaby kobietą, i to w dodatku tak zafiksowaną na punkcie mody jak ty, to Archie nie mógłby nawet myśleć o jakiejkolwiek amnestii. Usmażyłby się na krześle, a ja oglądałabym to z cholerną satysfakcją. - Skończyłam, lekko poważniejąc.

-Tak tak tak. - Veronica skinęła niedbale ręką, ciągnąc mnie za rękę i wprowadzając do swojej garderoby. - Każdy z chęcią zobaczyłby usmażony mózg Archiego, jeśli byłoby co usmażyć, ale teraz czeka nas ważniejsza kwestia. Jak masz się zareprezentować w oczach sądu? Innymi słowy: skromnie, z gracją, czy może all inclusive?

-Czy ty naprawdę przemyśliwasz nad Louboutinami i małą czarną? - Jęknęłam, patrząc przerażona na dziewczynę.

-Nie no, tak dobrze nie będzie. Wprawdzie mam Louboutiny, ale ty masz większą stopę, więc nic z tego. Ale nie martw się. Coś ci znajdziemy. - Rozejrzałam się po pomieszczeniu, poszukując drogi ucieczki. Jakby na moje zawołanie Jug wsadził głowę do środka, ale za chwilę musiał ją schować, jeśli nie chciał być pierwszą śmiertelną ofiarą czerwonych szpilek.

-Ej! Co jest?! Ronnie, znów paliłaś jakieś zioło, czy piłaś nowe specyfiki Sweet Pea?

-Nie możesz tu włazić, kiedy kobiety ciężko pracują nad stylizacją! - Wydarła się dziewczyna w kierunku drzwi. - Czy ty widzisz, co ona ma na sobie?! Muszę nauczyć ją szyku, stylu i smaku, a nie twoich starych koszulek! Zjeżdżaj stąd! - Zobaczyłam głowę Juga, ostrożnie zaglądającego do pomieszczenia i przekazałam mu bezgłośnie "pomocy!". Wyglądał na niezdecydowanego, ale w końcu wkroczył dzielnie w strefę ognia.

-Ronnie, musisz mi wybaczyć, ale ta piękna pani i ja mamy zarezerwowane miejsca w restauracji na za pół godziny, więc...

-Więc muszę pomóc jej się ubrać! Będzie gotowa za godzinę.

-Ale...

-Żadne ale! Ty idioto, o takich rzeczach mówi się wcześniej!

-Ale...

-A ty, następna najmądrzejsza, ruszaj w tym momencie pod prysznic, albo sama cię tam wsadzę!

Opuściliśmy garderobę Veronici błyskawicznie i rozdzieliliśmy się. Zawołałam do niego jednak ze swojego pokoju.

-Juggie? Co to za specjalna okazja?

-No jak to jaka? Świętujemy twoją pierwszą pracę! - Wyszczerzył się i zbiegł w podskokach po schodach, a ja pokręciłam ze śmiechem głową.

•••

-Twoja siostra mnie kiedyś popamięta. - Powiedziałam, wchodząc powoli do auta. Miałam na sobie wymyślny strój, którego sama nigdy bym nie wybrała. - Ona traktuje mnie jak osobistą lalkę Barbie! Ja wiem, jestem blondynką, ale proszę cię bardzo... Jestem też człowiekiem!

-Ale przyznaj, że w tym wdzianku od V wyglądasz nieziemsko. - Powiedział powoli Jughead, łaskocząc mnie w odkryty brzuch. Zachichotałam.

Miałam na sobie czarną, golfową bluzkę bez rękawów, kończącą się piękną koronką. Do tego długa do połowy łydki spódnica, również czarna, i brudnoróżowy płaszcz. No i oczywiście szpilki. Na szczęście nie Louboutiny, ale zwykłe, siedmiocentymetrowe buty na obcasie.

-Może i wyglądam... Ładnie, ale... To nie jestem do końca ja. Taki styl do mnie nie pasuje.

-Narzekasz bez potrzeby, mój Cytrusie. Pamiętaj, że nawet kiedy chodzisz w rozciągniętym dresie, dla mnie i tak wyglądasz prześlicznie.

-Oh, ale ty to jakiś ewenement. - Machnęłam ręką, pozornie nie przywiązując wagi do jego słów, ale w środku zrobiło mi się ciepło.

-Uważaj na słowa, Betts. Tym razem obrażę się na dobre.

-Nie zrobisz tego, kochanie. Jestem przecież kocicą w łóżku. - Uśmiechnęłam się figlarne i w tej samej chwili Jughead zatrzymał samochód.

-Jesteśmy. - Mruknął, patrząc na fasadę jednej z najdroższych restauracji w mieście.

-Juggie, zdajesz sobie sprawę, że to, czym chcemy opijać i świętować, to wydasz na to więcej kasy niż ja zarobię przez miesiąc w tej kawiarni!

-Przesadzasz, kocie. Ja stawiam wszystko.

•••

Uparty osioł. Te słowa przewinęły się przez moje myśli już około pięć razy. Siedzieliśmy przy małym, kameralnym dwuosobowym stoliku z kieliszkami wina w dłoniach. Kolację już zjedliśmy.

-Jak wrócimy do domu, geniuszu? - Wskazałam palcem na kieliszek w jego dłoni.

-Spokojnie, Ronnie po nas przyjedzie. Nie martw się. A może już chcesz wracać? Albo wyjść na spacer?

-Przeszłabym się. - Rzuciłam mu nieśmiały uśmiech i po dłuższej chwili wyszliśmy z restauracji.

-Oooo... - Jug stanął w miejscu i zaczął szeroko ziewać.

-Nie rób tak! - Jęknęłam, też czując, że robię się senna. - Zarazisz mnie zaraz!

-Dasz sobie radę, Betts. Chodź, przejdziemy się do domu i nie będziemy dziś męczyć Ronnie.

I ruszyliśmy powoli w długą, ale urokliwą trasę wiodącą do Jego domu. Do Naszego domu.

Broken//BugheadWhere stories live. Discover now