Sad story sometimes had good ending. {42}

3.9K 234 89
                                    

Zaczęłam nerwowo przygładzać fałdki mojej sukni. Mimo tego, że byłam dopiero w trzecim miesiącu ciąży, bałam się, że wszyscy goście zarejestrują mój brzuch, którego nie było nawet widać. Odetchnęłam głęboko, patrząc w lustro. Dzięki zabiegom Veronici wyglądałam jak zupełnie inny człowiek. Z mojej twarzy zniknęły wszelkie niedoskonałości i cienie, cera mi wprost promieniała. Na oczach miałam przepiękne smoky-eyes w różowym odcieniu, a usta zostały pociągnięte subtelną szminką w kolorze brudnego różu. Zjechałam wzrokiem z mojej twarzy na dekolt, gdzie pomiędzy piersiami ukrywał się naszyjnik z białego złota z dużym diamentem. Jug dał mi go na urodziny tydzień temu, uznając, że perfekcyjnie pasuje do pierścionka. Wygięłam wargi w zadowolonym uśmiechu, spoglądając tym razem na swoje palce. Jak szybko to wszystko się potoczyło...

•••

Siedzieliśmy nad rzeką, rozkoszując się pierwszymi ciepłymi promieniami słonecznymi. Jug przygotował kosz piknikowy i kocyk, na którym teraz siedziałam, zestresowana jak cholera. Właśnie dziś miałam powiedzieć Jugheadowi, że zostanie ojcem. Drugi tydzień... Musiałam zajść w ciążę jakieś trzy miesiące po tym, jak Jug do mnie wrócił. Na stracenie Archiego w końcu nie poszłam, wymigując się bólem głowy, ale od Veronici i jej brata dowiedziałam się, że już nigdy, NIGDY więcej go nie zobaczę. I już mnie nie skrzywdzi. Nie skrzywdzi znów mojego dziecka...

O dziwo, Jug wyglądał na równie zdenerwowanego, co ja, a na razie nie miał powodów. Chyba nie. Cisza panująca między nami się przeciągała i w końcu oboje równocześnie powiedzieliśmy:

-Muszę ci coś powiedzieć. - Spojrzeliśmy na siebie, zdziwieni, ale Jug nagle wyszczerzył się w uśmiechu.

-Mogę ja pierwszy? - Pokiwałam lekko głową.

-Ahh... Elizabeth, aka Betty, aka Betts Cooper. Może uważasz, że to za wcześnie i w ogóle zastanawiasz się, co ze mną nie tak, ale chcę cię mieć przy sobie i nie wypuścić już nigdy. Tak więc, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na ziemi i zgodzisz się za mnie wyjść? - Mówiąc to, wyciągnął z kieszeni malutkie pudełeczko, klęknął przede mną i je otworzył. Moim oczom ukazał się przepiękny pierścionek z białego złota z olbrzymim brylantem. Poczułam łzy zbierające się pod powiekami i zdołałam tylko pokiwać głową, patrząc, jak chłopak wsuwa mi klejnot na palec. Chwilę później oboje leżeliśmy na ziemi, całując się zachłannie.

-A co ty mi miałaś do powiedzenia? - Zapytał się Jug po godzinie wypełnionej wiadomymi czynnościami.

-Tylko to, że cię kocham. - Uśmiechnęłam się łobuzersko. - No i może jeszcze coś o tym, że pewne wiadome przyjemności mają czasem konsekwencje... - Ostentacyjnie położyłam dłonie na płaskim brzuchu i obserwowałam, jak jego twarz wykrzywia się w grymasie zdumienia, a potem zrozumienia. Po chwili wybuchnął gromkim śmiechem i pocałował mnie w pępek.

-To dlatego wczoraj jadłaś ogórki kiszone z nutellą! Będę tatą! Będę tatą! Jej, Betts! Będę najlepszym tatą na świecie!

-Nie wątpię w to. - Uśmiechnęłam się z rozczuleniem, patrząc na jego szczęśliwą twarz. Nie wiem, jak wcześniej nie widziałam, jak idealny był.

•••

Uśmiechałam się właśnie do swoich wspomnień, kiedy do pokoju wparowała podekscytowana Veronica.

-B! Jesteś już gotowa? Zaraz zaczynamy!

-Tak, wszystko jest okej, V. - Uspokajałam dziewczynę, aprobujacym wzrokiem mierząc jej strój. Miała na sobie przepiękną, ametystową sukienkę bez ramiączek i z dekoltem w kształcie serca, z dopasowanym gorsetem i lejącym się, połyskującym dołem, sięgającym jej aż do kostek. Zanim zdążyłam powiedzieć coś jeszcze, do pokoju wpadły moje dwie pozostałe druhny. Cher i Toni krój sukienek miały identyczny, ale każda w innym kolorze. Cheryl oczywiście krwistej czerwieni, a Toni jadowicie zieloną, co zaskakująco dobrze współgrało z jej różowymi włosami, ułożonymi teraz w wytwornego koka.

-Wyglądacie ślicznie. - Powiedziałam z uśmiechem.

-Dzisiejszego wieczoru nikt cię nie przyćmi. - Toni machnęła ręką, a ja ostatni raz spojrzałam w lustro, żeby sprawdzić, czy wszystko jest okej.

Jasne włosy miałam ułożone w wymyślne sploty, a na czubku głowy widniał przepiękny, stary grzebień z przyczepionym długim welonem.

Moja suknia miała duży dekolt, subtelne odcięcie widniało tuż nad piersiami. Ramiona miałam całe odkryte, ale od linii dekoltu w dół moich rąk biegły rękawy z delikatnej, prześwitujęcej koronki. Gorset sukni był również z tego samego materiału, za to dół spływał swobodnie niczym przepiękny, biały wodospad. Sama wybrałam ten model i uważałam, że pasuje do mnie idealnie. I spodoba się Jugowi.

-Ojej! Na śmierć bym zapomniała! - Wrzasnęła Veronica i podbiegła do szafki, wyjmując z niej niebieski skrawek materiału i nurkując pod moją suknię.

-Ej! Co ty robisz? - Krzyknęłam, kiedy poczułam jej palce na swoim udzie.

-Zakładam ci swoją podwiązkę, niewdzięcznico. Dzięki temu masz na sobie coś niebieskiego i pożyczonego, grzebyk naszej babci jest stary, a sukienka nowa. Masz wszystko, co potrzebne! - Stwierdziła, wstając na nogi i przyglądając mi się z satysfakcją. - Jesteś gotowa. Idę po Sweet Pea. - To właśnie chłopak miał mnie poprowadzić do ołtarza. Na ślub zaprosiłam rodziców, ale miałam małą nadzieję, że się zjawią. Zresztą, nie potrzebowałam ich. Sweets był jednocześnie również drużbą Juga.

Kiedy wyszliśmy do ogrodu, popatrzyłam z uśmiechem na powstających gości. Było ich niewiele, ledwie garstka naszych przyjaciół i rodziny, ale taki ślub właśnie sobie zażyczyliśmy. Nic wielkiego, z pompą. To miała być nasza i tylko nasza uroczystość.

Jug wyglądał bardzo pociągająco w białym garniturze, z różyczką w butonierce. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy jego oczy zabłysły na mój widok. Z początku nie byliśmy pewni, czy chcemy ślub przed, czy po dziecku, ale uznaliśmy, że nie ma co czekać, aż urodzę lub zrobię się gigantyczna i nic nie będzie na mnie pasowało. V okazała się prawdziwym mistrzem organizacji i zaplanowała wszystko za nas. A ja wcale nie narzekałam.

To był zdecydowanie najszczęśliwszy dzień mojego życia. A miał sporą konkurencję. Ale nic nie przebije świadomości, że On jest mój. Tylko i wyłącznie mój.

•••

-Alec, jeśli chłopiec, a Rebecca, jeśli dziewczynka. - Powiedział poważnie Jughead, wpatrując się w mój ogromny brzuch. Termin miałam już za parę dni, a my cały czas dyskutowaliśmy nad imieniem dla dziecka.

-No dobrze. - Westchnęłam, pokonana. - Ale i tak powinniśmy nazwać chłopca Forsythe.

-O nie nie nie! Nie zrobię tego własnemu dziecku, ani mi się śni. Jestem dobrym ojcem.

Nie znaliśmy jeszcze płci. Chcieliśmy dowiedzieć się już przy porodzie. Ja obstawiałam chłopca, Jug dziewczynkę. Reszta naszych przyjaciół nawet robiła zakłady. A i tak wszystkiego się dowiemy za parę dni.

•••

Opadłam zmęczona i wymordowana na poduszki, słysząc tylko na korytarzu wrzask Juga:

-Mam syna! Mam syna! Słyszysz, Sweets?! Mam syna!

-Oj, Alec, twój tatuś jest niereformowalny. - Powiedziałam, z czułością patrząc na zawiniątko w moich dłoniach. Jego czarne włoski były jeszcze wilgotne, a niebieskie oczka lekko uchylone. Wyglądał jak malutka, pomarszczona kopia Jugheada. - Ale i tak go kochamy, prawda? Kochamy i zawsze będziemy kochać.

Broken//Bugheadحيث تعيش القصص. اكتشف الآن