Forgive me my weakness. {37}

2.9K 208 51
                                    

-Betts, kochanie... - Wyszeptałem, czując, że wielki uśmiech rozlewa się po mojej twarzy.

-J... Jug... Juggie. - Wychrypiała dziewczyna, tworząc grymas na wzór uśmiechu.

-Oh, kochanie... - Poczułem, że łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Byłem w tej chwili tak szczęśliwy...

-Jugg? - Betty podniosła lekko swoje ręce, zachęcając mnie do przytulenia jej, ale pokręciłem głową. W jej oczach odmalowało się coś na kształt odrzucenia.

-Betts, jesteś cała w sińcach. Gdybym cię przytulił...

-Nieważne. - Powiedziała szybko, odwracając wzrok.

-Chcesz się czegoś napić? Wody? - Zapytałem, próbując rozładować tą niemiłą atmosferę.

-Niee... Powiedz mi, co się stało. - Westchnąłem ciężko i zacząłem głaskać wnętrze dłoni dziewczyny.

-Po tym, jak... Ten skurwiel cię porwał, V zadzwoniła od razu na policję i po karetkę. Wpakowali mnie do niej, chociaż chciałem jechać cię szukać. Nie mogłem sobie wybaczyć, że to przeze mnie i moją głupotę musiałaś to zrobić.

-Jak to, przez twoją głupotę? - Betty uroczo zmarszczyła brwi.

-A jak myślisz, jak to się stało, że trafiłem w łapy Andrewsa? Nie mam pojęcia, skąd miał mój numer, ale zadzwonił do mnie, mówiąc, że cię porwał i czeka na mnie w tamtym miejscu, a że byłem niedaleko, to od razu pojechałem w tym kierunku. Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś i to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rzeczywiście ten skurwiel cię ma. A potem... No cóż, wpadłem w pułapkę jak głupia gęś.

-To nie twoja wina. - Powiedziała cicho, ale ja pokręciłem głową. To była MOJA wina. Gdyby nie mój kretynizm, miłość mojego życia nie leżałaby w szpitalu na wpół martwa.

-Nie mówmy teraz o tym. - Wychrypiałem. - Nie powiem ci z pierwszej perspektywy, co działo się potem, bo zawieźli mnie do szpitala i uśpili. Opowiedziała mi to potem Veronica. Znaleźli was przy jakiejś nieczęsto używanej drodze, Archie w ciebie celował. Policja oddała strzał ostrzegawczy, na co ten chuj zaczął uciekać, ale szybko go dopadli. Potem okazało się, że i tak nie miał już naboi. - W tamtej rzeczywistości było inaczej. Tam Archie zdążył wystrzelić. - Teraz czeka na rozprawę, ale i tak jest bardziej niż pewne, że dostanie karę śmierci. Nawet nie za to, co ci zrobił, ale za zabicie z zimną krwią tych dwóch policjantów.

-Więc... On żyje? - Wyszeptała dziewczyna, zaciskając pięści, na co oboje jęknęliśmy z bólu. Ona dlatego, że zapomniała o złamanych palcach, a ja dlatego, że jej paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę.

-Betts, pamiętasz, co ci mówiłem o zaciskaniu pięści? - Powiedziałem, ostrożnie unosząc jej dłoń z zamiarem pocałowania opuszków palców dziewczyny, ale ta szybko mi ją wyrwała. Moje serce na chwilę zamarło. A co, jeśli mi nie wybaczyła? To przeze mnie to wszystko ją spotkało. Ma prawo... Ma prawo mnie nienawidzić. - Betts? - Zapytałem łamiącym się szeptem, próbując uchwycić jej spojrzenie, ale ta uparcie patrzyła w ścianę. W tej chwili poczułem, że coś nieznośnie ciężkiego osiada mi na piersi.

-Ohh, B, obudziłaś się! - Odwróciłem się szybko, próbując zignorować wielką gulę w gardle i spojrzałem na moją siostrę i jej chłopaka. Oboje uśmiechali się serdecznie.

-Tak. Hmm... Ja... Muszę iść... Do łazienki. Za... Za chwilę wrócę. - Wyszeptałem i wyszedłem z sali, nawet nie patrząc na Betty. Nie chciałem dostrzec w jej oczach tego niemego oskarżenia.

•••

-Jug, co się dzieje? - Siedziałem na swoim łóżku, tępo wpatrując się w ścianę przede mną. - Czemu nie jesteś u Betty?

-Raczej nie jestem tam mile widziany, Veronica. - Wychrypiałem, ukradkiem wycierając samotną łzę z policzka.

-O czym ty mówisz? Coś ci na mózg padło?

-Nie. - Powiedziałem agresywnie i wstałem z łóżka jak oparzony. - To jest moja wina, Veronica! Moja wina, że ona tam leży, na wpół żywa! To wszystko przeze mnie! Obiecywałem jej, że już się jej nie stanie krzywda. I co?! Mam tam teraz pójść jak gdyby nigdy nic i prowadzić niezobowiązującą konwersację?! I patrzeć na to nieme oskarżenie w jej oczach?!

-Jug, przecież ona cię o nic nie oskarża! Co ty sobie uroiłeś w tej pustej łepetynie? Idziemy do niej. I nie ma tutaj mowy o żadnym "nie". - Dziewczyna brutalnie wyciągnęła mnie z pokoju, a ja naumyślnie potknąłem się o listwę i upadłem na ziemię, zagryzając sobie wargę do krwi. - Oh, ty debilu. - Veronica pochyliła się nade mną z niezadowoloną miną. Pomogła mi wstać i nie zważając na protesty ze strony mojej skromnej osoby zaprowadziła do sali Betty.

-Zaatakował was niedźwiedź podczas przechodzenia przez korytarz? - Zakpił Sweet Pea, który siedział na krześle obok łóżka Betty. Obrzuciłem go krótkim spojrzeniem i usiadłem w kącie pod ścianą, wycierając rękawem krew z wargi. Patrzyłem na wszystko, tylko nie na Betty. Nie potrafiłbym znieść teraz oskarżenia w jej wzroku.

-Nie, Sweets. Po prostu mój brat jest debilem. - Westchnęła Veronica i przycupnęła na łóżku Betty. - Jesteś najbardziej wytrzymałą osobą pod słońcem, B. Nie każdy przeżyłby tak okrutne tortury... - Nie czekałem na komentarz Betty, tylko wypadłem z jej pokoju, czując łzy zbierające się pod moimi powiekami. Tyle się nacierpiała... Przeze mnie. To wszystko przeze mnie. Poszedłem stanowczym krokiem w stronę recepcji, chcąc wziąć wypis na własne życzenie. Dusiłem się tu. Nie mogłem znieść jej bliskości, kiedy wiedziałem, że mnie nienawidzi.

•••

Spacerowałem po mieście już ponad godzinę. W końcu zaszedłem nad rzekę. W nasze miejsce.

Przechyliłem się przez barierkę, wpatrując w ciemną, wzburzoną toń. Oparłem głowę na dłoni i zastanawiałem się, co się teraz ze mną stanie. Ostatnie tygodnie mojego życia definiowała Betty. Moja miłość do niej. Tak bardzo ją kocham... Zakochałem się w Tobie za wcześnie, a Ty odkryłaś swoją miłość za późno. Teraz naszły mnie wątpliwości. Czy aby na pewno odkryła tą miłość? A może... Może po prostu nie chciała robić mi przykrości i znów psuć naszej przyjaźni.

Pod wpływem tych myśli skuliłem się w mały kłębek i usiadłem przy barierce, czując gorące łzy, spływające po mojej twarzy. Bo to nie tak powinno się zakończyć...

•••

"Jesteś żałosny. Nienawidzę Cię." ~

Dostałem od niej tą kartkę tego samego dnia, kiedy odszedłem od niej na tym moście. Poczułem wtedy, że przekroczyłem już skalę bólu. Jedna mała karteczka połamała do reszty moje i tak już skrzywdzone serce. Zamknąłem się w łazience i wyjąłem z szafki żyletkę. Parę cięć i po sprawie. Parę ruchów dłonią i cały ten cholerny ból minie. Tylko czemu tak trudno zrezygnować z czegoś, co jest zupełnie bezcelowe?

Broken//BugheadWhere stories live. Discover now