Rozdział XLVII - Kryjówka zaatakowana

108 14 0
                                    

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Już nie tylko Luten Marshak chciał wyjść na zewnątrz. Dołączało do niego coraz więcej osób. Anella przyglądała się temu z coraz większym niepokojem.

    — Powinniśmy coś z tym zrobić — powiedziała, bardziej do siebie niż do Gillena, ale on i tak odpowiedział, wzruszając ramionami:

    — Niby co? Niech sobie trochę pomarudzą, to nic takiego. Chociaż przyznam, że mam ich już dość.

    Strażnik znów odprawił grupkę od drzwi i większość odeszła, ale Luten został, krzyżując ręce na piersi.

    — Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki mnie nie wypuścisz.

    Strażnik westchnął ciężko i podniósł wzrok na stojącą nieopodal zamieszania Stace. Dziewczyna skinęła krótko głową.

    — Wypuść go, Ren, bo nie da nam spokoju. Ale patrz, gdzie idzie. Ma iść tylko do centrum dowodzenia i nigdzie indziej. Zrozumiano? — Wbiła ostry wzrok w Lutena i Anella odczuła do niej jeszcze większy respekt niż wcześniej.

    Chłopak przełknął ślinę i skinął głową. Spojrzał na strażnika, Rena, z wyrazem zadowolenia na twarzy.

    — Widzisz? Wygrałem. — Uśmiechnął się krzywo. — A teraz mnie wypuść.

    Ren znów westchnął ciężko, ale obrócił się i otworzył drzwi. Luten wyminął go, wciąż z pełnym wyższości uśmieszkiem, i wyszedł na korytarz. I natychmiast zamarł.

    — Co do... — urwał. — Balla?

    Anella nie wiedziała, co to znaczy, ale najwyraźniej nic dobrzego, bo Ren chwycił mocniej za strzelbę i przygotował ją do strzału.

    A ta wyleciała mu z rąk i poleciała na korytarz.

    Nagle zapanował chaos. Anella nie wiedziała, co się dzieje, ale zerwała się na równe nogi, bo nagle wszyscy wokół zaczęli biegać i nie chciała zostać zdeptana. Uciekali jak najdalej od drzwi, do innych pomieszczeń.

    Rozległ się nagły strzał, tak głośny, że doskonale słyszalny ponad odgłosami paniki. Anella zamarła i odruchowo obróciła się w stronę drzwi. Ktoś ją potrącił, zachwiała się, ale ktoś inny ją złapał i podtrzymał.

    — W porządku? — zapytała Stace, pomagając się jej wyprostować.

    Anella pokiwała głową, rozglądając się szeroko otwartymi oczami.

    — Co się dzieje?

    Stace pokręciła głową.

    — To chyba ludzie Dannela, chodź. — Chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą.

    Ludzie Dannela? Mieliśmy być tu bezpieczni, pomyślała Anella, czując jak oczy wypełniają się łzami. Ean mi to obiecał. Czemu kłamał?

    Czy Dannel też tu był? Ta myśl nie napełniła jej strachem, a zimną wściekłością. Jeśli tak, to ona się z nim policzy. Wiedziała, że nie miała z nim szans, ale tym razem nie ucieknie. Będzie walczyć, dopóki nie zginie.

    Ściany i podłoga zadrżały nagle. Tym razem Anella poleciała na ziemię, ciągnąc Stace za sobą. Podniosły się, kiedy tylko drżenie ustało i od razu zauważyły zmianę.

    Wcześniej w pomieszczeniu było więcej par drzwi — te, które prowadziły na korytarz i inne, prowadzące do łaźni i pokojów dla najmłodszych. Ale teraz były tylko jedne, te na zewnątrz. Tam, gdzie powinny być pozostałe, znajdowała się czarna ściana.

Miasto Magii [Miasto Magii #1][ZAKOŃCZONE]Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon