Lesson eight

6.5K 438 36
                                    

10 kwietnia 2015 roku, plaża w Sydney

Woda nie była jakoś bardzo ciepła, ale mimo to, chłopcy wbiegli do niej i zanurzyli się od razu. Ja z kolei patrzyłam na nich, śmiejąc się pod nosem i miałam zamiar powoli przyzwyczaić się do temperatury.

-Luna, dalej!- wydarł się Ashton.- Bo woda ucieknie!- dodał, a reszta zarechotała. Przygryzłam dolną wargę i bez namysłu wystawiłam w jego kierunku środkowy palec. Ashton uśmiechnął się lubieżnie i ruszył w moją stronę, a ja od razu zaczęłam zwiewać.- Dorwę cię mała!- darł się, a ludzie obok patrzyli się na nas jak na dziwaków. To znaczy, znalazły się też dziewczyny patrzące z zazdrością, tak jakby mnie i tego idiotę łączyło coś romantycznego. Śmieszne.

-Ash, zostaw ją i wróć do wody.- gdy blondyn miał mnie dorwać, odezwał się Luke. Zwróciliśmy na niego większą uwagę, a ja w szczególności, bo to trochę zabolało. Zabrzmiało tak, jakby miał przestać się mną przejmować. Przygryzłam środek prawego policzka i spuściłam wzrok na swoje stopy.

-Hej, mała.- Ash chwycił za mój podbródek i podniósł go tak, bym na niego patrzyła.- Nie przejmuj się nim. Jest po prostu zazdrosny, a wtedy robi się takim dupkiem.- przytaknęłam, a Irwin wykorzystał ten moment, by przerzucić mnie sobie przez ramię i ruszył w kierunku wody.

-Postaw mnie pacanie!- uderzałam pięściami w jego plecy, ale to nic nie dawało.- Nie tak daleko, nie!- zaczęłam lekko panikować. Wierzgałam nogami i rękami, by go powstrzymać, ale to na nic. Może by mnie to nie ruszyło, ale ja po prostu nie umiałam pływać.- Ash, ja nie...- nie zdążyłam dokończyć, bo w tym samym momencie blondyn wrzucił mnie do wody, a ja znalazłam się pod powierzchnią. Było cholernie głęboko, bo im woda sięgała prawie do szyi, a ja byłam o głowę, a nawet więcej, niższa. Próbowałam odepchnąć się od dna, ale nic z tego. Rzucałam się chwilę pod taflą wody, a przed oczami robiło mi się ciemniej, ale wtedy ktoś owinął wokół mnie ramiona i wyciągnął na powierzchnię.

-Kurwa, Luna, wszystko okay? Luna?- to był Luke. W jego głosie wychwyciłam panikę, ale nie przejmowałam się tym, bo ja sama byłam przerażona. Zarzuciłam ręce na jego szyję, a on przyciągnął mnie do swojego torsu. Zaczęłam cicho płakać, jeszcze minuta i byłabym martwa.

-N-nie wypuszczaj mnie.- wyszeptałam, a on od razu zaprzeczył.

-Nigdy.- odpowiedział, a potem powiedział coś do chłopaków, ale nie słuchałam. Mój oddech był niespokojny, a serce biło tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi.- Jest okay mała.- im bliżej brzegu byliśmy, tym czułam się bezpieczniej.- L-Luna, uhm, zaczep się o moje biodra nogami.- powiedział niepewnie. Nie myśląc nad tym, po prostu wykonałam jego polecenie i przywarłam do niego jeszcze bardziej.

W końcu Luke posadził mnie na kocu, a po chwili usiadł obok, wcześniej zarzucając mi na ramiona jego bluzę. Była żółta z dwoma poziomymi, granatowymi pasami na ramionach i krótkimi sznureczkami też tego koloru. Dodatkowo mogłam się w niej zgubić, bo oczywiście Luke był ode mnie dużo większy, ale mimo to, było mi o wiele cieplej. Schowałam nogi pod materiał, wcześniej zapinając się pod szyję.

-Dz-dziękuję..

-Lekcja ósma, zapamiętaj, że ja zawsze ci pomogę.- przytaknęłam, a następnie położyłam głowę na jego ramieniu i zasnęłam, przytulając mocno jego rękę.


10 kwietnia 2015 roku, dom Luny

Obudziłam się w ramionach mojego przyjaciela, niosącego mnie do domu. Nie było śladu jego przyjaciół, na co podziękowałam w duchu, bo nie chciałam ich widzieć. Pewnie zepsułam im cały wypad swoim byciem mną.

-Hej śpiochu.- powiedział cicho Hemmings i posłał mi zmartwiony uśmiech. Ja również się do niego uśmiechnęłam i przymknęłam oczy, bo raziło mnie słońce.

-Gdzie jesteśmy?- zapytałam, a on zachichotał.

-Na twoim podjeździe księżniczko.- odpowiedział. Przytaknęłam głową, a po chwili bezczynnego stania, poprosiłam, by mnie postawił na ziemię. Wykonał moje polecenie.

-Wejdziesz?- zapytałam nadal w lekkim letargu. On tylko skinął głową i podążył za mną do wejścia od garażu.- Wyjdziemy w kuchni, a ja jestem cholernie głodna.- dodałam, gdy zdziwiony przemierzał ze mną drogę.

-Okay.- skinął tylko głową. Otworzyłam pomieszczenie, a naszym oczom ukazał się wiśniowy Citroen C4 należący do mojego taty. Ominęliśmy go w ciszy i weszliśmy do domu. W kuchni oczywiście zastałam tą jędze, Beth, rozmawiającą z tatą.

-Hej.- wymamrotałam witając się, a Luke jako "dobrze wychowany młodzieniec", jak go określiła Bethany, wyrecytował dobre powitanie, a następnie stanął obok mnie, przy lodówce.- Ehm... zamawiamy pizze?- zapytałam.

-Zawsze.- odpowiedział i posłał mi głupawy uśmiech, na co zachichotałam. Chwyciłam za domowy telefon i wystukałam odpowiedni numer.

-Dzień dobry, z tej strony... tak, to ja.- zachichotałam, bo po drugiej stronie odezwał się głos Marvin'a, mojego znajomego, który zawsze przywoził nam pizze.- Tak to, co zawsze, do zobaczenia Marv.- pożegnałam się.- Będzie za jakieś trzydzieści minut.- zakomunikowałam, a Luke zatarł ręce z zadowoleniem. Ja tylko przewróciłam oczyma i chwyciłam go za dłoń, ciągnąc na górę, do mojego pokoju.

Godzinę potem, leżeliśmy już na moim łóżku, przytuleni do siebie i najedzeni.

-Dzięki, że jesteś Luke.- wymamrotałam, a potem oboje odpłynęliśmy do krainy Morfeusza.

___________________________

Wiem, że rozdział miał być przedwczoraj, ale no... nie wyszło :D Przepraszam, ale za to macie nową okładkę, którą wykonała Malik69Z, według mnie jest świetna, co wy na to?

50 things to learn| l.hemmings ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz