Rozdział 62

605 49 70
                                    

— Nie wierzę, że to się dzieje. — wyznała Josephine patrząc jak śmierciożercy próbują się dostać na obrzeża zamku.

— Ja też. — szepnął przerażony Charlie zaciskając dłoń na jej dłoni.

— Wypij to. — powiedziała Jo wciskając mu w dłoń fiolkę w eliksirem, Charlie podniósł brwi nie wiedząc co to ma znaczyć — Po prostu to zrób. To eliksir szczęścia, dałam twoim rodzicom, reszty nie mogę nigdzie znaleźć, ale jak tylko ich gdzieś zobaczę, obiecuję, że dostaną swoją porcję.

Charlie przechylił fiolkę i wypił całą zawartość. Nie czuł jednak, że ma szczęścia. Nie gdy walczył ze śmierciożercami, którzy z każdej strony na nich napierali, atakowali i próbowali zabić. Zaklęcie błyskały wszędzie, uderzały w niewinne osoby, albo w kogokolwiek kto się napotoczył.

— Giń, ty gnido! — wrzasnęła Victoria uderzając zaklęciem jednego ze smierciożerców, którego wyrzuciło do tyłu.

— Niezły cios. — skomentował Mokoto a potem sam zadał śmiercionośny cios, śmierciożerca, z którym walczył uderzył o podłogę.

— Jo, za tobą! — wrzasnął Bill, a brunetka się odwróciła czując jak ktoś przewraca ją na podłogę a potem sam mierzy się z kobietą o bladej wyrazistej twarzy i przeszywając zielonych oczach, jej usta były rozchylone i żółte, nie minęła minuta a kobietę odrzuciła i z całej siły uderzyła o ścianę i opadła nieprzytomna na ziemię.

— Mało brakowało. — powiedział Percy wystawiając ręce by pomóc Jo wstać z ziemi, nie wiedziała, że tu jest, ona i Charlie się spóźnili, musieli wracać do Rumunii być coś załatwić, w ostatniej chwili wyszli z samolotu.

— Percy? — zapytał Charlie podbiegając do brata i go ściskając.

— Weź nie teraz. — powiedział niezadowolony Percy.

— Dziękuję, że ją uratowałeś. — powiedział.

— No zostawiłbym jej, nie jestem aż tak okropny, chyba. — powiedział.

— Percy, wypij to. — powiedziała Jo dając mu flakonik — To na szczęście. I jak zobaczysz bliźniaków z dziewczynami, daj im to. — podała mu kolejne cztery flakoniki, gdy wypił swoją partię — To na szczęście! Reszta już dostała.

Bitwa trwała a ludzie umierali, na szczęście na razie nikt kogo by Charlie i Josephine dobrze znali tak bardzo nie oberwał. Walczyli w ramię w ramię powoli się męcząc. To wszystko wydawało się trwać wieczności, ale Voldemort był z minuty na minutę coraz słabszy. Powoli zaczęło wszystko słabnąć, a Charlie i Jo zmęczeni udali się do Wielkiej Sali, gdzie leżeli zmarli. Idąc przez nią nie widzieli nikogo znajomego. Makoto tylko miał tylko złamaną rękę, a Mayumi była nieprzytomna, ale Nathan zapewnił, że nic jej nie jest i, że z tego wyjdzie. Dopiero wchodząc głębiej do sali zauważyli znajome twarze stojące tak ciasno przy sobie, że Charlie nie mógł dokładnie zobaczyć kto to. Jo spojrzała na niego wystraszona, gdy zapłakany Bill objął Charliego, który zamarł nie potrafiąc nawet oddać uścisku. Fred nie żył. Jo wydała z siebie zduszone krzyknięcie, nie była nawet w stanie spojrzeć teraz na rodzinę Charliego, który wciąż stał sztywno patrząc na martwe ciało swojego brata. I nic ich nie obchodziło. Nawet nie pamiętali co potem się działo. Tylko wiedzieli, że Fred nie żyje i widzieli przed oczami jego bladą twarz, na której wciąż błąkał się ten typowy dla niego uśmieszek.

Charlie się czuł jakby wszystkie jego najgorsze koszmary się właśnie spełniły. Gdy zobaczył kogoś bliskiego leżącego na ziemi. Rzadko widywał swoje rodzeństwo by płakało, rzadko widział jak Bill lub tata płaczą, a teraz miał wrażenie, że widzi po raz pierwszy. Josephine, która znała Freda tyle lat, śmiała z jego żartów, dawała mu szlabany w szkole, poprawiała mu humor gdy rodzice dali wycisk, nie spodziewała się kiedykolwiek zobaczyć go tak... leżącego. Łzy same spływały jej po policzkach. Zrobiło jej się jeszcze gorzej gdy spojrzała na siedzącą na ławce, kompletnie załamaną Shey. Scarlett siedziała obok niej ale nic do niej nie mówiła. Jo nie mogła sobie wyobrazić jak może się teraz czy, nawet nie chciała. To musiało być dla niej cios, ale wciąż była rodziną. Nawet jeśli nigdy ona i Fred nie będą w stanie się pobrać.

Gdy w końcu wrócili do Nory, wszyscy tak samo pogrążenia żałobie i chyba każdy gdzieś miał poczucie jakby to miał być tylko żart i, że Fred zaraz wyskoczy gdzieś zza kąta przyprawiając wszystkich o zawał. Zamiast tego na podłodze leżało coś gorszego. Złamana wskazówka z twarzą Freda z zegara Weasleyów. Wszystkie wskazówki zmieniły się na dom, a wskazówka Freda odpadła z hukiem na ziemię. Artur podszedł, podniósł ją i na siłę próbował przyczepić na nowo ale za każdym razem odpadała.

Wszyscy siedzieli do późna w kuchni i żadne z nich nie było gotowe wstać, pójść do pokoju i się położyć mimo, że padali z nóg. Każdy brał po kolei tą jedną wskazówkę i ją obracał w dłoni, jakby to mogło przywrócić Freda do życia. Nikt się nawet nie odezwał ani nie poruszył. W Norze panowała świszcząca cisza. Nikt już nawet nie płakał, po prostu siedzieli przy stole, a godziny mijały za szybko. Charlie nawet nie mógł określić tego jak się czuje, nigdy nie czuł się tak źle, nie nie czuł się tak na sobie zawiedziony. Był jego starszym bratem, powinien był go ochronić. Nie mógł pozbyć się myśli, że to on powinien tej nocy zginąć, nie Fred. Był nawet pewien, że każdy z jego rodziny teraz tak myśli.

— Nie zdążyłem mu dać felixa. — wychrypiał Percy — Miałem to zrobić, ale wtedy ten wybuch...

— To nie twoja wina. — mruknął Artur zdejmując okulary i pocierając oczy.

— Przez chwilę miałem nadzieję, że żartuje. — powiedział Bill.

George gwałtownie wstał od stołu i wszedł po schodach do swojego pokoju trzaskając mocno drzwiami. Nikt zanim nie poszedł, wiedzieli, że on najbardziej przeżyje to ze wszystkich. Po chwili już wszyscy zaczęli się rozchodzić. Charlie położył się w łóżku obok Jo, która się do niego przytuliła i westchnął ciężko.

— Fred nie dożył nawet naszego ślubu. — powiedział Charlie, a Jo znów poczuła jak ją pieką łzy — A ja nigdy nie zobaczę jak on wychodzi za Shey i jest szczęśliwy.

The Dragon's Curse| Charlie Weasley Where stories live. Discover now