Rozdział 1

651 17 14
                                    

Stojąc w małej kuchni, słuchał lecącego w tle serialu. Dialog postaci zagłuszała lekko woda, pod którą mył brudny talerz. Ostatni raz przejechał ścierką po naczyniu i po wytarciu, odłożył go do szafki. Wstrząsnął dłońmi, by otrzepać je z wody. Pokierował się do salonu i wskoczył przez oparcie na kanapę.

W mieszkaniu panował półmrok. Przez otwarte okno w sypialni oraz kuchni wpadał ciepły wiatr i gdyby nie wiatrak, ustawiony prosto na niego, najprawdopodobniej byłby cały spocony. Na serialu przestał skupiać uwagę kilkanaście minut temu, przez co nie wiedział co się dzieje.

Stwierdzając, że i tak będzie musiał obejrzeć ten odcinek raz jeszcze, wyłączył telewizor. Z ciekawości sprawdził godzinę na telefonie - czterdzieści minut po północy. Odchylił głowę w tył, na oparcie, patrząc w sufit. Wiedział, że zaśnie najszybciej około drugiej nad ranem. Przez to, iż trwały wakacje, jego zegar biologiczny lekko się przestawił. Westchnął głośno. Wszystkie książki, które kupił, by nie nudziło mu się przez wakacje, przeczytał już w czerwcu. Wtedy przypomniało mu się o pobliskim lesie. Prawie codziennie chodził tam na spacery. Z braku innego zajęcia stwierdził, że nie jest to najgorszy pomysł. Zrzucił nogi na ziemię i wstał, kierując się do drzwi. Po złożeniu startych trampek wyszedł na chłodną klatkę schodową. Zamknął za sobą drzwi, zbiegł po schodach i wyszedł na zewnątrz. Noc była ciepła, a w oddali widoczna była gęsta mgła, przysłaniająca pobliską drogę.

Kilka minut później był już pod lasem i nie zatrzymując się wszedł między drzewa. Szedł wydeptaną przez ludzi ścieżką. Głowę miał lekko schyloną w dół, a ręce wsadził do kieszeni dresów. Szedł tak nie zwracając uwagi na nic dookoła, jak miał w zwyczaju. W ten sam sposób zachowywał się w szkole, tyle, że tam nie poszedłbym bez założonego kaptura i okularów przeciwsłonecznych. Skrzywił się lekko na wspomnienie dnia, w którym pojawił się w liceum pierwszy raz od wypadku. Na korytarzu, przez który przechodził nie było nikogo, kto by na niego nie patrzył.

Nagle coś zaskomlało po jego prawej stronie. Dźwięk nie był bardzo głośny, jednak słyszalny. Theo pomału ruszył w kierunku dźwięku. Las był tu o wiele gęstszy i nie mógł nic zauważyć z większej odległości. Gdy zobaczył co wydało skowyt, stanął jak wryty. Przed nim, na ziemi leżał ogromny wilk. Jego futro było śnieżnobiałe i w czarnym lesie był mocno widoczny. Brunet przełknął ciężko ślinę i w następnej sekundzie niebieskie oczy zwierzęcia były w niego wlepione. Theo spanikowany zrobił krok w tył. Patrzyli teraz sobie w oczy i brunet po raz pierwszy w życiu, spotkał zwierzę z tak dużymi, mocno ubarwionymi oczami. Chłopak stał jak sparaliżowany. Wilk zawarczał na niego, ale po chwili odwrócił łeb w drugą stronę, robiąc coś przy swoich łapach. Wilczur ponownie zaskomlał. Na początku Theo chciał uciekać jak najdalej, jednak coś mu na to nie pozwoliło. Gdy pierwszy szok minął, z mocno bijącym sercem i trzymając się na bezpieczną odległość, obszedł wilka, by zobaczyć, co mu dolega. Widok jaki zastał, wywołał u niego ciarki. Zwierzę zawinięte miało obie przednie łapy w drut kolczasty, który wbił mu się głęboko w skórę. Białe futro oklejone było w czarnej krwi. Przeczesał ręką włos, mamrocząc pod nosem wiązankę przekleństw. Wiedział, że nie może go tu zostawić, ale jeśli odważy się go dotknąć to będzie jakiś cud. Odkąd skończył dziewięć lat nie zbliżał się do psów. W szczególności do tych dużych. Tych zwierząt bał się jak mało czego. W najgorszych koszmarach widział scenę, przez którą było to spowodowane.

Wziął głęboki oddech i cały spocony ze strachu, pomału zaczął podchodzić do wilka. Zwierzę natychmiast to wychwyciło, warcząc na niego. Theo odskoczył w tył, nawet jeśli wiedział, że wilk nie ma szans go zaatakować. Trząsł się jak osika i nic nie mógł na to poradzić. Wilczak nagle przestał wyszczerzać na niego kły i oblizując się odwrócił głowę w innym kierunku. Chłopak, zaskoczony ponowił próbę zbliżenia się. Serce waliło mu tak mocno, jakby obijało się o żebra. W oczach zebrały mu się łzy. Wziął kolejny, głęboki wdech, starając się panować nad strachem. Po dobrej minucie walczenia z samym sobą, wreszcie znalazł się przed wilkiem. Brawo, teraz co? Pomyślał i ponownie przeczesał dłonią włosy. Sam nie powyjmuje mu drutu. Nie odważyłby się spróbować. Samo to, że znalazł się tak blisko było jebanym cudem.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz