Rozdział 5

187 12 6
                                    

(2.09)

Rozpoczęcie roku szkolnego przyszło o wiele szybciej niż się spodziewał. Za wcześnie. Nad Beacon Hills wisiały ciemne chmury po nocnej burzy, która zostawiła po sobie wielkie kałuże, mgłę i mokrą trawę. Lato dobiegało końca bardzo wyraźnie, ustępując jesieni. Theo jechał swoim autem z włączonym ogrzewaniem. Woda zebrana na drodze rozpryskiwała na boki, gdy w nią wjeżdżał. Pod szkołą jak zwykle utknął w małym korku. Gdy wreszcie udało mu się znaleźć wolne miejsce i zaparkować, udał się do wejścia. Na korytarzach kręciły się dziesiątki nastolatków, przepychając się do swoich szafek. Theo szedł z spuszczoną głową, schowany pod kapturem i okularami. Nikt do niego nie podszedł przywitać się, on również nikogo nie szukał. Sama jego postura nie tyle odstraszała, co dawało do zrozumienia, że nie chce nikogo na swojej drodze.

Po następnych kilku minutach przeciskania się przez tłum stanął pod swoją szafką, wrzucając do środka książki. Miał już ją zamykać, ale nagle poczuł na sobie czyiś wzrok. Pierwszy raz poczuł to w tak dziwny sposób, jakby w jego plecach, ktoś właśnie drążył dziurę. Chciał sprawdzić kto to, jednak na korytarzu było zbyt wielu ludzi. Zignorował więc ciągłe uczucie obserwowania go i poszedł do klasy. Czekał tam na niego Josh, widocznie zmęczony.

- Cześć - przywitał się czarnowłosy ledwie przytomny. Theo tylko odburknął mu coś na przywitanie.

------------------------

To dziwne uczucie nie zniknęło. Na każdej przerwie ktoś za nim łaził i obserwował każdy jego ruch. Zgubił tego kogoś na starych schodach pożarowych za szkołą. On jedyny tam przychodził. Wspiął się na ostatnie półpiętro i przysiadł na metalu. Chłodny wiatr owiał jego twarz odsuwając kaptur z głowy. Poprawił go szybko z powrotem. Sięgnął po paczkę papierosów do kieszeni i odpalił jednego. Zaciągnął się powolnie, przymykając oczy. Z odległości było słychać głośne rozmowy oraz wrzaski. Mimo to za szkołą wydawało się bardzo spokojnie. Jakby było się tu całkiem samemu. Otworzył oczy, wypuszczając dym z ust.

Nagle znów poczuł się obserwowany. Szybko spojrzał w dół, do podnóża schodów. Stał tam niski, blond chłopak ubrany w niebieską bluzę. Gdy wychwycił wzrok Theo wręcz zerwał się z miejsca i uciekł. Raeken wstałby za nim pobiec, jednak zrezygnował widząc, gdzie już znalazł się chłopak. Szybki jest, pomyślał. Wrócił na miejsce i dopalił peta. Zaczął zastanawiać się czy kiedykolwiek widział go wcześniej. Nie przyjrzał się chłopakowi za dobrze, ale mógł stwierdzić, że był młodszy. Lekko zaokrąglona twarz, blond włosy i chyba niebieskie oczy. Chyba widział go dzisiaj rano w klasie, ale raczej nigdy wcześniej go nie spotkał. O co więc mogło mu chodzić? Cały dzień się za nim kręcił i uciekł od tak, gdy został zauważony.

Kilka minut później zadzwonił dzwonek na kolejną lekcje. Konkretnie matematyka. Przedmiot sam w sobie nie był zły, ale nauczyciela nienawidził. Nie dość, że nie potrafił uczyć, to miał do wszystkich o coś pretensje. Dobrze, że Theo umiał uczyć się sam. Poszedł z powrotem do szafki i wyjął książki. Nagle usłyszał szybkie kroki zaraz za sobą. Odwrócił się i dostrzegł tego samego blondyna co wcześniej, biegnącego po drugiej stronie korytarza. Na chwilę ich wzrok spotkał się, przez co chłopak jeszcze bardziej przyspieszył.

------------------

Theo zaczął się wkurwiać. Ten mały blondas łaził za nim cały dzień. Od rana do końca lekcji. Gapił się na niego na lekcjach, na przerwie obiadowej i jak wychodził z szkoły. O coś musiało tutaj chodzić. Raeken przeanalizował chyba całe swoje życie szukając tego chłopaka w pamięci, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Rezultatem tego dnia było to, że zaczął czuć niepokój nawet u siebie w mieszkaniu.

Wieczorem zrobił sobie herbatę, usiadł na kanapie pod kocem i zaczął czytać książkę. To trochę go odstresowało. Gdy wciągnął się w fabułę jego telefon zaczął wibrować. Wziął go z stolika, na którym lekko podskakiwał. Na wyświetlaczu pojawiło mu się imię Josha. Przyciągnął zieloną słuchawkę i zaraz potem w jego ucho uderzył dźwięk głośnej muzyki.

-No hej Theoś! - Wykrzyknął na tyle głośno, że starszy odsunął od siebie urządzenie.

- Gdzie ty jesteś? - zapytał powolnie. Nie mógł uwierzyć, że minął dopiero pierwszy dzień szkoły a on już gdzieś poszedł się schlać.

- Za górami, za lasami i co tam dalej było - Theo złapał się za nasadę nosa załamany.

-Do kurwy, Josh - podniósł lekko ton głosu. On naprawdę miał dość tego chłopaka.

- No nie denerwuj się tak - zaśmiał się młodszy - Jestem w Sinema. Sporo tu ludzi.

- No uwierz mi słyszę.

-Wpadniesz? - Zapytał prosząco. Theo zamyślił się na chwilę. Czy chciało mu się ruszać z ciepłego mieszkania do głośnego klubu i pilnować pijanego, i najprawdopodobniej zjaranego nastolatka? Ani kurwa trochę.

- Będę za kilka minut.

Rozłączył się i poszedł przebrać. Gotowy był kilkanaście minut później. Wyszedł na parking rozglądając się. Sam nie wiedział na co liczył; że zastanie Snow pod swoimi drzwiami, że wrócił? Niestety wilka nigdzie nie było.

W klubie znalazł się szybko. Niestety znalezienie Josha nie poszło tak łatwo, jak przedostatnie się przez miasto. W Sinema było naprawdę tłoczno. Theo nie był pewien czy zebrani tu ludzie świętowali początek roku, czy próbowali pić by nie myśleć o tym co czeka ich w szkole. Rozejrzał się dookoła, gdy przeszedł do części z kanapami i fotelami; nie znalazł tam Josha. Odwrócił się w stronę baru, patrząc na wejście do toalet. Poszedł w ich stronę i na całe szczęście po drodze wpadł na niego Josh. Theo zlustrował go wzrokiem; był wstawiony.

- Jedziemy do domu - poinformował go, łapiąc za kołnierz przy koszuli chłopaka. Zaczął ciągnąć go przez cały klub, słysząc protesty młodszego.

- Do cholery, puść mnie! - Josh wrzasnął, tak głośno, że wszyscy ludzie zebrani przed klubem spojrzenie na nich.

Theo był zdenerwowany, że Josh znów pił. Chłopak zdecydowanie zbyt często doprowadza się do stanu, w którym był na tyle wstawiony, by nie być w stanie się obronić. Czasem nie mógł nawet nic powiedzieć ani stać. Raeken nienawidził go takim widzieć, zawsze zamartwiać się wtedy, czy młodszemu nic nie jest.

- Nie krzycz - Theo powiedział to przez zaciśnięte zęby, czując, że zaraz cała cierpliwość odejdzie w niepamięć. Gdy ktoś zaczynał krzyczeć, on również.

- Więc powiedz co odwalasz?!

-Co ja odwalam?! - i po jego cierpliwości - Posłuchaj mnie ty mały gnoju. Całe wakacje tylko męczyłeś mi dupę, by wyjść się z tobą napić. Co chwilę jakieś imprezy, przyjęcia, pierdolone spotkania, na których tylko pijesz i coś ćpasz! Mam tego dość! Mam dość patrzenia, jak robisz z siebie tak... Tak - słowa ugrzęzły mu w gardle.

Nie powinien był krzyczeć, nie powinien mu tego wypominać. Złapał ramiona chłopaka, przyciągając go bliżej siebie. Spojrzał mu w oczy, miał je przeszklone, jakby zaraz miał się rozpłakać.

- Przepraszam - wyszeptał.

Nienawidził tego słowa, nienawidził przepraszać. Unikał tego jak mógł, ale tym razem, wiedział, że zjebał.

- Przepraszam Joshy - po kilku sekundach poczuł jak młodszy przyciąga go do uścisku.

Objął niższego ramionami. Stali na środku chodnika, nie przejmując się ludźmi dookoła. Nie minęło dużo czasu, aż Theo poczuł wilgoć w miejscu, gdzie materiał jego koszulki, stykał się z twarzą młodszego. Josh pociągnął nosem, bardziej wysyłając się w klatkę zielonookiego. Theo wsunął dłoń w włosy bruneta.

- Też przepraszam -ledwie usłyszał - Masz rację. Jestem tylko wrzodem na dupie. Przepraszam.

- Joshy - Theo odsunął się i kciukami wytarł łzy młodszego. Nie było mowy, że zostawi teraz Josha samego, nawet w domu chłopaka.

Pogłaskał go po policzku i zaczął prowadzić do auta. Tym razem brunet nie pisnął słowa. Posłusznie usiadł na miejscu pasażera dając zawieść się do mieszkania Theo.


The wolf and the sheep /ThiamAU/Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang