Rozdział 41

114 11 79
                                    

(27.10)

Oparła się o pień, czując, jak mięśnie w nogach palą. Była przyzwyczajona do wysiłku, jednak zmęczenie, prędzej czy później, musiało ją dopaść.

Miała szczęście, że słońce już wzeszło. Jej plan trzymania wilkołaka zajętego, działał tylko kilka dni...podczas których i tak zginęły te dziewczyny. Nie przewidziała, że pojawi się ktoś jeszcze. Ktoś, kto wszystko spierdoli jeszcze bardziej.

- Alice! - krzyk był odległy. Za daleko, pomyślała.

- Tu!

Reszcie łowców znalezienie się w mieście zajęło zdecydowanie za długo. Jeśli sprawa dotyczyłaby zwykłego wilkołaka, nie miałaby problemu z poradzeniem sobie, ale to nie był zwykły, niedawno przemieniony wilk, który traci nad sobą kontrolę podczas pełni, a ktoś, kto jak najbardziej wiedział, co robi i dodatkowo miał status alfy. Ale coś jeszcze było z nim nie tak; widziała już kiedyś wilkołaki w bestialskiej formie, która przypominała zdeformowane zwierzę o wiele bardziej, niż cokolwiek innego, ale ten był inny nawet od tamtych. Na formę po przemianie wpływ mógł mieć sposób, w jaki ktoś stał się zmiennokształtnym. Zazwyczaj nieudany mord pazurami tworzył abominacje. Przez to najpierw podejrzewała Raekena. Chłopak z bliznami, wyglądającymi, jak podręcznikowy przykład przeżycia ataku wilkołaka (lub niedźwiedzia) był wręcz oczywisty, ale Theo był czymś jeszcze innym, czymś bardziej skomplikowanym, niż zwykła mutacja zmiennokształtnych.

Znalazła trochę sił, aby ruszyć do przodu. Już spodziewała się, gdzie znajdzie następne ciało. Reszta łowców znajdzie ją po drodze; już było słychać ich kroki.

Mimo że spodziewała się znaleźć się martwego, to wytrzeszczyła oczy na zastany widok; drzewo, to samo, co kilka tygodni temu znalazł Raeken i ten pies, pozbyło się poprzednich "ozdób", ale zyskało nowe, chyba jeszcze bardziej krwawe. Ciało wisiało, oparte ramionami o gałęzie, kilka metrów nad ziemią, rozpołowione. Wszystko, co powinno być w środku, powolnie wysuwało się na martwą trawę. Na innych gałęziach zawieszono kruki, większość z otworzonymi brzuchami. Krew ściekała powolnie po drzewie, nadając mu czerwoną barwę.

Zamordowana była niby człowiekiem, tylko jej skóra była lekko zielona; jej czarne włosy, ubite w grube pasy, przypominały gałęzie. Alice zbliżyła się. Poza rozcięciem w tułowiu, nie mogła zauważyć innych obrażeń. Ramiona kobiety wydawały się zrosnąć z gałęziami. Jej skóra była wręcz identycznego koloru.

Coś wewnątrz Alice bolało na ten widok, nawet bardziej, niż kiedy przyniesione do kostnicy te młode dziewczyny. Może i nie miała większej wiedzy na temat stworzeń innych, niż "psowate" zmiennokształtne, ale wiedziała, że to nie powinno się zdarzyć. Było to zachwianie równowagi.

- Alice?

Odwróciła się do Agustina, który dotarł do niej pierwszy. Jego zielone oczy szybko powędrowały do ciała, rozszerzając się.

- Co tu się odwala? - spytał przestraszony.

- Nie powinniśmy się w to mieszać - Argent zaskoczył ich oboje, pojawiając się zaraz za Agustinem. Alice nie miała pojęcia, że przyjedzie kilka rodzin - Wydaje mi się, że to hamadriada i jeśli mam rację, będą tego konsekwencje, ale nie od nas.

- To ostrzeżenie, prawda? - Agustin podszedł bliżej. Objął się ramionami, bardziej zamykając w swojej skórzanej kurtce.

- Nawet wiem dla kogo - wyciągnęła telefon i szybko znalazła odpowiedni numer - Theo - urwała, bo nastolatek zaczął wyrzucać jej za wczesną pobudkę - Utkaj się na chwilę dzieciaku. W lesie znaleźliśmy kolejne ciało. To hamadriada - nie czekała na odpowiedź, zwyczajnie rozłączając się.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz