Rozdział 29

158 12 47
                                    

(11.10)

- A nie mówiłem? - poirytowany głos Liama, tylko pogarszał ból głowy - Mówiłem. Jasne, że mówiłem. Zawsze mam rację.

Raeken wywrócił oczami. Walnął głową o poduszkę, przymykając oczy. Westchnął cierpiętniczo. Liam prawił mu kazania od dobrych dziesięciu minut i odrobinę żałował oddzwonienia.

- Jasne wilczku - wychrypiał, na co skrzywił się.

Nie znosił być chory. Jego głos zawsze brzmiał wtedy śmiesznie, wszystko go bolało, a głowa nie dawała żyć.

Ostatnie dni na zewnątrz - w szczególności nad wodą - wyziębiły go. Nic dziwnego, że tego ranka czuł się gorzej z samym sobą, niż na co dzień. Liam zaczął panikować, zachowując się jak nadopiekuńczy rodzic. Miał zamiar z nim zostać w domu, ale Raeken grzecznie kazał mu wypierdalać na lekcje. I tak ominął trochę z nich na początku roku z powodu Theo.

Nie przewidział jednak, iż blondyn będzie wydzwaniał do niego dosłownie co czterdzieści pięć minut. Troska była miła, ale Theo chciał tylko przysnąć. Za każdym razem Dunbar mu w tym przeszkadzał.

Poparzone dłonie, które Liam wczoraj starannie zawinął w bandaże, nadal bolały go. Czuł, jak skóra schodzi z nich, zachaczając o materiał. Przynajmniej nie musiał długo na nie patrzeć, bo widok nie był przyjemny. Żółte bąble powyskakiwały na czerwonej skórze, obciekając ropą oraz resztkami krwi, która jeszcze nie zaschła. Skóra po części zwęgliła się, zmieniając albo na praktycznie czarną, albo lekko szarą.

Zostaną mu po tym blizny.

Ledwie mógł trzymać telefon. Za bardzo go to bolało, jednak dla Liama mógł wytrzymać. Nawet dla jego marudzenia.

- Następnym razem będę kąpał się w morzu w kurtce zimowej - ogłosił sarkastycznym tonem. Usłyszał warknięcie Liama.

- Będę tego pilnować - jego ton nie znosił sprzeciwu.

Theo śmieszyło to, jak poważnie Liam traktuje jego przeziębienie. Już z trzy razy musiał przypomnieć mu, że nie umrze przez trzydzieści siedem stopni oraz ból kości.

- Zaraz u ciebie będę - poinformował zdeterminowany. Theo tylko mruknął - Zjemy coś, dostaniesz leki, zmienię ci opatrunki i położysz się spać.

- Dobrze mamo - uśmiechnął się do telefonu, bardziej wtulając w poduszkę - A może wolisz tatu-

- Do zobaczenia T!

Spanikowany głos blondyna rozbawił go. Cieszył się, że Liam już wracał. Nie będzie musiał leżeć na łóżku wyczekując irytującego dzwonka jego telefonu. Po dzisiejszym dniu, chyba go zmieni.

Zaczął skubać bandaż, oplatający jego opuchnięte palce. Jakimś cudem, poza dyskomfortem oraz bólem, jego ręce były całkiem sprawne. Coś wypaliło mu mięśnie i skórę, ale jakoś mógł nimi ruszać. Nic z tego nie rozumiał.

Z każdym razem, gdy pojawiała się nowa poszlaka, działo się coś związanego z lasem, on na tym cierpiał. Miał już dość, ale nie wróciłby do tego co było wcześniej. Nie oddałby tego, co miał z Liamem.

Przymknął ponownie powieki, czując jak pomału zasypia.

Podskoczył, gdy drzwi trzasnęły. Na długo nie usnął. Nawet nie był zdziwiony.

- Jestem! - krzyknął Liam. Coś zaszeleściło, kiedy zaczął iść do sypialni Theo - Kupiłem po drodze trochę leków i nowe bandaże. Ty oczywiście apteczki nie uzupełnisz - wywrócił oczami, odkładając reklamówkę przy łóżku.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon