Rozdział 42

98 10 14
                                    

"I'd be the voice that urged Orpheus
When her body was found
I'd be the choiceless hope in grief
That drove him underground
I'd be the dreadful need in the devotee
That made him turn around
And I'd be the immediate forgiveness
In Eurydice
Imagine being loved by me" - Hozier "Talk"

----------------
(28.10)

Ten dzień był...dziwny. Choć było to niedomówienie, ponieważ Theo nie raz już miewał "dziwne" dni i ten był jeszcze od nich gorszy, pod względem wpływania na Raekena. Był, jak jeden z tych zaraz po powrocie do szkoły, gdy jeszcze nie miał pojęcia o wilkołakach.

Wczoraj zasnął z głową na kolanach Liama, tylko po to, żeby David wtargnął tam godzinę później. Nie pamiętał, po co przyszedł mężczyzna, bo obudził się na ledwie minutę, jednak starszy Dunbar wracał co chwilę, pod byle pretekstem. W końcu Liam wkurzył się na tyle, żeby podnieść głos na swojego ojca i Theo szybko stwierdził, że to pora na ewakuację. Nie podarował sobie całusa na pożegnanie, mimo że było to na oczach Davida.

Po powrocie do siebie, napisał do Liama, iż ma zamiar wziąć prysznic i położyć się spać. Był to pewien sposób na dawanie młodszemu znać o dotarciu do domu bezpiecznie. Szybko dostał odpowiedź, w której Liam poprosił zarazem o zdjęcia oraz o to, żeby coś zjadł. Theo, będąc Theo, po wyjściu spod prysznica, wysłał mu zdjęcie, kiedy jadł kanapkę, ale w kadrze zostawił kawałek odkrytych ramion. Przed położeniem się, zmienił krukowi wodę w małej misce, którą postawił zaraz obok prawie całkiem zjedzonej miseczce sezamu. Zwierzę nawet nie drgnęło na jego obecność, ale w ciągu dnia zmieniło pozycję, w której spał, bo zakopał się w bluzie Raekena jeszcze bardziej.

I tamten wieczór był ostatnim momentem, kiedy było "normalnie". Theo obudził się z wschodem słońca. Nie miał koszmaru, żadne nowe wspomnienia do niego nie wróciły, ale poderwał się w górę na łóżku, czując, jakby ktoś kopnął go w żebra. Wyimaginowany ból szybko minął, ale poczucie (przeczucie), że coś było nie tak, zostało. Najpierw podejrzewał koszmar, który jakimś cudem zapomniał zaraz po przebudzeniu, jednak zrezygnował z tej opcji po dłuższym przemyśleniu. Wszedł do salonu, natychmiast widząc kruka na swoim miejscu w salonie. Uchylił na Theo oko; całkiem normalne, bez śladu rtęci. Szybko znów je zamknął, wracając do spania. Po wypiciu kawy, pobiegł do swojej torby; dziennik Morrisa leżał na swoim miejscu, nieruszony przez lęk Theo, co jeszcze może się z nim dziać, kiedy znów spróbuje go czytać. Następną opcją było sprawdzenie telefonu; wspomnienie o rozmowie z Alice pojawiło się w jego głowie. Nie miał pojęcia, co miał oznaczać tamten telefon, ani czym była ta cała hamadriada, czy co ona tam powiedziała, ale sprawiło, że czuł złość. Coś znowu się działo. Jeszcze gorszego. Nie miał jednak żadnych wiadomości. Ostatnie wiadomości miał od Liama.


Po tym Theo poddał się. Postanowił zwyczajnie kontynuować swój dzień i zaczekać, aż wszystko się spierdoli (jak zawsze). I tak miał dość długi, jak na ostatnie zdarzenia, spokój. Miał nadzieję, że trochę uspokoi się, gdy spotka Liama, ale to uczucie tylko nasilało się, kiedy zbliżał się do szkoły. Jeśli znów zemdleje lub będzie mieć halucynacje, zwyczajnie zamknie się w Eichen.

Przypomniał sobie o koszmarze sprzed trzech dni; zazwyczaj były one odległe w czasie, więc zbliżanie się następnego było mało prawdopodobne. Nadal nie wiedział, czemu je ma, ale zaczęły się po znalezieniu "Snow", przez co zakładał, że są związane z całą tą sprawą. Nie były to zwykłe sny, bo przecież miał nad sobą kontrolę; wiedział, że śni, kiedy się pojawiały. Po każdym z koszmarów nie działo się nic dziwnego, nie licząc tego ostatniego, po którym pojawił się kruk. Zazwyczaj po prostu były i przez najbliższe dni nic się więcej z tym nie działo, chyba że powiązałoby się z nimi halucynacje, ale wydawało mu się, że to zupełnie co innego. Sny zaczęły się akurat przed morderstwami a halucynacje dużo później (chyba że nie zdawał sobie z czegoś sprawy, ale wolał o tym nie myśleć). Pamiętał o dowiedzeniu się o pierwszej śmierci zaraz po pierwszym koszmarze, co jeszcze wtedy aż tak go nie przejęło.

Zaparkował dość daleko od wejścia, rozglądając się za samochodem Liama. Nigdzie go nie zobaczył, więc poszedł w kierunku budynku, mając nadzieję, że młodszy niedługo się pojawi.

Zbyt duży hałas natychmiast go przytłoczył, wprawiając w jeszcze gorszy nastrój. Może nie powinien był tu przychodzić, jednak, jak na dwa miesiące szkoły, miał zbyt dużo nieobecności. Szczęście, że jako pełnoletnia osoba, mógł sam je usprawiedliwiać. Poszedł pod klasę, potrzebne książki już niosąc w plecaku. Starał się omijać ludzi, nie chcąc przypadkiem kogoś dotknąć.

Dzwonek zadzwonił i został wpuszczony do klasy razem z resztą uczniów. Rozglądał się za blond czupryną, gdzieś na poziomie ramion reszty osób (sam nie sięgał dużo wyżej, ale jednak). Usiadł sam w ławce, nie znajdując Liama. Spojrzał w miejsce, gdzie powinien siedzieć Mason, ale Dunbara również tam nie było. Coś zacisnęło mu się w brzuchu. Głowę zalały setki złych myśli, odrazu powiązując niepojawienie się Liama z tym przeczuciem oraz złym dniem. Z tego, co wiedział, Liam równie dobrze mógł nadal spać, bo zignorował budzik i akurat nikogo nie było w domu. Albo Scott zabrał go gdzieś na uczczenie dostania się do drużyny, z czego był przecież tak dumny. Albo miał jakieś rodzinne sprawy. Trochę uspokoił się takim myśleniem. Postanowił spróbować zadzwonić do młodszego na przerwie.

Przez większość lekcji siedział zupełnie nie skupiony, ciągle starając się odgonić te mroczne myśli, przekonując się, że chłopakowi nic nie jest. Dobrze wiedział, iż Liam, jak nikt inny, potrafi o siebie zadbać w niebezpiecznych sytuacjach (z wyjątkiem wystraszenia się w rezydencji Morrisów), w końcu to wilkołak. Poza tym, Dunbar nie musiał przecież mówić mu za każdym razem, kiedy nie będzie w szkole. Nie chciał wyjść na zbyt obsesyjnego chłopaka, zwyczajnie martwił się.

Gdy tylko zadzwonił dzwonek, zerwał się z miejsca, starając, jak najszybciej opuścić klasę. Szczęście, że teraz nie musiał męczyć się z unikaniem dotyku od innych, bo zbyt skupiony był na znalezieniu cichszego miejsca.

Zatrzasnął za sobą drzwi łazienki. Stanął na jej końcu, zaraz przy wąskim oknie, gdzie wcale nie tak dawno odganiał od siebie Liama. Zachciało mu się śmiać na to wspomnienie; wtedy jeszcze tak mało wiedział, że wydawało się to być lata temu. Szybko wybrał numer Liama, w niecierpliwości tupiąc nogą. Poczta głosowa włączyła się praktycznie natychmiast. Spróbował ponownie, ale z tym samym rezultatem. Chciał już szukać numeru Scotta czy rodziców Dunbara, jednak przypomniał sobie, że ich nie posiada. Jego ostatnią nadzieją, na dowiedzenie się, czemu Liama nie ma w szkole, był Mason.

Wyszedł z łazienki, wpadając przypadkiem na jakiegoś chłopaka, który zaczął mówić coś do niego. Oczywiście Theo zignorował go, chcąc zdążyć porozmawiać z Hewittem przed dzwonkiem. Liczył, że chłopak rzeczywiście coś wie, bo zaczynał znowu panikować, a nie chciał mieć jakiegoś ataku (znowu) w szkole, bez Liama obok. Naprawdę uzależnił się od niego, musiał to otwarcie zacząć przyznawać, bo jego zachowanie nie było zbyt normalne, a raczej tak szybkie wpadanie w panikę nie było. Tyle że ta sytuacja jeszcze złączyła się z tym nagłym obudzeniem oraz przeczuciem, że coś jest nie tak, a ono zazwyczaj pojawiało się, kiedy coś rzeczywiście było nie tak. A ten ucisk w ciele, to dziwne przeczucie robiło się tylko silniejsze.

Złapał Masona pod klasą, w której mieli mieć następną lekcję. Kiedy go zaczepił, wydawał się być zaskoczony, że to Raeken, co wcale nie było aż tak dziwne, bo zazwyczaj starszy z nim nie rozmawiał bez Liama. W prawdzie, to nie rozmawiał praktycznie z nikim. Zacząłby się zastanawiać nad swoim życiem trochę bardziej, gdyby miał na to obecnie czas.

- Wiesz może, gdzie jest Liam? - zapytał. Spojrzał uważnie na młodszego, który skrzywił się w zdziwieniu - Nie przyszedł do szkoły i nie odbiera, a chciałem z nim porozmawiać.

Mason patrzył na niego dłuższą chwilę, ale nie wydawało się, żeby zastanawiał się nad kłamstwem, był raczej zaskoczony i na chwilę się zaciął.

- Nie - pokręcił głową, teraz bardziej będąc skołowanym - Jeszcze wczoraj pisałem z Li i nic nie wspominał. Myślałem, że ty wiesz.

Theo wstrzymał oddech na kilka dłuższych sekund, przez ucisk strachu w gardle. Coś było nie tak. I może było to jego dzisiejsze przewrażliwienie, ale musiał znaleźć Liama.

- Nie, sam się zdziwiłem - odpowiedział tylko i natychmiast ruszył do wyjścia z szkoły.

- Theo, czekaj! - Mason podbiegł do niego, łapiąc za ramię. Nadal był skołowany, ale teraz Raeken zauważył u niego zmartwienie. Nie wiedział, jak bardzo Hewitt wtajemniczony jest w całą sprawę, ale nawet, jeśli wiedziałby wszystko co Theo, pewnie cała sytuacja w mieście, musiała być przerażająca - Czy coś - urwał, odwracając wzrok. Przełknął głośno - Coś mogło mu się stać?

Theo nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Widział tą opiekuńczość Hewitta praktycznie, odkąd go poznał. Nie znał chłopaka dobrze, praktycznie wcale, jednak to mógł powiedzieć o nim każdy; dbał o Liama i wydawał się traktować go jak brata. Sam w tym momencie martwił się strasznie i był lekko zdenerwowany, że młodszy go zatrzymywał.

- Nie mam pojęcia - przyznał. Spróbował się uspokoić, aby normalnie porozmawiać. Jego dłonie trzęsły się, całe zimne - Byłem u niego wczoraj wieczorem i po przyjechaniu do domu pisałem z nim, ale od tamtego czasu nic.

- Gdzie teraz idziesz? - mimo że również zmartwiony, Mason potrafił zachować całkowity spokój. Zaimponował tym trochę Theo i pomógł w wyjściu z paniki.

- Do jego domu - postanowił. Wcześniej w głowię z jakiegoś powodu pojawił mu się również las, jako opcja - Tam powinien też być Scott...w razie czego.

Mason milczał kilka dłuższych sekund. Wydawał się przetwarzać informacje. Westchnął głośno i puścił ramię Theo.

- Dobra, jadę z tobą.

Zaskoczył tym Raekena, ale w tej sytuacji była to dość oczywista reakcja. Theo nie wiedział, czy to dobry pomysł, jednak chłopak wydawał się zdeterminowany i raczej ciężko będzie go namówić do odpuszczenia.

Machnął ręką, już biegnąc ponownie do wyjścia. Mason był odrobinę w tyle, musząc wrócić się pod klasę po swoje rzeczy. Wsiedli do auta Raekena i ruszyli z parkingu w kierunku domu Dunbara. Nie odzywali się do siebie, zbytnio zajęci próbą utrzymania względnego spokoju...który poszedł się jebać w momencie zaparkowania na podjeździe i prawie wyrwaniu drzwi od auta. Theo wcisnął dzwonek, aż zabolał go palec. Mason stanął zaraz za nim, również niecierpliwy.

Zamek kliknął i w następnej sekundzie drzwi otworzyły się. Theo wypuścił oddech, który nie wiedział, że wstrzymywał, czując ukłucie zawodu. Liczył, że otworzy im Liam, jednak przed nim stanął Scott.

- Theo? - zdziwił się, przeczesując potargane kosmyki. Wyglądał, jakby dopiero się obudził.

- Jest Liam? - zapytał, nim McCall zdążył coś jeszcze powiedzieć.

- Liam? - skrzywił się skołowany - Wyszedł do szkoły jakieś dwie godziny temu. Przynajmniej tak myślałem.

Serce Theo zatrzymało się na ułamek sekundy. Znów miał rację i nienawidził tego bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jedyne, co dobre było w tym jego dzisiejszym przeczuciu, to to, że nie potrafił tego całkiem zignorować.

- Nie przyszedł - Mason wyręczył go w wyjaśnieniu - Theo najpierw przyszedł do mnie, ale też nic nie wiedziałem. Liczyliśmy, że znajdziemy go tutaj.

Scott wyglądał już na całkiem rozbudzonego; wyprostował się, ściskając zęby. Wydawał się gotów, kogoś zaatakować.

- Lubi biegać przed lekcjami - powiedział nagle po dłuższej ciszy - Powinniśmy rozejrzeć się w okolicy lasu. Zazwyczaj tam idzie.

Scott zaczął już ubierać buty i nie dając Theo czasu na przetworzenie informacji, wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Pozostała dwójka szybko odwróciła się, żeby pójść za nim.

- Ty i Mason powinniście iść razem, ja pobiegnę w drugą stronę - spojrzał na Theo znacząco. Chciał się przemienić, przynajmniej tak zrozumiał to Raeken. Theo dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak oczywistym było, że to Scott był tym drugim, brązowym wilkiem - Przeszukajcie wydeptane ścieżki.

Theo pokiwał głową. Był już gotów ruszyć znów do auta, aby podjechać pod stąd widoczną linię lasu.

- Na pewno powinieneś iść sam? - Mason złapał starszego za ramię. Czyli nie wiedział - Wiesz, co ostatnio się działo.

- Nic mi nie będzie - zapewnił Scott. Uśmiechnął się pocieszająco - Poza tym jest dzień. Jeśli wierzyć filmom, nic mnie nie zaatakuję o dziewiątej rano.

W trójkę wsiedli do pickupa Theo. Pod lasem byli już w ciągu następnych dwóch minut, natychmiast rozchodząc się w swoje strony. Theo wolałby, aby Mason też poszedł w inną, trzecią stronę, co mogłoby przyśpieszyć poszukiwania, ale rozumiał, że tak było dla nich bezpieczniej. Scott, jako wilkołak, mógł z łatwością się obronić i wilk z lasu nie był nim zainteresowany, jako ofiarą. Oni jednak właśnie włazili prosto na jego terytorium, w godzinach, kiedy w lesie pewnie nie było nikogo innego. Tyle dobrego, że wilkołak rzeczywiście nie wydawał się polować za dnia.

Theo z łatwością szedł przez las, nawet jeśli znajdowali się w nieznanej mu części. Mason szedł zaraz za nim, zachowując się głośno; ciągle deptał po gałęziach, łamiąc je. A martwił się, że on i Liam są zbyt głośni, podczas chodzenia po lesie.

- Liam! - wrzasnął nagle młodszy, strasząc Theo. Raeken spojrzał na niego spod zwężonych powiek. Nasłuchiwali chwilę, ale nie dostali odpowiedzi, jak już, to zrobiło się ciszej - I jak my mamy go tu znaleźć? Nawet nie wiemy, czy rzeczywiście został w lesie - załamał się odrobinę chłopak.

- Znajdziemy go - odpowiedział, słyszalnie zdenerwowany. Nie chciał dopuścić do siebie złych scenariuszy. Już zdarzyło się ich wystarczająco dużo. Nie chciał-nie mógł go stracić. Nie Liama.

----------------

Zimno zakłuło, jak tysiące igieł wbijających się w jego skórę. Całe ciało wydawało się płonąć z bólu, jakby każdy fragment jego ciała ogarnęła gorączka. Jego włosy stanęły przy pojawieniu się fali zimnego potu. Próbował rozejrzeć się, ale jasne światło skierowane było prosto na jego twarz i wszystko było zbyt rozmazane. Piszczało mu w uszach, co wydawało się rozsadzać mu czaszkę. Spróbował pokręcić głową, mając nadzieję, że to w jakikolwiek sposób pomoże.

Nie miał tyle szczęścia. Coś chlasnęło i pieczenie rozeszło się po jego policzku. Zamrugał szybko, chcąc odgonić mroczki sprzed oczu. Nadal wszystko było niewyraźne, nawet dźwięki rozchodziły się inaczej. Nie potrafił zrozumieć, co się dookoła niego dzieje. Pisk w uszach zmienił się w mechaniczne buczenie. Ciężko było mu oddychać; gdziekolwiek był, było tu duszno i wilgotno. Powietrze zdawało się przyklejać do jego gardła.

Chciał wytrzeć pot z czoła, jednak coś przytrzymało jego nadgarstki, wbijając w niego. Wydał z siebie niewyraźny dźwięk. Spojrzał na swoje ramiona rozłożone na boki, próbując się skupić. Nie wiedział, co wywołało w nim taki stan, ale liczył, że przyśpieszona regeneracja pomoże. Spróbował poruszyć palcami, nawet tak mały wysiłek sprawiał ból.

- Budzi się - usłyszał niewyraźnie. Słowa zawtórowane były mechanicznym kliknięciem.

Rozejrzał się, ale, mimo że wzrok powolnie wracał do normalności, nie mógł nic zobaczyć. Cały się pocił, jednak było mu tak cholernie zimno. Pociągnął nosem, czując, jak spora kropla przetacza się po czubku.

Znów coś kliknęło i buczenie ucichło. Było to, jak zabranie kilku kilo z jego głowy.

- tche t zjeo...witam w świecie żywych - głos zabrzęczał mu w głowię, będąc niewyraźny, mimo że bliski - Chociaż pewe ie na długo - kroki oddaliły się, aby wrócić krótko później - traz gdj gdzie twoja alfa?

Liam skrzywił się, starając oddalić, ale coś zimnego było za jego plecami. Zatrząsł się. Nie mógł myśleć. Wszystko bolało. Zapłakał cicho, gdy coś weszło w jego ramię. Zniknęło zaraz później, pozostawiając z pieczeniem.

- iekwe, jak długo zanim się wykrwawisz - zaśmiał się głos. Znów pojawiła się rana - Gdzie. twoja. alfa?

Nie mógł już nawet utrzymać głowy w górze. Pozwolił, aby wisiał na czymś, co trzymało jego ręce, a on mógł wpatrywać się w brudną podłogę. Krople krwi rozbryzgiwały się, kapiąc na nią.

- ...pleż tu dłużej - westchnął głos. Poklepał go po policzku. Szczypało. Gdyby Liam miał więcej siły, spróbowałby ugryźć dłoń.

Coś trzasnęło głośno, ale Liam nie mógł dłużej utrzymać oczu otwartych.

----------------

Kiedy ponownie się obudził, widział już lepiej. Nadal miał światło skierowane prosto na twarz, ale teraz mógł zobaczyć coś, poza tym. Był sam, przynajmniej tak mu się wydawało, w pomieszczeniu z betonowymi ścianami, obciekającymi brudną cieczą. Nie było już tak duszno, ale powietrze nadal było zmieszane z czymś słodkim. Czymś, co go zatruwało. Jego mięśnie nadal bolały, ale mógł się poruszać. Chyba miał gorączkę.

Spojrzał po swoich ramionach. Dwa cięcia nie wydawały się goić i nie potrafił się do tego zmusić. Pewnie podano mu wilcze ziele. Nawet raz nie może wyjść spokojnie pobiegać.

Drzwi trzasnęły, jak zaraz przed jego omdleniem. Ciekawe, jak długo był nieprzytomny? Ile minęło, odkąd go zabrali? Wysoka sylwetka weszła do pomieszczenia z czymś w dłoni. Serce chłopaka wydawało się uderzać o żebra z szybkością, z jaką biło.

Bał się. I to cholernie. Wcześniej miał styczność z łowcami, ale nie w taki sposób. Nie porwali go od...wolał o tym nie myśleć w tej chwili. Już wystarczająco śmierdział strachem.

- Chyba za dużo się nawdychałeś - postać zbliżyła się do niego. Zadowolenie w głosie było aż irytujące - Teraz chyba dasz radę porozmawiać - ostrze pojawiło się w dłoni mężczyzny. Oczy Liama zaświeciły na wyczucie żelaza oraz wilczego ziela. Szarpnął się, zaciskając zęby. Dziąsła paliły z chęci wypuszczenia na wierzch ostrzejszych kłów - Gdzie jest alfa?

Dunbar spojrzał na mężczyznę uważnie; jego ciemna broda miała kilka siwych włosów. Wolał trzymać wzrok na nich niż na zimnych oczach łowcy.

Nie wiedział, o co chodzi. Wątpił, aby mowa była o Scocie, bo łowcy raczej nie jechaliby za nimi z poprzedniego miasta, w jakim mieszkali aż do B.H., a nawet jeśli, to złapani by ich szybciej.

Syknął na nagły ból w ramieniu. Kolejne cięcie nie goiło się. Liam miał ochotę odgryźć mężczyźnie dłoń.

- Gdzie jest? - powtórzył. Nie zabrał ostrza daleko od rany - Jak powiesz, może cię wypuszczę.

Kłamstwo. Serce łowcy na sekundę zgubiło rytm. Nie miał zamiaru go wypuszczać, nie ważne co. Liam nie miał mu co powiedzieć. Nie wiedział, kim jest wilk mordujący w lesie. Mógłby się do tego przyznać, może by mu uwierzyli, albo zacząłby kłamać, nawet jeśli nie był w tym najlepszy. Jednak wtedy, stałby się już niepotrzebny. Mogliby go zabić.

Ciekawe, czy Alice o tym wiedziała? Czy ona za tym stała?

Krzyknął, wijąc się z bólu, gdy ostrze wróciło do zrobionej przed sekundą rany. Nożyk rozszerzył ściany przecięcia jeszcze bardziej, wbijając się głębiej. Nagle mężczyzna przekręcił nożem. Krew wyprysnęła, jak pod ciśnieniem, lejąc się z jego ramienia strumieniem. Próbował wyszarpać się, jednak to tylko sprawiło, że nóż wchodził głębiej. W pewnym momencie nie mógł już nawet spiąć ręki, bo dosłownie rozszarpał sobie mięsień. Dopiero wtedy łowca wyciągnął z trudem ostrze z rany.

Liam czuł, że po jego twarzy lecą łzy. Oczy szczypały go i znów słabo widział. Utrzymanie przytomności wydawało się trudne. Rana nawet nie drgnęła w kierunku gojenia się. Ciężko było oddychać. Jego płuca wydawały się czymś pełne. Zapchane.

- Gdzie. Twoja. Alfa?

Liam poczuł przypływ wściekłości. Podniósł żółte oczy na łowcę, jednak mężczyzna nie wydawał się nawet odrobinę przejęty. Ta złość zmusiła jego ciało do uleczenia się. Nawet jeśli tylko odrobinę, była to ulga.

Splunął mężczyźnie prosto na twarz, zauważając w ślinie drobinki krwi. Nie mógł zatrzymać natłoku myśli, które sprawiały, że był tylko bardziej wściekły. Ciągle miał w głowię, że to oni ją zabili; zabili jego stado; jego rodzinę; zabili jego mamę.

Wiedział, że to nie był ten sam łowca, nawet nie ta sama grupa; że to było lata temu. Ale miało to dla niego małe znaczenie. Chciał tylko się wydostać i rozszarpać gardło temu mężczyźnie.

Może nie było to zbyt dobre. Na pewno nie było, bo złość nie pozwalała mu myśleć, a teraz potrzebował porządnego planu, jak nigdy.

- Ty gnoju - wściekł się łowca, patrząc morderczo na nastolatka. Wytarł twarz i odszedł za lampę. Liam nie mógł zobaczyć, co robi, ale słyszał trzask metalu - Trzeba było mi kurwa powiedzieć.

Wrócił szybko (za szybko), niosąc wiadro, którego zawartość natychmiast wylano na Dunbara. Jak igły w skórę. To to wcześniej go obudziło. Wypuścił wstrzymywany oddech z głośnym sapnięciem. Włosy przykleiły się do jego czoła, opadając na oczy.

- Ostatnia szansa - ostrzegł łowca. W ręku trzymał coś żółtego z przyciskami - Gdzie twoja alfa, psie?

Liam tylko spojrzał na niego z determinacją, już zaciskając zęby, gotowy na ból. Mężczyzna przechylił głowę na bok z cwanym uśmiechem. Po wciśnięciu guzika, coś uderzyło w niego, w kilka sekund przepływając po całym jego ciele. Wszystkie mięśnie spięły się.

Trwało to ledwie minutę, jednak dla Liama wydawała się godziną. Gdy w końcu wyłączono prąd, chłopak zawisł na przypiętych do siatki ramionach, nie mając siły na utrzymanie się na nogach.

- Po prostu powiedz. Nie musimy tego przeciągać - głos łowcy złagodniał.

Liam zdenerwowało to bardziej. Gdyby miał przy sobie Theo, pewnie lepiej by sobie z tym radził. Natychmiast w jego głowie pojawił się karcący głos; nigdy nie chciałby, żeby Theo był w niebezpieczeństwie. Ciekawe czy starszy go szukał. Ten sam głos, co wcześniej, natychmiast powiedział, że tak. Po części była to miła myśl, że Theo go szuka i spróbuje uratować, ale martwił się, co groziłoby starszemu chłopakowi, gdyby rzeczywiście go znalazł.

Jego tok myśli przerwało kolejne włączenie prądu. Tym razem nie powstrzymał wrzasku bólu. Na szczęście nie trwało to już tak długo.

- Gadaj - łowca przyłożył mu w twarz, żeby nie miał zbyt długiej chwili wytchnienia. Głowa Liama poleciała na bok, wisząc ociężale. Mężczyzna złapał mocno jego poliki, zmuszając do spojrzenia w górę - Tylko mnie denerwujesz, kundlu.

- Idź się jebać - odburknął niewyraźnie; jego głos ochrypł i łamał się. Gardło paliło, jakby ktoś wlał tam kwas.

Dostał po twarzy kolejny raz. I kolejny. Aż w pokoju echem rozniósł się dźwięk łamanej kości.

- Wiesz co, wilczku? - Liamowi zrobiło się niedobrze na to przezwisko. Nie miał prawa go tak nazywać - Zostawię cię tu na trochę. Dzień, dwa i może wreszcie zobaczysz jedyne dobre wyjście z tej sytuacji.

Liam nie mógł mu odpowiedzieć. Z jego nosa leciała krew, a skóra wręcz pulsowała gorąca. Ciągle mógł wyczuć poparzenie prądem oraz ledwie ruszone uleczaniem rany na ramieniu. Coś nacisnęło na jego gardło od środka. Zaczął kasłać, wypluwając krew na siebie i łowcę.

Mężczyzna odwrócił się, wychodząc w pośpiechu. Trzasnął za sobą drzwiami i w tym momencie również wróciło mechaniczne buczenie. Ignorując ból, Liam spróbował szarpnąć rękoma, jednak było to słabsze, niż gdyby człowiek spróbował. Nie mógł się przemienić. Nie mógł użyć niczego, co związane było z jego wilkołactwem. Pozostał jedynie wrzeszczący instynkt z tyłu głowy, wprawiający go w panikę.

Jak zwierzę w klatce.


Zaczynało robić się duszno. Miał wrażenie, że jego płuca zaciskają się same na sobie, nie pozwalając, aby powietrze tam dotarło. Znów zaczął kaszleć, wypluwając z siebie jeszcze więcej krwi. Coś w jego organizmie było nie tak. Coś się zmieniło i mógł to wyczuć. Było, jak szybko rozprzestrzeniająca się zaraza.

Z każdą minutą było ciężej utrzymać przytomność. Próbował walczyć z sennością, ale w pomieszczeniu było tylko duszniej i zaczynało pachnieć słodko, że aż kłuło w nos.

----------------

- Li? - usłyszał zaraz po otworzeniu oczu. Ponownie nie mógł zobaczyć nic poza jasnym światłem a w nim niewyraźne kształty - Ej, słonko? Słyszysz mnie?

- Teddy? - znów zabolało go gardło. Ból przypomniał, co działo się wcześniej: łowca, porwanie, tortury. Theo nie mógł tu być.

Bolało. Wszystko bolało. Chciałby tylko wrócić do Theo. Do ich mieszkania, żeby mogli położyć się na kanapie. On oglądałby telewizję, a Raeken czytałby.

- Liam? - głos Theo był coraz dalej - Wilczku?

Zamrugał kilkukrotnie. Chciał, żeby Theo został, nawet jeśli miał to być tylko jego głos (nawet nie prawdziwy). Chciał do domu.

Zaskomlał, jak prawdziwy pies. Nie był pewien, czy dźwięk był tylko w jego głowie, czy wydał go naprawdę.

- Ta, pewnie - kolejny głos, tym razem wyższy i pełen sarkazmu - Naćpaj go i się wściekaj, że dzieciak całkiem odleciał.

Światło przed oczami trochę zelżało. Nadal był w tym wilgotnym, zimnym pomieszczeniu. Przed nim stał niewyraźny obraz łowcy, skrytego zaraz za lampą. W pomieszczeniu był ktoś jeszcze, ten głos był kobiecy. Skrzywił nos, wyczuwając słodki zapach, wilczego ziela oraz mokrego futra, ukrytego gdzieś głęboko. Nie był to jednak wilk a coś temu podobne.

- Utkaj pizdę - warknął łowca. Brzmiał na jeszcze bardziej wkurwionego niż podczas wcześniejszej nieudanej rozmowie z Liamem.

- Niezbyt mam jak. Moje ręce są tutaj - odpowiedziała, po czym coś zabrzęczało. Metal o metal. Jak jego ręce przywiązane do siatki elektrycznej. Nawet tak mały dźwięk sprawił chłopakowi ból.

Zmusił się do przekręcenia głowy w kierunku kobiety. Nie wyglądała na przestraszoną, bardziej znudzoną. Zimne oczy wpatrywały się w mężczyznę. Znajoma twarz. Woda ciekła z jej włosów na już mokre ubrania, lekko pobrudzone krwią. Nie wydawała się dużo starsza, gdzieś w wieku Scotta i Theo.

Myśl o (jego) chłopaku wywołała falę tęsknoty. Znów miał ochotę zaskamleć, co możliwe, że zrobił.

- Malia? - wymamrotał. Prawie nie rozpoznał swojego głosu; zachrypniętego, łamiącego się i ledwie w ogóle istniejącego.

Nie ufał swoim oczom. W końcu jeszcze przed sekundą nie widział praktycznie nic i wydawało mu się, że słyszy Theo. W dodatku obecność Malii tutaj nie miała sensu. Dziewczyna została w Palm Springs z swoim stadem.

- Cześć, dzieciaku - brzmiała całkiem normalnie, jakby nic się nie działo - Wracając - jej wzrok znów znalazły się na łowcy, który wywrócił oczami - Niby jak mamy ci coś powiedzieć o kimś, kogo nie znamy? Cholera, ja nawet w tym mieście nie mieszkam!

- Przerobię was na futro - wyszeptał łowca. Wydawał się inną osobą niż ta, z którą rozmawiał Liam.

- Nie byłoby ci do twarzy - stwierdziła - Chociaż, z takiej mordy nic nie poprawi.

- Gdzie alfa? - przetarł twarz dłońmi.

Liam nie był pewien, co się właśnie działo. Był ledwo przytomny i nie miał ochoty słuchania przepychanek dziewczyny i łowcy. Ciekawe, skąd wzięła się tu Malia? Jak długo był tu zamknięty? Rzeczywiście minęło kilka dni? Czuł się, jakby rzeczywiście coś go uśpiło na jakiś tydzień.

- A chuj wie.

Mężczyzna ociężale wstał z małego stołka. Zgrabnym ruchem wyciągnął nóż i przyłożył go do twarzy Liama. Chłopak nie mógł zrobić nic, jak starać się oddalić, ale nadal przypięty był do siatki. Szczypanie nadeszło szybko, ciągnąc się od jego policzka do szczęki. Ciepła ciesz zaczęła spływać na ubrania. Zacisnął zęby. Nie miał siły na nic więcej. Czuł, że rana się nie goi i żadna z wcześniejszych nie zaczęła. Te, które były na jego ramieniu ponownie otworzyły się, pozwalając, aby jeszcze więcej krwi z niego uciekało. W takim tempie, wykrwawi się, zanim zdąży dobrze rozbudzić.

- Ale z ciebie pizda - wtrąciła Hale - Kop leżącego.

Mężczyzna zignorował ją. Z zadowoleniem wpatrywał się w ranę Liama. Zrobił następną zaraz obok. Dunbar czuł, jak skóra napina się, starając trzymać razem. Pociągnął nosem, ale to tylko wywołało świszczący kaszel. Miał wrażenie, że się udusi. Znów odlatywał. Pomyślał, że tak byłoby lepiej, nie musiałby nikogo ani niczego słuchać.

W jego głowie pojawił się Theo; zmartwiony, opiekujący się nim Theo. Starszy zignorował swój lęk przed dużymi psami, żeby go ratować wtedy w lesie. Zajmował się nim, mimo że nienawidził wilków. Zignorował to, aby Liam mógł wrócić do domu.

Otworzył oczy. Migały między niebieskim i żółtym, zbyt słaby, żeby rzeczywiście się przemienić.

- Jesteś silniejszy, niż myślałem - skomentował łowca. Wreszcie zabrał ostrze i odszedł kawałek od wilkołaka - Powiedz cokolwiek wiesz.

Liam obserwował go najuważniej, jak mógł. Widział jedynie rozmazaną sylwetkę w cieniu pomieszczenia. Nie mógł zrobić nic więcej, jak przygotować się na to, co jeszcze zrobi mu łowca.

Resztką sił kłapnął zębami. Nie były to te wilcze, ale nadal ostre i mówiące mężczyźnie to samo.

- Jak chcesz - westchnął, widocznie udając smutek.

Zamachnął się i w boku Liama, zaraz pod żebrami, rozszedł się palący ból. Ucisk wydawał się otoczyć nie tylko skórę, ale również organy wewnątrz. Wrzasnął, całkowicie zdzierając sobie gardło. Łowca zabrał dłoń, ale nóż pozostał wbity w mięśnie. Przynajmniej w większości to hamowało krew.

Mężczyzna zaśmiał się, chwilę jeszcze oglądając, jak Liam wykręca się z bólu, cały zalewając łzami. Wręcz krztusił się nimi oraz krwią, jaką znów zaczął wykasływać. Jedynie trzask drzwi dał chłopakowi znać, że łowca znów wyszedł.

- Dobra, Liam - spróbowała Malia, ale Liam ledwo ją usłyszał przez szum krwi w uszach. Nie mógł się uspokoić - Musisz się skupić. Zaraz mogą znowu nas truć.

Wiedział, że ma rację. Gdyby był bardziej świadomy, na pewno by jej posłuchał, jednak utrata zbyt dużej ilości krwi oraz wcześniejsze otrucie, nie pozwalały mu na nic. Najchętniej wróciłby do snu. Może znów zobaczyłby Theo.

- Liam!

Poderwał głowę, wystraszony zbyt głośnym krzykiem. Coś znów cisnęło w jego gardło i już spodziewał się kolejnej fali krwi. Głowa bolała go wszystkiego: dźwięków, światła, zapachu.

- Powinnam cię tu zostawić - usłyszał, zaraz przed trzaśnięciem kości. Krzyknął, zabierając dłoń najdalej, jak mógł - No już uspokój się.

- Kurwa! - wrzasnął, patrząc złotymi oczami na Malie - Co jest z tobą nie tak, ty piz-

- Liam - upomniała go, nim miał szansę bardziej się rozwinąć.

Dunbar pozwolił, aby dziąsła przebiły ostrzejsze zęby, pozbywając się podobnych do ludzkich trójek. Jego głośne oddychanie brzmiało o wiele bardziej zwierzęco, jakby warczał. Każdy ruch tylko poruszał ostrzem w jego mięśniach. Nawet nie zauważył, jak niektóre z płytszych ran znikają. Miał prawo się wściec. Właśnie złamano mu palec i to po wszystkim, co zrobił mu łowca.

- Trochę się rozbudziłeś - skomentowała z prześmiechem. Liam tylko zgromił ją wzrokiem - To będzie boleć - dodała po chwili do siebie.

Dunbar skrzywił się w niezrozumieniu. Kilka sekund później usłyszał dźwięk podobny do tego, co wydały jego kości podczas łamania. Cała forma Malii zmieniała się, pomału porastając futrem oraz zmniejszając się, dopasowując do kształtu drugiego ciała. Ubranie w miejscach porwało się, a w innych było zbyt duże. Łapy wyślizgnęły się z kajdanek z małym oporem, ale ich umiejscowienie nie było naturalne dla zwierzęcia, więc kości przy przemianie zablokowały się. To musiało boleć. Tak też brzmiało, bo kojot wydał z siebie głośny skowyt. Chłopak obserwował, jak zwierzę upada na podłogę, zmieniając się do końca. Chwilę poleżała na podłodze, starając otrząsnąć z bólu. Zwróciła szarawe oczy na Liama; chłopak uspokoił się odrobinę, jednak nadal z chęcią by kogoś rozszarpał.

Malia zmieniła się ponownie w człowieka. Stanęła przed nastolatkiem, szybko znajdując kluczyk do kajdanek na blacie pod ścianą i zaczęła rozkuwać go. Liam nie miał siły, żeby zwrócić uwagę na niezręczność, kiedy stanęła blisko niego całkiem naga. Malia i tak nie należała do wstydliwych osób, więc nie robiło jej to różnicy.

Gdy kajdanki puściły, Liam poleciał prosto na nią. Jego nogi, mimo że nie zranione, nie potrafiły go utrzymać. Nóż został z niego wyrwany, ale nie miał już sił, aby krzyknąć. Chwycił tylko ramiona dziewczyny mocniej. Opierał się na niej cały, starając utrzymać przytomność. Rana goiła się zbyt wolno.

- Możesz się zmienić? - zapytała, poprawiając go w swoich ramionach. Liam jedynie pokręcił głową. Spodziewał się, że jeśli spróbuje mówić, tylko roboli go gardło, nie wydając żadnego dźwięku - Cholera.

Nie powiedziała więcej, nim zaczęła iść z nim do drzwi. Wiedział, że Malia właśnie sprzeciwia się każdemu możliwemu instynktowi kojota, żeby go ratować. Nie była stworzeniem stadnym, zostawała z swoim tylko przez wzgląd na to, że to jej rodzina, którą Liam na pewno nie był. To dało mu odrobinę motywacji, do stawiania kroków.

Udało im się wydostać na korytarz; zimny i wilgotny, jak poprzedni pokój. Byli pewnie w jakimś większym opuszczonym budynku. Może stara fabryka? Była jedna na obrzeżach miasta. Jeśli tak, to nie miał stąd tak daleko do mieszkania Theo.

Domyślił się, że Malia idzie za zwykłym przeczuciem. Nie było żadnych wskazówek na to, gdzie znajduje się wyjście, a spodziewał się, że dziewczyna znalazła się tu w podobny sposób do niego - uśpiona czymś i przyniesiona podczas bycia nieprzytomną. Spróbował użyć, któregoś z nadnaturalnych zmysłów, ale tylko wywołało to większy ból głowy. Nie wiadomo, ile mieli czasu. Łowca mógł wrócić w każdym momencie oraz nie być jedynym w tym budynku. Tacy, jak on, działali zazwyczaj w grupach.

Skręcili w lewo do schodów, którymi zaczęli wolno schodzić. Na dole widać było słabe światło z okien, ale wydawało się, że zapadł już zmrok. Ciekawe, jak długo naprawdę tu był? Gdy tylko stanęli na parterze, jak się domyślał, Malia pchnęła go za ścianę, dołączając do niego po sekundzie. Nie usłyszał kroków jeszcze przez dłuższy czas, ale i tak nie miał sił mówić, więc nie było obaw, że ich zdradzi.

Ktoś przeszedł zaraz obok. Malia obserwowała go świecącymi na niebiesko oczami i wysuniętymi pazurami. Gotowa atakować. Liam pewnie robiłby podobnie...,gdyby mógł się ruszyć.

- Słyszę ich tu trochę - wyszeptała. Schyliła się do Liama, podnosząc ponownie - Musisz pobiec, dobrze - pokręcił w odpowiedzi głową. Nie był w stanie; nogi nadal miał zdrętwiałe, do poziomu nie czucia ich i rana pod żebrami nadal się nie zagoiła - Dasz radę, po prostu biegnij. Odwrócę ich uwagę.

Łzy zebrały się w jego przekrwionych oczach. Dawno nie czuł się tak bezsilny. Nienawidził tego.

- Kim jest Teddy? - pytanie zaskoczyło go. Uniósł w półprzymknięte oczy na dziewczynę - Powiedziałeś wcześniej to imię. Kto to?

Rzeczywiście je powiedział? Możliwe, że zaraz po obudzeniu się, co wydawało się być już wieki temu. Znów chciał znaleźć się u Theo bardziej niż cokolwiek innego. Tylko tego chciał.

- Mój chłopak - jego głos nie brzmiał, jak...jego. Był zbyt ochrypły i łamiący się, jakby spędził wszystkie lata życia na paleniu. To zabawnie przerodziło się w myśl o Theo. Starszy nie palił aż tyle, co kiedy go poznał. Możliwe, że przestał dla niego?

- To wracaj do niego - nakazała - Do niego albo Scotta. Powiedz im, co się stało.

Tym razem pokiwał głową. Pewnie w innej sytuacji byłoby mu głupio, że tak szybko dał się przekonać, zwykłym wspomnieniem o Theo, ale ważne, że zadziałało. Wydobył z siebie resztki determinacji, z nadzieją, że dotrze do Theo.

- Kiedy za mną pobiegną.

Po tym puściła go i wyszła z ukrycia, przemieniając się natychmiast. Przeszła przez środek pomieszczenia, specjalnie uderzając pazurami po betonowej podłodze. Zaraz później dało się słyszeć ciężkie kroki tego, kto wcześniej obok nich przechodził. Kiedy tylko minął Liama, chłopak ruszył, zaciskając zęby.

Jego bok palił. Czuł gorącą krew, wylatującą z jego ciała, ale zmusił się do pójścia dalej. Jego zmysły nadal były, jak za mgłą. Zdał się na przeczucie, w znalezieniu wyjścia. Malia, na szczęście, zaprowadziła ich wystarczająco blisko, że po kilku minutach ociężałego kroku, udało mu się zobaczyć spore drzwi, zza których dało słyszeć się powiew wiatru.

Poderwał głowę w górę, gdy ciszę przerwał odległy dźwięk - przeciągły i wysoki. Pochodził z daleka, ale dla niego był wyraźny. Wycie wilka.

Klamka wyślizgnęła się z jego dłoni, obijając mocno skórę. Poleciał na przód, lądując twarzą prosto na betonie. Stękając, przeczołgał się spod drzwi, żeby przypadkiem nie zostać zauważonym ze środka. Usiadł pod ścianą, ściskając mocno ranę na boku. Całe jego ubranie zalane było krwią oraz jego potem. Spróbował uspokoić oddech, bo znowu czuł, jak zaczynają się duszności i kaszel.

Nagle usłyszał szybkie kroki, kontynuowane krzykami. Nie mógł zrozumieć słów, ale domyślił się, że łowcy już odkryli ich ucieczkę.

Przekręcił się na bok, utrzymując na kolanach i ręce. Zacisnął oczy. Starał się skupić, żeby przemienić się, ale nic z tego; zbyt duża rana na to nie pozwalała, tak samo, jak ciągle trawiące go otrucie.

Kroki były coraz bliżej. Pewnie szukali go. Malia pewnie już uciekła. Musiał się ruszyć, inaczej znów go złapią albo natychmiast zabiją.

Ale rana ciągle paliła. Całe jego ciało wydawało się, ponownie zostać ogarnięte przez gorączkę. Jego mięśnie nie chciały pracować.

----------------

Tak dla przypomnienia - Liam jest tutaj urodzonym wilkołakiem z rodziny wilków, (jak Derek) które tworzyło stado (zazwyczaj tak jest w realnym świecie, że stado wilków to w większości rodzina i partnerzy). Scott jest alfą, ale nie ma stworzonego swojego stada, tylko "przyłączył się" (dzięki Melissie) do Dunbarów.

Ps. Cody (aktor grający Theo) znów będący aktywny w mediach to raj.


The wolf and the sheep /ThiamAU/Where stories live. Discover now