Rozdział 31

112 11 19
                                    

Drewno ugięło się, ale nie puściło. Dopiero przy następnym, silnym uderzeniu dało się usłyszeć pęknięcie. Jeszcze jedno zderzenie z podeszwą Raekena i deska w dwóch kawałkach otworzyła szparę w wejściu.

Jebane psy zabiły dechami wejście do willi Morrisów. Byłoby to całkiem imponujące, zagrodzić całą wyburzoną ścianę, gdyby nie utrudniało im to drogi. Przynajmniej Theo miał okazję się wyżyć.

Sapiąc, jak po przebiegnięciu maratonu, odwrócił się do Dunbara, który nadal stał między drzewami, wpatrując się z niedowierzaniem w dom, jakby zobaczył ducha. I Raeken naprawdę rozumiał szok na magiczne trafienie w miejsce, którego chcieli uniknąć (znowu), to sam jakoś wielce nie zwracał na to uwagi. Pomału zaczynał rozumieć, iż oni nie mieli tu dużo do powiedzenia. Nie mieli kontroli nad tym, co dzieje się w lesie.

Jego wcześniejsze myśli o tym, że las wydaje się żywy, okazywały się o wiele trafniejsze, niż przypuszczał. Coś naprawdę było nie tak z tym miejscem.

- Pomożesz? - zapytał, chcąc wybudzić Liama z stanu, w jaki sam się wprowadził.

- Może powinniśmy wracać? - zaproponował, nie odwracając wzroku od wieży zegarowej domu. Gdy Theo również tam spojrzał, nie zobaczył nic, z wyjątkiem niedziałającego zegara.

- I jak, to nasze wracanie, skończyło się kilka minut temu?

Nastała cisza na dłuższy moment. Liam przeniósł na niego wzrok w zastanowieniu. Gdy Theo zauważył w nich cień wahania, skinął głową na deski. Liam wywrócił oczami, ale podszedł do starszego nastolatka.

Z wilkołaczą siłą Dunbara, usunięcie reszty desek nie zajęło długo; Liam wyrywał każdą razem z gwoździami, bez żadnego trudu.

Pustaka ziała czernią, zwiastując sporom przestrzeń, którą będą musieli pokonać, żeby dotrzeć do nieznanego celu...Brzmi jak zapowiedź do słabego filmu.

- Jaki jest twój plan? - zapytał Liam, patrząc w czarną przestrzeń.

- Ja mam plan? - odpowiedział, co spotkało się z dramatycznym szlochem młodszego.

Theo, bez większego zastanowienia, wszedł do środka.

Odkąd znalazł Snow/Liama w lesie, chciał wepchać towarzyszące mu przeczucie jak najgłębiej siebie, nie chcąc, aby coś go kontrolowało; w szczególności coś, czego nie potrafił nawet nazwać, ale z upływającym czasem, zaczynał rozumieć, iż powinien to wypuścić. Dać się poprowadzić temu, cokolwiek to było.

Zaczął iść, zamiast, jak zawsze, na schody, to do drzwi po prawo, które, po otwarciu, ukazały ogromny hol wejściowy. Las dało zobaczyć się przez przeszkloną ścianę, na jakiej środku znajdowały się zabarykadowane drzwi. Kolumny, utrzymujące dach, dzieliły przestrzeń.

Zeszli schodami, przypominające te, jakie dało się widzieć w filmach o rodzinach królewskich i miejscach, gdzie żyli. To przywodziło myśl, kim byli Morrisowie, skoro mieli taki dom?

Skręcił do drzwi po lewo. Wyglądały one podobnie do tych w bibliotece - ozdobnie i bogato. Przedostał się do salonu. Nie przyglądał się szczegółom, zbyt pochłonięty przez to, co prowadziło go cały ten czas, ale można było się domyślać, iż kiedyś, to stare, zakurzone pomieszczenie, było niegdyś prawie symbolem bogactwa.

Zanim dostał się do już otworzonych drzwi, musiał pokonać jeszcze jeden pokój, który kiedyś pewnie był gabinetem.

Biblioteka została taka, jaką ją zapamiętał, tylko teraz ukryta w cieniu nocy. Światło księżyca wpadało przez szkło na suficie oraz okna, nadając wszystkiemu niebieskawą poświatę. Zapach zgnilizny był lżejszy; piwnice musiały wywietrzyć się w ciągu ostatnich kilku dni.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt